NORMALNE CHRZEŚCIJAŃSKIE ŻYCIE

NORMALNE CHRZEŚCIJAŃSKIE ŻYCIE

Watchman Nee

Can Christ Return in 2027

 

Watchman Nee (Nee Shu-tsu) urodził się w 1903 roku w Chinach w rodzinie chrześcijańskiej. Choć usługiwał w kraju o starożytnej i zamkniętej na obce wpływy kulturze, a na ostatnich dwadzieścia lat życia zamilkł osadzony w komunistycznym więzieniu, słowa Watchmana Nee odbijają się dziś echem po wszystkich zakątkach naszego globu, pociągają bogactwem i głębią treści. Historia powołania go przez Pana dla kościoła, które nastąpiło w okresie przełomowym dla Chin, historia jego życia i pracy, w których cierpiał wzorem Chrystusa, jest źródłem duchowej inspiracji dla wierzących na całym świecie.

W 1952 roku Watchman Nee został aresztowany przez komunistyczny rząd chiński. W roku 1956 stanął przed sądem; oskarżono go fałszywie i skazano na piętnaście lat więzienia; po upływie wyroku nie został jednak zwolniony. Na sporadyczne wizyty w więzieniu pozwalano tylko jego żonie. W korespondencję ingerowała cenzura, w listach nie wolno mu było wspominać ani Pana, ani Boga. Mimo to, można w nich znaleźć wiele oznak tego, że jego wiara nie ustawała. Współwięzień o nazwisku Wu nawrócił się dzięki niemu. Wypuszczony na wolność przed śmiercią Watchmana, odnalazł jego siostrzenicę w Szanghaju i powiedział jej oraz jej mężowi, że brat Nee kazał mu zanieść im taką wiadomość: „Wiary nie porzuciłem”. Watchman Nee pozostał w odosobnieniu przez 20 lat. 30 maja 1972 zakończył swe ziemskie pielgrzymowanie i odpoczął w Chrystusie, któremu służył i za którego oddał swoje życie. Rodzina czekała na jego bliskie uwolnienie i przygotowywała się na jego powrót. Niestety, w czerwcu 1972 roku otrzymała wiadomość, że ma zgłosić się po prochy ze spalonego w krematorium ciała. Przyczyny śmierci ustalić się nie udało, lecz pod poduszką odnaleziono ukrytą kartkę, na której drżącą ręką napisane były te słowa: Chrystus jest Synem Bożym, który umarł, by odkupić grzeszników i po trzech dniach zmartwychwstał. Jest to najwspanialsza prawda we wszechświecie. Umieram z powodu mojej wiary w Chrystusa. Watchman Nee.

 

W październiku 1938 roku Watchman Nee udał się do Kopenhagi, gdzie na podstawie rozdziałów 5-8 Listu do Rzymian wygłosił dziesięć odczytów pt. “Normalne życie chrześcijańskie”, które po pewnym czasie zostały wydane w postaci książki. Przesłaniem tym autor pragnął wyrazić prawdę o tym, że „normalne” chrześcijańskie życie, to życie zwycięskie. Brak zaś zwycięstwa w życiu chrześcijan, to życie „nienormalne”, życie niezgodne z pragnieniami i planem Boga. Oznacza to, że tylko ci, którzy korzystają z łaski Pana i żyją w Jego zwycięstwie, są „normalnymi” chrześcijanami. Ci zaś, którzy trwają w grzechu, stale ulegają złym nastrojom i przygnębieniu, nie trwają w łasce i miłości Pana, a więc ci, którzy nie prowadzą zwycięskiego życia, są „nienormalnymi” chrześcijanami. Pytanie zatem, które czytając niniejszą książkę powinieneś sobie postawić drogi Czytelniku brzmi: Do której spośród tych dwóch wymienionych grup należysz?

  

 

SPIS TREŚCI

 

Rozdział 1

KREW CHRYSTUSA

PROBLEM NASZYCH GRZECHÓW

NA KREW PATRZY PRZEDE WSZYSTKIM BÓG

BÓG ZASPOKOJONY

KREW A PRAWO PRZYSTĘPU DANE WIERZĄCEMU

PRZEZWYCIĘŻAMY POTWARCĘ

 

Rozdział 2

KRZYŻ CHRYSTUSA

JAKI JEST CZŁOWIEK Z NATURY

JAK W ADAMIE, TAK W CHRYSTUSIE

BOŻA DROGA WYZWOLENIA

JEGO ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE MAJĄ ZARÓWNO CHARAKTER ZASTFĘPCZY JAK I OBEJMUJUCY NAS

 

Rozdział 3

ETAPY DUCHOWEGO ROZWOJU: I. UŚWIADAMIANIE SOBIE PRAWDY

NASZA ŚMIERĆ Z CHRYSTUSEM FAKTEM HISTORYCZNYM

PIERWSZY KROK: “WIEDZĆIE TO.. ”

OBJAWIENIE BOŻE KONIECZNE DLA UŚWIADOMIENIA SOBIE PRAWDY

KRZYŻ SIĘGA KORZENIA NASZEGO PROBLEMU

 

Rozdział 4

ETAPY DUCHOWEGO ROZWOJU: II. PRZYJMOWANIE WIARĄ BOŻYCH FAKTÓW

DRUGI KROK: “TAK TEŻ I WY UWAŻAJCIE SIEBIE…”

LICZENIE SIĘ WE WIERZE

UPADEK W POKUSZENIU – WYZWANIEM DLA NASZEJ WIARY

POZOSTAWANIE W NIM

 

Rozdział 5

KRZYŻ ROZDZIELA

DWA STWORZENIA

POGRZEB OZNACZA KONIEC

ZMARTWYCHWSTANIE DO NOWOŚCI ŻYCIA

 

Rozdział 6

ETAPY DUCHOWEGO ROZWOJU: III. OFIAROWANIE SIĘ BOGU

TRZECI KROK: “ODDAWAJCIE SIEBIE SAMYCH…”

POŚWIĘCONY BOGU

SŁUGA CZY NIEWOLNIK

 

Rozdział 7

WIECZNY CEL

PIERWORODNY MIEDZY WIELU BRAĆMI

ZIARNO PSZENICZNE

CO ADAM MIAŁ DO WYBORU?

WYBÓR ADAMA PRZYCZYNĄ KRZYŻA

KTO MA SYNA, MA ŻYWOT

Z JEDNEGO SĄ WSZYSCY

 

Rozdział 8

DUCH ŚWIĘTY

DUCH ŚWIĘTY WYLANY

ZNOWU KLUCZEM JEST WIARA

ROZMAITOŚĆ PRZEŻYĆ

DUCH ŚWIĘTY MIESZKA W SERCACH

SKARB W NACZYNIU

ZUPEŁNE PANOWANIE CHRYSTUSA

 

Rozdział 9

ZNACZENIE I WARTOŚĆ 7-GO ROZDZIAŁU LISTU DO RZYMIAN

CIAŁO, A ZAŁAMANIE SIĘ CZŁOWIEKA

CZEGO UCZY ZAKON

CHRYSTUS JEST KOŃCEM ZAKONU

GDY NASZE “JA” SIĘ KOŃCZY, BÓG MOŻE ROZPOCZĄĆ SWOJE DZIEŁO

DZIĘKUJ, BOGU!

 

Rozdział 10

ETAPY DUCHOWEGO ROZWOJU: IV. CHODZENIE W DUCHU

CIAŁO I DUCH

CHRYSTUS W NASZYM ŻYCIU

ZAKON DUCHA ŻYCIA

JAK OBJAWIA SIĘ ZAKON ŻYCIA

CZWARTY KROK: CHODŹCIE “WEDŁUG DUCHA”

 

Rozdział 11

JEDNO CIAŁO W CHRYSTUSIE

BRAMA I DROGA

POCZWÓRNE DZIEŁO CHRYSTUSA NA KRZYŻU

MIŁOŚĆ CHRYSTUSA

JEDNA ŻYWA OFIARA

W TYM WSZYSTKIM PRZEZWYCIĘŻAMY

 

Rozdział 12

KRZYŻ A ŻYCIE DUSZEWNE

ISTOTA UPADKU CZŁOWIEKA

KORZENIEM WSZYSTKIEGO: DUSZA LUDZKA

NATURALNA ENERGIA W PRACY BOŻEJ

ŚWIATŁO BOŻE A ŚWIADOMOŚĆ

 

Rozdział 13

ETAPY DUCHOWEGO ROZWOJU: V. NOSZENIE KRZYŻA

PODSTAWA WSZELKIEGO PRAWDZIWEGO USŁUGIWANIA

SUBIEKTYWNE DZIAŁANIE KRZYŻA

KRZYŻ A OWOCNOŚĆ

CIEMNA NOC – PORANEK ZMARTWYCHWSTANIA

 

Rozdział 14

OSTATECZNY CEL EWANGELII

Marnotrawstwo

Sprawianie mu przyjemności

Namaszczenie przed czasem

Wonność

 

 

Książka “Normalne życie chrześcijańskie” autorstwa Watchman’a Nee w wydana została staraniem Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego w latach sześćdziesiątych.

 

 

 

Rozdział 1

 

KREW CHRYSTUSA

 

 

Czym jest normalne życie chrześcijańskie? Dobrze będzie, jeśli na wstępie zastanowimy się nad tym pytaniem. Niniejsze rozważania zostały napisane, aby udowodnić, iż jest ono czymś zupełnie odmiennym od życia przeciętnego chrześcijanina. W istocie, baczniejsza analiza Słowa Bożego, – na przykład Kazania na Górze – powinna pobudzić nas do postawienia przed sobą pytania, czy poza Chrystusem, tego rodzaju życie może stać się udziałem jakiegokolwiek człowieka. Odpowiedź na pytanie, czy jest to możliwe, a jeśli tak, to jakim sposobem, znajdujemy w Liście do Gal. 2:20, gdzie przedstawiona jest zasada “nie ja, ale Chrystus“. Paweł przedstawia nam tutaj to, co według Boga powinno stanowić dla nas „normalną” rzeczywistość chrześcijańskiego życia: „Żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus”. Bóg wyraźnie wskazuje w Swoim Słowie na to, że ma tylko jedno rozwiązanie dla wszelkich ludzkich potrzeb, i że znajduje się ono nie w nas, ale w Chrystusie.

 

Osiem pierwszych rozdziałów Listu do Rzymian stanowi całość, którą można podzielić na dwie części. Pierwsze cztery i pół rozdziału (od l: l do 5: 11) – stanowią pierwszą połowę tej całości, a dalsze trzy i pół rozdziału (od 5: 12 da 8: 39) – drugą połowę. Uważna analiza prowadzi do wniosku, że części te różnią się pod pewnym względem. Na przykład w pierwszej zauważymy, że przeważa słowo “grzechyw liczbie mnogiej, podczas gdy w drugiej zachodzi zmiana i słowo “grzechy” występuje bardzo rzadko, a często użyte jest tam sławo “grzech” w l. pojedynczej, które jest tam też głównym tematem rozważań. Dlaczego tak jest?

 

Jest tak dlatego, gdyż pierwsza część dotyczy grzechów, które popełniłem wobec Boga, i których jest wiele, podczas gdy druga część mówi nam o grzechu jako o pewnej sile (zasadzie), która jest obecna i czynna we mnie. Bez względu na to czy popełniam więcej czy mniej grzechów – to przyczyną ich popełniania jest zawsze ten mieszkający we mnie grzech. Dlatego też, choć z jednej strony potrzebuję odpuszczenia moich grzechów, to z drugiej potrzebuję też i wyzwolenia z mocy i obecności grzechu, który jest we mnie. Ta pierwsza sprawa dotyczy mego sumienia, zaś druga – mego życia. Mogę bowiem otrzymać przebaczenie wszystkich moich grzechów, a pomimo tego nie mieć trwałego pokoju serca, a to z powodu świadomości istnienia grzechu, który tkwi we mnie.

 

Gdy Boże światło po raz pierwszy rozjaśniło mroki mojego serca, moim jedynym pragnieniem było, aby moje grzechy zostały mi przebaczane, gdyż uświadomiłem sobie, jak wiele ich popełniłem. Gdy jednak otrzymałem przebaczenie grzechów, wtedy dokonałem nowego odkrycia, a mianowicie, że również we mnie obecny jest “grzech”. Tym sposobem zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że nie tylko popełniłem grzechy, lecz że zło istnieje również w moim wnętrzu. Odkryłem w sobie wewnętrzną skłonność do grzechu, moc, która mnie pociąga w jego kierunku. Gdy moc ta wyzwala się do tego stopnia, że nie mogę nad nią zapanować, wówczas popełniam grzechy. Mogę prosić o odpuszczenie grzechów i otrzymać je, lecz potem znowu grzeszę. I tak, życie płynie w tym błędnym kole powtarzających się upadków, przebaczeń i ponownych upadków. Choć odczuwam wielką wdzięczność za ten błogosławiony fakt Bożego przebaczenia, to jednak bardzo pragnę czegoś więcej: pragnę wyzwolenia spod tyranii grzechu! Z jednej strony potrzebuję przebaczenia tego, co popełniłem, to z drugiej potrzebuję również wyzwolenia od tego, czym jestem.

 

W celu rozwiązania problemu wielu moich grzechów oraz „korzenia” zła – jednego grzechu mieszkającego stale we mnie, Bóg ma do dyspozycji dwa środki: Krew i Krzyż. Problem popełnionych przez nas grzechów Bóg rozwiązuje przy pomocy krwi, natomiast z grzechem, który jest w nas rozprawia się On przy pomocy krzyża.

 

W pierwszych ośmiu rozdziałach Listu do Rzymian przedstawiane są dwa aspekty zbawienia: pierwszy to odpuszczenie naszych grzechów, a drugi ta uwolnienie od grzechu. Mając to na uwadze, musimy też zwrócić uwagę na dalsze różnice:

 

W pierwszej części tych ośmiu rozdziałów, a mianowicie w Rzym. 3: 25 oraz 5: 9, dwukrotnie znajdujemy wzmiankę o krwi Pana Jezusa. W drugiej zaś części zostaje nam przedstawiana zupełnie nowa myśl, gdyż np. w Rzym. 6: 6 czytamy, iż zostaliśmy “ukrzyżowani” wraz z Chrystusem. Rozważania pierwszej części koncentrują się wokół dzieła Pana Jezusa reprezentowanego przez “Krew” przelaną dla usprawiedliwienia nas od grzechów. Terminologii tej jednak nie znajdziemy już w drugiej części, gdyż ta koncentruje się wokół innego aspektu dokonań naszego Pana, którym jest “Krzyż”, albo inaczej mówiąc – nasze zjednoczenie z Chrystusem w Jego śmierci, pogrzebie i zmartwychwstaniu.

 

Zwrócenie uwagi na tę różnicę jest sprawą niezwykle ważną, gdyż dzięki temu zobaczymu, iż Krew ma do czynienia z tym, co zrobiliśmy, podczas gdy Krzyż rozprawia się z tym, czym jesteśmy. Krew usuwa nasze grzechy, podczas gdy Krzyż uderza w sam „motor” naszego potencjału grzeszności, który tu nazwany jest “grzechem”. Ten drugi aspekt będzie tematem naszych rozważań w dalszych rozdziałach.

 

 

PROBLEM NASZYCH GRZECHÓW

 

Skoncentrujmy się najpierw na bezcennej krwi Pana Jezusa i jej ogromnym znaczeniu dla oczyszczania nas z grzechów i dla usprawiedliwiania nas przed Bogiem. Tę prawdę przedstawiają następujące wersety:

 

“Wszyscy zgrzeszyli” (Rzym. 3,23);

 

“Lecz Bóg daje dowód miłości Swojej ku nam, że kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł. Tym bardziej więc będąc teraz usprawiedliwieni krwią Jego, będziemy zachowani od gniewu” (Rzym. 5,8.9);

 

“I są usprawiedliwieni darmo, z łaski jego, przez odkupienie w Chrystusie Jezusie, Którego Bóg ustanowił jako ofiarę przebłagalną przez krew Jego, skuteczną przez wiarę, dla okazania sprawiedliwości swojej przez to, że w cierpliwości Bożej pobłażliwie odniósł się do przedtem popełnionych grzechów, Dla okazania sprawiedliwości swojej w teraźniejszym czasie, aby On sam był sprawiedliwym i usprawiedliwiającym tego, który wierzy w Jezusa” (Rzym. 3:24-26).

 

Gdy pojawił się grzech, to znalazł on wyraz w nieposłuszeństwie wobec Boga (Rzym. 5: 19). Musimy też pamiętać, że kiedykolwiek ma miejsce nieposłuszeństwo, wtedy natychmiast w ślad za nim podąża poczucie winy. Grzech jako nieposłuszeństwo przede wszystkim powoduje rozdział między Bogiem i każdym człowiekiem, gdyż Biblia mówi, że “wszyscy są pod grzechem” (Rzym.3: 9). Poza tym, w samym człowieku grzechy stanowią jak gdyby barierę, uniemożliwiającą mu społeczność z Bogiem i wywołują poczucie winy oraz prowadzą do oddalenia się od Boga. To wszystko sprawia, że człowiek sam, przy pomocy ożywionego poprzez wpływ Ducha Świętego sumienia ma świadomość, że uczynił cos złego i często przyznaje: “zgrzeszyłem” (Łuk.15: 18). Ale to jeszcze nie wszystko; grzech daje bowiem podstawę szatanowi, aby nas oskarżał przed Bogiem, a nasze poczucie winy daje mu podstawę do oskarżania nas również i wobec nas samych, gdyż jest on „oskarżycielem braci” (Obj.12,10).

 

Aby nas odkupić i doprowadzić nas do wyznaczonego nam przez Boga celu, Pan Jezus musiał rozwiązać potrójny problem związany z: naszymi grzechami, i co z tym związane poczuciem winy i ciągłym oskarżaniem nas przez szatana.

 

Najpierw trzeba było usunąć nasze grzechy, co dokonane zostało dzięki bezcennej krwi Chrystusa, a następnie usunąć poczucie winy i przywrócić spokój sumienia, czego Bóg dokonuje ukazując w swoim Słowie ogromną wartość przelanej dla nas przez Chrystusa Krwi. W końcu, trzeba też było obalić nieustanne oskarżenia wroga. Słowo Boże wskazuje na to, iż krew Chrystusa skutecznie działa we wszystkich tych trzech aspektach.

 

Koniecznie musimy uświadomić sobie jak bezcenna jest dla nas wartość Krwi przelanej dla nas przez Chrystusa, gdyż to jest pierwszym warunkiem koniecznym do tego, byśmy mogli przejść do następnego etapu. Musimy przede wszystkim mieć świadomość wartości i znaczenia zastępczej śmierci Pana Jezusa na krzyżu oraz jasne zrozumienie wystarczalności Jego krwi dla oczyszczenia nas z naszych grzechów. Jeśli nie spełnimy tego warunku, nie będziemy mogli rozpocząć normalnego chrześcijańskiego życia. Przypatrzmy się więc tym trzem aspektom nieco dokładniej.

 

 

 

NA KREW PATRZY PRZEDE WSZYSTKIM BÓG

 

Potrzebujemy odpuszczenia popełnionych przez nas grzechów, w przeciwnym bowiem razie musielibyśmy stanąć przed sądem. Grzechy nasze są nam odpuszczone nie dlatego, że Bóg je zbagatelizował, ale dlatego, że widzi On przelaną Krew (złożone w ofierze życie). Podstawowym celem, dla którego Krew ta została przelana jest zadośćuczynienie wymaganiom Bożego Prawa. W całym Starym i Nowym Testamencie słowo “krew” użyte jest w związku z pojęciem okupu i za każdym razem krew jest tą wartością, która musiała zostać przedstawiona Bogu w celu naszego odkupienia.

 

W starotestamentowym kalendarzu istniał pewien dzień, który ma szczególne znaczenie w odniesieniu do naszych grzechów, i był nim Dzień Oczyszczenia. Nic nie wyjaśnia nam zagadnienia grzechu tak jasno, jak opis tego dnia. W szesnastym rozdziale Trzeciej Księgi Mojżeszowej czytamy, że w Dniu Oczyszczenia była brana krew ofiary za grzech i wnoszona do miejsca najświętszego świątyni, gdzie siedem razy kropiono nią przed Panem. Musimy sobie jasno zdawać sprawę z tego, że w tym dniu ofiara za grzech była ofiarowana publicznie i wszystko, co się tam działo czynione było na oczach całego ludu. Jednak Pan rozkazał, aby poza najwyższym kapłanem żaden człowiek nie wchodził do samego przybytku. Wyłącznie najwyższy kapłan wchodził do miejsca najświętszego z krwią, przy pomocy której dokonywał przed Panem symbolicznego oczyszczenia (okupu za grzechy). Było tak, ponieważ najwyższy kapłan był symbolem Pana Jezusa i jego służba stanowiła wyobrażenie dzieła, którego miał dokonać Chrystus (Hebr. 9: 11.12). Nikt poza nim nie śmiał wejść do świątyni. Co więcej, wkroczenie najwyższego kapłana do przybytku miało na celu dokonanie tylko jednego aktu – okazania Bogu krwi, jako czegoś co miało zadośćuczynić żądaniom Jego Prawa. Rozgrywało się to w miejscu najświętszym wyłącznie pomiędzy reprezentującym cały lud najwyższym kapłanem i Bogiem, i to z dala od tych wszystkich grzesznych ludzi, dla których miało to przynieść nieocenioną korzyść. Nikt poza Bogiem i najwyższym kapłanem nie mógł być naocznym świadkiem tego aktu, który dokonywał się w miejscu najświętszym.

 

Wcześniej, bo w 2Mojż. 12: 3 znajdujemy w Słowie Bożym inne sprawozdanie na temat tego, jak krew baranka dokonała w Egipcie oczyszczenia ludu Bożego z grzechów. Krwią tą zostały pomazane znajdujące się na zewnątrz odrzwia domu, podczas gdy mięso pieczonego baranka spożywano wewnątrz domu. Bóg zaś rzekł: “Gdy ujrzę krew, ominę was”. Mamy tu kolejny dowód, że krew ta miała być przedstawiona nie człowiekowi, lecz Bogu, gdyż kropiono nią odrzwia, co oznacza, że ci, którzy spożywali mięso baranka wewnątrz domu, nie mogli tej krwi widzieć, gdyż znajdowała się ona na zewnątrz.

 

 

ZASPOKOJONE ŻĄDANIE BOŻEGO PRAWA

 

Ponieważ życie jest we krwi, wobec czego przelana krew Chrystusa (symbolizowanego tu przez Baranka) musiała zostać przelana za moje grzechy. I to sam Bóg (Jego święte Prawo) żąda, aby w celu zadośćuczynienia sprawiedliwości ofiarowana została Krew. Dlatego właśnie On sam powiedział: “ujrzawszy krew, minę was!”

 

Gdy byliśmy jeszcze ludźmi niewierzącymi nasze sumienie było mało wrażliwe na napominający nas głos Ducha Świętego. Ale kiedy uwierzyliśmy, to samo sumienie stało się co zrozumiałe i niezwykle istotne bardzo wrażliwe. Z drugiej jednak strony fakt ten stał się dla nas sporym problemem, ze względu na powtarzające się niestety pomimo nawrócenia upadki. Poczucie zaś grzechu i winy oraz związane z tym wyrzuty sumienia mogą być tak silne, że niemal pozbawia to nas możliwości prowadzenia normalnego chrześcijańskiego życia głównie poprzez odwrócenie naszych oczu od prawdziwej skuteczności Krwi Chrystusa a koncentrowanie się na naszym grzesznym stanie. Z czasem stajemy się zniechęceni z powodu powtarzających się upadków i zaczyna nam się wydawać, że znajdujemy się w beznadziejnej sytuacji, i że będzie tak do końca naszej ziemskiej pielgrzymki. Co gorsze, może się też dojść do tego, że jakiś szczególny grzech może prześladować nas do tego stopnia, że wreszcie dochodzimy do stanu, w którym ogrom naszych grzechów zdaje się przerastać znaczenie krwi Chrystusa.

 

Cały problem polega na tym, że niestety najczęściej wartość tej krwi staramy się ocenić w sposób subiektywny, zapominając o tym, że jest to niemożliwe. Musimy więc uświadomić sobie, że krew ta musi być najpierw okazana Bogu, by zadośćuczynić żądaniom Jego Prawa, i że to jest najważniejszym celem, dla którego przelana została krew. My natomiast mamy ograniczyć się jedynie do uznania nie naszego, ale Bożego werdyktu, który wydaje On w wyniku okazania Mu przelanej dla naszego zbawienia Krwi. O tym, jak brzmi ten Boży werdykt mówi nam Pismo Święte:

 

“Wiedząc, że nie rzeczami znikomymi, srebrem albo złotem, zostaliście wykupieni z marnego postępowania waszego, przez ojców wam przekazanego, lecz drogą krwią Chrystusa, jako baranka niewinnego i nieskalanego” (1 Piotr. 1:18-19);

 

Krew Jezusa Chrystusa oczyszcza nas od wszelkiego grzechu” (1 Jan. 1:7).

 

Patrząc na przelaną dla Ciebie przez swojego Syna Krew, Bóg wydaje w Twojej sprawie i w obliczu żądającego krwi (śmierci) za popełnione przez Ciebie grzechy Prawa wyrok, który mówi, że Twoje „wykupienie” stało się faktem wyłącznie dzięki „drogiej krwi Chrystusa”, oraz że „Krew Chrystusa oczyszcza Cię od wszelkiego grzechu”, czyli od każdego grzechu!

 

Tak wygląda Boży werdykt w sprawie naszych grzechów. Naszym zaś zadaniem nie jest wydawanie na siebie wyroku, gdyż nie jesteśmy sędziami w Bożym planie zbawienia i choćby dlatego nie jest to naszym zadaniem. Nie miałoby to również najmniejszego sensu, gdyż wyrok już zapadł, i żeby przyniósł on nam praktyczną korzyść należy go tylko z radością uznać (przyjąć).

 

Poza tym, sami nie możemy podejmować się tego zadania, bo zwykle oceny dokonujemy na bazie naszych zmiennych uczuć, zapominając o tym, że nie jesteśmy usprawiedliwiani z naszych grzechów przez uczucia, ale wyłącznie przez wiarę w Boże darowane nam w Chrystusie obietnice.

 

Naszym zadaniem jest więc jedynie uznanie własnej bezsilności oraz akceptacja Bożego wyroku w naszej sprawie. Tylko tym sposobem będziemy w stanie docenić bezcenną wartość Krwi Chrystusa. Gdy zamiast poddania się z wiarą Bożemu wyrokowi, usiłujemy stawiać sobie ocenę w oparciu o nasze uczucia wówczas oddalamy się jedynie od celu i faktycznie pozostajemy w ciemności.

 

Aby znaleźć się na właściwej drodze musimy okazać bezwzględne zaufanie Słowu Bożemu i to bez względu na to, co podpowiadają nam uczucia. Musimy zrozumieć, iż Krew Chrystusa ma dla Boga i powinna mieć dla nas wartość najwyższą, gdyż jasno wynika to z treści Słowa Bożego:

 

“Wiedząc, że nie rzeczami znikomymi, srebrem albo złotem, zostaliście wykupieni z marnego postępowania waszego, przez ojców wam przekazanego, lecz drogą krwią Chrystusa” (1 Piotr. 1:18-19).

 

Skoro Bóg, zgodnie z tym, co czytamy w Jego Słowie, przyjął tę Krew jako zapłatę za nasze grzechy, to powinniśmy być całkowicie pewni, iż faktycznie dług nasz został zapłacony! Poza tym, skoro Bóg oświadczył, że Krew ta stanowi w zupełności wystarczający okup w celu zadośćuczynienia żądaniom Bożej sprawiedliwości i roszczeń Jego Prawa, to musi mieć ona w Jego oczach niezwykłą wartość.

 

Jeśli w ogóle możemy pozwolić sobie tu na jakąkolwiek ocenę, to musi być ona zawsze podporządkowana Bożemu werdyktowi i nie może się od niego różnić. Zawsze pamiętajmy o tym, że to nie my, ale Pan jest Bogiem, że to On jest Stwórcą wszystkiego, jest święty, wszechpotężny i sprawiedliwy, i że jako taki nikogo nie musi pytać o zdanie, ma prawo być Sędzią i wydać wyrok w naszej sprawie, mówiąc że krew Jego Syna jest w Jego oczach „droga”, i że to ona „oczyszcza nas od wszelkiego grzechu”.

 

 

 

KREW A PRAWO PRZYSTĘPU DANE WIERZĄCEMU

 

Krew zadość uczyniła Bogu, a więc powinna i nam wystarczyć. Ma ona zatem drugi jeszcze walor, który objawia się w stosunku do człowieka, a polega to na tym, iż oczyszcza ona nasze sumienie. Gdy czytamy List do Hebrajczyków, dowiadujemy się, dzięki krwi możemy być “oczyszczani w sercach od złego sumienia ” (Hebr. 10: 22).

 

To również jest sprawą ogromnej wagi. Przyjrzyjmy się uważnie temu, co tutaj jest napisane. Autor nie mówi, iż krew Pana Jezusa oczyszcza nasze serca i na tym koniec. O naszym sercu Bóg mówi, że jest “przewrotne” („zepsute”) (Jer.17: 9), a skoro tak jest, to nie może On jedynie poprzestać na jego oczyszczeniu, ale musi dokonać czegoś więcej. Bóg musi dać nam nowe serce.

 

Ponieważ to stare serce jest już „zepsute”, więc nie można go jedynie naprawić czy oczyścić, ale musi być usunięte i zastąpione nowym, podobnie jak nie mamy zwyczaju czyścić, prać i prasować zniszczonej odzieży, którą mamy zamiar wyrzucić. „Ciało grzechu” (upadła natura) jest zbyt zepsute, by je można było oczyścić, dlatego musi być ono ukrzyżowane. Dzieło Boże w nas musi polegać na czymś całkowicie nowym. “I dam wam serce nowe, a ducha nowego dam wam do wnętrzności waszych” (Ezech.36,26).

 

Nie – tego w Biblii nigdzie nie znajduję, aby Krew oczyszczała nasze serca. Jej działanie zupełnie nie jest natury subiektywnej w tym sensie, lecz natury całkowicie obiektywnej – przed Bogiem. A chociaż w tym urywku Listu do Żydów r. 10 jest wzmianka o Krwi, jako mającej moc oczyszczenia, i to w odniesieniu do serca, to jednak te słowa dotyczą naszego sumienia. “Mając serca oczyszczone od sumienia złego”. Cóż więc to znaczy?

 

Znaczy to, iż pomiędzy mną a Bogiem istniała jakaś przeszkoda, wskutek czego miałem nieczyste sumienie, ilekroć usiłowałem przybliżyć się do Niego. Przypominało mi ono ustawicznie tę barierę, która odgradzała mnie od Boga. Ale teraz, dzięki działaniu najświętszej Krwi, przed Bogiem dokonało się coś nowego, co usunęło tę barierę odgradzającą nas od Boga, a Bóg o fakcie tym powiadomił nas w Swoim Słowie. Z chwilą, gdy przyjąłem to wiarą, sumienie moje natychmiast zostało oczyszczone, a poczucie winy zniknęło, tak że w stosunku do Boga nie mam już wyrzutów sumienia.

 

Każdy z nas dobrze wie, jak ważną rzeczą jest wolność od wyrzutów sumienia, gdy mamy do czynienia z Bogiem. Wierzące serce i sumienie wolne od jakichkolwiek wyrzutów – oto dwie rzeczy, których bardzo potrzebujemy, a potrzebne nam są one obie równocześnie, gdyż są od siebie uzależnione: Z chwilą, gdy w naszym sumieniu odczuwamy jakiś niepokój, nasza wiara niejako wycieka, natychmiast też uświadamiamy sobie, iż nie możemy spojrzeć Bogu w oczy. Aby więc móc ustawicznie chodzić z Bogiem, musimy znać tę na każdy dzień nawą wartość Jezusowej krwi. Bóg prowadzi Swoją księgowość na bieżąco, a tak Krew czyni nas bliskimi Mu codziennie, każdej godziny, ba, każdej minuty. Nie traci ona nigdy swej skuteczności jako podstawa dla naszego zbliżania się da Boga, jeśli tylko będziemy jej się trzymali wiarą. Czyż nie dzięki tej Krwi tylko, odważamy się wchodzić do Najświętszego Miejsca?

 

Chciałbym zadać sobie jednak teraz pytanie, czy szukam drogi wejścia przed oblicze Boże przez Krew, czy też przez coś innego? Co mam na myśli, jeśli mówię “przez Krew”? Oznacza to po prostu, iż uświadamiam sobie, że popełniłem grzechy, że wyznaję moją potrzebę oczyszczenia i odkupienia, i że przychodzę do Boga wyłącznie na podstawie dokonanego dzieła Pana Jezusa. Zbliżam się do Boga wyłącznie na podstawie Jego zasługi, a nigdy na podstawie mych własnych osiągnięć; nigdy dlatego, na przykład, że byłem szczególnie uprzejmy lub cierpliwy w dniu dzisiejszym, albo że coś zrobiłem dla Pana dziś rano. Za każdym razem muszę się zbliżyć drogą Krwi. Często nasuwają nam się odnośnie zbliżenia się do Boga takie myśli: Ponieważ Bóg pracował nad nami, ponieważ przedsięwziął pewne kroki, abym nam więcej objawić Samego Siebie i dał nam pojąć głębiej znaczenie Krzyża – to w wyniku tego żąda od nas życia na wyższym poziomie i że tylko dzięki osiąganiu tego możemy mieć wobec Niego czyste sumienie. Nie! Czyste sumienie nigdy nie może bazować na naszych osiągnięciach, ale musi bazować wyłącznie na dziele Pana Jezusa, na wylaniu Jego krwi. Może się mylę, ale wyraźnie to odczuwam, że niektórzy z nas myślą w taki sposób: “Dziś byłem odrobinę ostrożniejszy; dziś zachowywałem się nieco lepiej; dziś rano czytałem Słowo Boże gorętszym sercem – a więc dziś będę mógł się modlić lepiej!” . Albo kiedy indziej: “Dziś miałem trudności z rodziną; rozpocząłem ten dzień w dosyć ponurym nastroju i byłem nerwowy, nie czuję się zbyt radośnie, wydaje mi się jak gdybym nie był całkiem w porządku – dlatego nie mogę zbliżyć się do Boga”. Cóż więc, koniec końcem, jest podstawą twego zbliżania się do Boga? Czy zbliżasz się do Niego na niepewnej podstawie twojego uczucia, czy też dlatego, że coś dla Boga uczyniłeś w dniu dzisiejszym lub też twoje zbliżanie się jest oparte na czymś nieskończenie bardziej zaufania godnym, a mianowicie na fakcie, że została przelana Krew, i że Bóg patrzy na tę Krew i wymaganiom Jego stało się zadość? Oczywiście, gdyby istniała możliwość, aby znaczenie tej Krwi miało ulec jakiejś zmianie, wówczas podstawą naszego przybliżania się do Boga mogłaby być mniej godna zaufania. Ale wartość tej Krwi dotąd się nie zmieniła, ani też nigdy się nie zmieni! Dlatego też przystępujemy śmiało do Boga, a śmiałość ta staje się udziałem naszym nie dzięki osobistym osiągnięciom, lecz wyłącznie dzięki tej Krwi. Chociażby twoje osiągnięcia w dniu dzisiejszym, czy wczoraj, czy też przedwczoraj, były nie wiem jak wielkie, to jednak z chwilą, gdy świadomie pragniesz wejść do Miejsca Najświętszego, musisz natychmiast oprzeć się o tę jedynie pewną podstawę – o przelaną Krew. Czy masz za sobą dobry dzień czy też zły, czy świadomie zgrzeszyłeś, czy też nie, podstawą twego przybliżania się jest zawsze to samo – krew Chrystusa. Jest ona jedyną podstawą dającą ci prawo wejść, a innej podstawy w ogóle nie ma.

 

Podobnie jak wiele innych etapów naszego chrześcijańskiego życia, sprawa przystępu do Boga dzieli się na dwie fazy: pierwszą jest jej zapoczątkowaniem, druga zaś jest etapem rozwojowym. Pierwsza z nich jest nam przedstawiona w Efez. 2, późniejsza zaś w Żyd. 10. Na samym początku nasz przyjazny stosunek do Boga został nam zapewniony dzięki Krwi, gdyż staliśmy się “bliskimi przez krew Chrystusową” (Efez. 2,13). Później jednak podstawą naszego zbliżenia się jest w dalszym ciągu ta Krew, jak że Apostoł tak nas napomina: “Mając tedy, bracia, śmiałość wejść do miejsca Świętego przez krew Jezusa… przystąpmy” (Żyd.10,19.22). Tak więc na samym początku staliśmy się bliskimi przez tę Krew, a w celu podtrzymania tej nowej społeczności przychodzimy za każdym razem znowu przez Krew. W żadnym wypadku nie zostaję zbawiony dzięki jednej rzeczy, a następnie w społeczności z Bogiem pozostawać miałbym dzięki innej. Powiesz może, “To jest wszystko bardzo proste; to jest przecież A.B.C. Ewangelii”. Ale na tym polega właśnie kłopot z wielu spośród nas, że oddaliliśmy się od tego A.B.C. Nie którym wydaje się, że już zrobili postępy i już się z tym A.B.C. mogą rozstać. Tego wszakże nigdy czynić nie wolno. Tak – moje początkowe zbliżenie się do Boga nastąpiło dzięki Krwi, a za każdym razem, gdy Doń przychodzę jest tak samo. Tak będzie aż do samego końca: wyłączną podstawą przybliżania się do Boga jest nieprzemijająca wartość tej Krwi. To bynajmniej nie znaczy, że mamy prowadzić beztroski i lekkomyślny tryb życia – za chwilę będziemy rozważać dalszy jeszcze aspekt śmierci Chrystusa, który nam pokaże, jak dalecy winniśmy być od jakiejkolwiek lekkomyślności. Tymczasem niechaj nam jednak wystarczy Krew – ten fakt, że ona spoczęła na naszych sercach i że to wystarczy. Gdy jesteśmy słabi, przyglądanie się naszej słabości nie uczyni nas silnymi. Żadne usiłowania, aby się czuć złym i pokutowanie nie pomoże nam, aby się stać nawet i odrobinę bardziej świętobliwymi. W tym nie znajdziemy żadnej pomocy, przystąpmy tedy ze śmiałością, korzystając z mocy Krwi i mówiąc: “Panie, nie zdaję sobie w pełni sprawy z niepojętej wartości Twej Krwi, ale wiem, że Krew ta uczyniła zadość Twoim żądaniom, a więc Krew ta wystarczy mi i jedynie na nią się powołuję. Teraz rozumiem to zupełnie jasno, że nie w tym rzecz, czy naprawdę zrobiłem jakieś postępy, czy też cokolwiek osiągnąłem. Ilekroć zbliżam się do Ciebie, czynię to zawsze na podstawie bezcennej Krwi”. Dopiero gdy w ten sposób do Boga się zbliżamy, sumienie nasze jest zupełnie czyste. Sumienie człowieka może być czyste tylko dzięki tej Krwi. Ona daje nam śmiałość.

 

“Żadnego poczucia grzechów” oto słowa mające ogromne znaczenie, które znajdujemy w Żyd.10,2. Jesteśmy oczyszczeni z wszelkiego grzechu, mażemy więc prawdziwie powtórzyć za Pawłem, “Błogosławiony mąż, któremu Pan grzechu nie poczyta” (Rzym.4,8).

 

PRZEZWYCIĘŻAMY POTWARCĘ

 

Wobec tego co powiedzieliśmy poprzednio, możemy teraz zwrócić uwagę na dalszą jeszcze właściwość krwi Chrystusa, która ma da czynienia z szatanem, a to w tym celu, aby móc się z tym wrogiem zmierzyć. Najbardziej ożywioną działalnością szatana spośród wszystkich jego poczynań strategicznych jest oskarżanie braci (Obj.12,10), i w tym właśnie sprzeciwia się nasz Pan, spełniając Swą specjalną służbę jako Arcykapłan “przez własną krew Swoją” (Żyd.9, 12).

 

W jaki sposób Krew daje moc nad szatanem? Dzieje się to w ten sposób, iż dzięki niej Bóg staje po stronie człowieka, a przeciwko szatanowi. Upadek człowieka w grzech spowodował zaistnienie sytuacji, w wyniku której szatan znalazł miejsce oparcia wewnątrz człowieka, a Bóg się wycofał. Obecnie człowiek znajduje się na zewnątrz Ogrodu – poza zasięgiem chwały Bożej (Rzym.3,23) – a to dlatego, że wewnętrznie stał się Bogu obcym: Dla tej przyczyny jest rzeczą niemożliwą z moralnego punktu widzenia, aby Bóg mógł stanąć w obronie człowieka. Stan ten trwa tak długo, dopóki wewnętrzna przeszkoda nie zostanie usunięta. Usuwa ją właśnie krew Chrystusa i przywraca człowieka Bogu, a Boga człowiekowi. Człowiek więc znowu znalazł się w łasce u Boga, a ponieważ odtąd Bóg stoi już po jego stronie, może więc bez lęku stanąć oko w oko z szatanem.

 

Czy pamiętacie ten wiersz, 1Jn.1,9: “a krew Jezusa Chrystusa, Syna Jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu”? Z wszelkiego, z każdego grzechu bez wyjątku! A co to oznacza? Ach, to cudowna rzecz! Bóg jest w światłości, a w miarę jak zbliżamy się do Niego, aby chodzić w tej światłości, razem z Nim, wszystko staje się jawne, Bóg wszystko widzi, a jednak Krew ma moc oczyścić nas od wszelkiego grzechu. Co za wspaniałe oczyszczenie! Nie zachodzi tutaj z twojej strony jakiś brak dokładniejszej znajomości , własnej istoty, ani też brak pełnej świadomości odnośnie mojej istoty ze strony Boga. Nie znaczy to, że ja usiłuję coś ukryć, albo że Bóg usiłuje cokolwiek przeoczyć lub pominąć. Nie. Oznacza to, że zarówno Bóg jak i ja znajdujemy się w światłości i że tam właśnie bezcenna Krew oczyszcza mnie od wszelkiego grzechu. Krew Chrystusa ma wystarczającą moc, aby tego dokonać! Niektórym spośród nas wydawało się w chwilach przygnębienia, spowodowanych słabością, iż grzechy ich są tak wielkie, że dla nich omal że nie ma przebaczenia. Ale zachowajmy w pamięci te słowa: “Krew Jezusa Chrystusa, Syna Jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu.” A więc od wielkich grzechów, małych grzechów, takich grzechów, które wydają się być bardzo czarne, i innych, które wydają się nie być takimi czarnymi, z grzechów, o których myślę, iż mogą być wybaczane, ale także i od tych, które wydają się być niewybaczalne – tak, od wszelkich grzechów, popełnianych świadomie lub podświadomie, grzechów, które pamiętam lub o których zapomniałem – wszystkie te grzechy objęte są słowami: ,,od wszelkiego grzechu”. “Krew Jezusa Chrystusa, Syna Jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu” a dzieje się tak przede wszystkim dlatego, iż czyni ona zadość żądaniom Boga. Jeśli więc Bóg, który widzi wszystkie nasze grzechy objawiane światłością, może nam je odpuścić dla przelanej Krwi, jakież podstawy do oskarżania nas może jeszcze mieć szatan? Może on nas wprawdzie jeszcze oskarżać przed Bogiem, ale “jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (Rzym. 8,31) Bóg wskazuje mu bowiem krew Swego drogiego Syna, a jest to wystarczająca odpowiedź, przeciwko której szatan nie ma już możności wnoszenia sprzeciwu. “Któż będzie oskarżał wybranych Bożych? Bóg który usprawiedliwia. Któż potępia? Chrystus jest, który umarł, owszem i zmartwychwstał, który i na prawicy Boga jest, który i przyczynia się za nami” (Rzym.8,33.34). Tak więc znowu widzimy, że najwięcej nam potrzeba uświadomienie sobie, jak całkowicie wystarczającą jest ta zbawienna Krew. “Ale Chrystus, przyszedłszy jako Najwyższy Kapłan… przez własną krew Swoją, wszedł raz na zawsze do miejsca świętego, znalazłszy wieczne odkupienie” (Żyd.9,11.12). Odkupicielem był tylko jeden raz, natomiast Najwyższym Kapłanem i Orędownikiem jest już od blisko dwóch tysięcy lat. Znajduje się On tam, przed obliczem Bożym i jest “ubłaganiem za grzechy nasze” (1Jn.2,1.2). Zwróćcie uwagę na słowa zapisane w Liście do Żydów 9,14: Jakże daleko więcej krew Chrystusa…” Słowa te podkreślają wystarczalność Jego zasługi. Jest ona wystarczająca dla Boga.

 

Jakież winno zatem być nasze ustosunkowanie się do szatana? Pytanie to jest bardzo ważne dlatego, ponieważ on oskarża nas nie tylko przed Bogiem, lecz także przed naszym własnym sumieniem. “Zgrzeszyłeś i nadal grzeszysz. jesteś słaby i Bóg nie może już mieć z tobą nic do czynienia”. Oto jak on argumentuje. W takich momentach bywamy kuszeni, aby zaglądnąć do wnętrza nas samych i starać się znaleźć tam coś, co mogłoby nam służyć do obrony – czy to jakieś uczucia, czy też coś w naszym zachowaniu się, co dałoby nam podstawę do stwierdzenia, iż szatan jest w błędzie. Bywa też wręcz przeciwnie: kiedy skłonni jesteśmy raczej przyznać się do zupełnej bezradności i przechodząc do drugiej skrajności, poddajemy się depresji i rozpaczy. W ten sposób oskarżenie staje się największym i najskuteczniejszym orężem szatana. Wskazuje on nam nasze grzechy i usiłuje oskarżać nas z ich tytułu przed Bogiem, a jeśli tylko jego oskarżenia przyjmujemy, zaczynamy tonąć.

 

Przyczyną tak prędkiego przyjmowania jego oskarżeń jest fakt, iż wciąż jeszcze mamy nadzieję, że w pewnej mierze jednak posiadamy jakąś własną sprawiedliwość. Ale podstawy dla naszych nadziei są fałszywe. Szatanowi udała się nakłonić nas do popatrzenia w niewłaściwym kierunku i w ten sposób odnosi zwycięstwo, co powoduje, iż stajemy się bezużyteczni.

 

Jeśli natomiast nauczyliśmy się nie pokładać zaufania w ciele, wówczas nie zadziwi nas fakt popełnienia przez nas grzechu, skoro właśnie grzeszenie jest rzeczą naturalną dla ciała. Czy rozumiecie co mam na myśli? To, że mamy wciąż jeszcze jakąś nadzieję w samych sobie pochodzi stąd, że nie uświadomiliśmy sobie jeszcze w pełni prawdy odnośnie do naszej natury i faktu jak bardzo jesteśmy bezradni, a rezultatem tego jest zbliżanie się do nas szatana w charakterze oskarżyciela, czemu się poddajemy.

 

Bóg doskonale umie Sobie radzić z naszymi grzechami; nie może On jednak wykonywać tego dzieła nad człowiekiem pozostającym pod oskarżeniem, ponieważ taki człowiek nie ufa Krwi. Choć Krew ta przemawia na jego korzyść, on zamiast ufać w jej moc, raczej słucha tego, co mówi szatan. Chrystus jest naszym Obrońcą, lecz my, oskarżeni, stajemy po stronie oskarżyciela. Nie uświadomiliśmy sobie tego faktu, że wyłącznie Bóg ma możność odparcia oskarżeń onego potwarcy i że On to już uczynił przez bezcenną krew Chrystusa. Nasze zbawienie polega więc na patrzeniu wyłącznie na Pana Jezusa i na uświadomieniu sobie, że krew Baranka umożliwiła wyjście z sytuacji stworzonej przez nasze grzechy. To jedynie stanowi fundament, na którym możemy stanąć bezpiecznie. Nie powinniśmy więc nigdy usiłować odpowiedzieć szatanowi powoływaniem się na nasze dobre sprawowanie się, lecz zawsze i wyłącznie poprzez powoływanie się na tę Krew. To prawda, że jesteśmy pełni grzechu, lecz – chwała Bogu! Krew Pana Jezusa oczyszcza nas od wszelkiego grzechu. Bóg patrzy na Krew, przez którą Jego Syn unicestwił wszelkie ciążące na nas przewinienia, wobec czego szatan nie ma więcej podstawy do atakowania nas. Tylko nasza wiara w bezcenną Krew i nasza stanowczość w pozostawaniu na tym stanowisku może zmusić go do zaprzestania oskarżania nas, a wreszcie i do ucieczki (Rzym.8,33.34). Tak będzie aż do samego końca (Obj.12,11). Ach, jakimże wyswobodzeniem spod wpływów szatana byłoby pełniejsze zrozumienie jak ogromną cenę posiada w oczach Bożych krew Jego drogiego Syna!

 

 

 

Rozdział 2

 

KRZYŻ CHRYSTUSA

 

 

Stwierdziliśmy już, iż pierwszych osiem rozdziałów Listu do Rzymian dzieli się na dwie części, iż Krew, czyniąca zadość żądaniom Bożym, rozprawiając się z wszystkim, co zrobiliśmy jest tematem pierwszej części; zaś w drugiej części, jak zobaczymy, jest mowa o tym, jak Krzyż rozprawia się z tym, czym jesteśmy my sami. Winniśmy jednak zaraz na wstępie wziąć pod uwagę, że użyty tutaj i w dalszych rozważaniach wyraz “Krzyż”, będzie posiadać szczególne znaczenie. Większości czytelników słowo to będzie zname jako obejmujące swoim znaczeniem najpierw całe dzieło odkupienia, dokonane, historycznie mówiąc, poprzez śmierć, pogrzeb, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie Pana Jezusa (Filip.2,8.9), a potem, w jeszcze szerszym znaczeniu, określające połączenie wierzących z Panem Jezusem w tymże “Krzyżu” przez łaskę (Rzym.6,4; Efez.2,5.6). Najwyraźniej więc, w takim znaczeniu tego słowa, działalność Krwi w odniesieniu do odpuszczenia naszych grzechów (o czym była mowa w rozdziale 1-ym tej książki), jest z Bożego punktu widzenia również zawarta w oddziaływaniu Krzyża, (razem z tym wszystkim, o czym będzie jeszcze mowa w tych rozważaniach). W tym i w następnych rozdziałach będziemy jednak zmuszeni dla braku innego terminu używać słowa “Krzyż” w dogmatycznie bardziej ograniczanym sensie, a to w tym celu, aby móc wskazać na różnicę, jaka zachodzi między “Zastępstwem” (Pan Jezus zamiast nas), a “Identyfikacją” (my w Panu Jezusie, całkowicie z Nim zidentyfikowani; przyp. tłum.) Te dwie rzeczy, gdy patrzymy na nie w odniesieniu do ludzkości, stanowią dwa oddzielne aspekty nauki o odkupieniu, i dlatego właśnie nazwa całości (“Krzyż”) została w tych rozważaniach użyta dla określenia jednej jej części składowej: identyfikacji. Czytelnik winien więc mieć to na uwadze przy czytaniu dalszych naszych rozważań.

 

Krew Pana Jezusa, (zastępcza śmierć Jego) potrzebna nam jest dla uzyskania odpuszczenia; potrzebujemy jednak również i Krzyża, a to w celu otrzymania wyzwolenia z tyranii grzechu. W poprzednim rozdziale pokrótce naświetliliśmy to pierwsze zagadnienie, a teraz przejdziemy do drugiego. Zanim jednak to uczynimy, przyjrzyjmy się jeszcze chwilę kilku charakterystycznym wypowiedziom, które znajdują się w tym odcinku Słowa Bożego, co dopomoże nam w lepszym zrozumieniu tematycznych i argumentacyjnych różnic, zachodzących między tymi dwoma połowami pierwszych ośmiu rozdziałów Listu do Rzymian. Wspomniane są w nich dwa aspekty zmartwychwstania – jeden w 4-tym, a drugi ;w 6-tym rozdziale.

 

W Rzym. 4,25 występuje wzmianka o zmartwychwstaniu Pana Jezusa jako mającym związek z naszym usprawiedliwieniem: “… wydany został z powodu grzechów naszych, a wstał z martwych dla usprawiedliwienia naszego.” Tutaj więc chodzi o nasz stosunek do Boga. Natomiast w Rzym. 6,4 jest mowa o zmartwychwstaniu jako o fakcie, dzięki któremu dane nam jest nowe życie, przy czym celem jest życie świętobliwe “abyśmy, jak Chrystus wzbudzonych zastał z martwych… tak i my w nowości życia chodzili.” Tutaj więc stawia się przed nami sprawę naszego zachowania się.

 

Dalej w obu częściach mowa jest o pokoju, a mianowicie w 5-tym i 8-mym rozdziale. 5-ty rozdział mówi o pokoju z Bogiem, jako o wyniku usprawiedliwienia przez wiarę w moc krwi Zbawiciela: “Będąc tedy usprawiedliwieni z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego Jezusa Chrystusa” (r.5,1). Oznacza to, iż z chwilą, kiedy otrzymałem przebaczenie grzechów, Bóg nie będzie już więcej powodował trwogi i niepokoju w mym sercu, choć byłem Mu niegdyś nieposłuszny – nieprzyjacielem Bożym. Zostałem bowiem pojednany “przez śmierć Syna Jego” (r.5,10). Ale już po krótkim czasie stwierdzam, że staję się przyczyną ogromnego kłopotu dla siebie samego. Wciąż jeszcze w głębi mej istoty odczuwam jakiś niepokój, gdyż tam, gdzieś w głębi mej istoty istnieje coś, co mnie ciągnie do grzechu. Mam już wprawdzie pokój z Bogiem, ale nie mam jeszcze pokoju z samym sobą. Wprost przeciwnie – w moim sercu wre wojna domowa. Ten stan dobrze odzwierciedlony jest z 7-mym rozdziale tegoż Listu, gdzie widzimy jak ciało i duch zmagają się we mnie na śmierć i życie. Ale stąd argumentacja apostoła Pawła prowadzi w 8-mym rozdziale do wewnętrznego pokoju, płynącego z chodzenia według Ducha. “Zamysł ciała to śmierć”, ponieważ jest on “nieprzyjaźnią przeciw Bogu”, ale zamysł ducha to “życie i pokój” (Rzym.8,6.7).

 

Śledząc dalej treść tych rozdziałów stwierdzamy, że pierwsza ich część ma do czynienia, ogólnie wziąwszy, z zagadnieniem usprawiedliwienia (zobacz na przykład Rzym. 3,24-26; 4,5.25), podczas gdy głównym tematem drugiej części jest odpowiednik tego zagadnienia, to jest poświęcenie (patrz Rzym.8,19.22). Gdy nam już jest bowiem znana kosztowna prawda o usprawiedliwieniu przez wiarę, to znamy dopiero połowę prawdy. Rozwiązaliśmy wszak w ten sposób dopiero problem naszego stanowiska wobec Boga i doznaliśmy przyjęcia przez Niego. Ale w miarę, gdy posuwamy się naprzód, stwierdzamy, że Bóg chce nam darować coś więcej, a mianowicie rozwiązanie problemu naszego sprawowania się, a śledzenie myśli przewodniej zawartej w tych rozdziałach wielce pomaga w zrozumieniu tej prawdy. W każdym wypadku drugi krok jest następstwem pierwszego, a jeśli znany nam jest tylko pierwszy krok, to wciąż jeszcze prowadzimy życie chrześcijańskie na poziomie niższym od normalnego. Zadajemy więc sobie pytanie: w jaki sposób możemy prowadzić normalne życie chrześcijańskie? W jaki sposób możemy je rozpocząć?

 

W pierwszym rzędzie musimy mieć przebaczenie grzechów, musimy mieć usprawiedliwienie i pokój z Bogiem. To jest naszym nieodzownym fundamentem. Ale gdy fundament ten został prawdziwie założony poprzez nasz pierwszy krok wiary w Chrystusa, to, jak wynika jasno już z tego co powiedzieliśmy poprzednio musimy pójść dalej naprzód – ku świętobliwemu życiu na co dzień.

 

Widzimy więc, obiektywnie rzecz biorąc, iż Krew rozprawia się z naszymi grzechami. Pan Jezus zaniósł je na krzyż za nas jako nasz Zastępca i dzięki temu wyjednał nam przebaczenie, usprawiedliwienie i pojednanie. Teraz jednak, stosownie do planu Bożego, musimy zrobić krok naprzód, aby zrozumieć w jaki sposób Bóg rozprawia się z korzeniem grzechu tkwiącym w nas. Krew może obmyć i usunąć moje grzechy, ale nie może usunąć mojego “starego człowieka”. Tutaj potrzebny jest Krzyż, który musi mnie ukrzyżować. Krew na do czynienia z grzechami, ale z grzesznikiem musi rozprawić się Krzyż.

 

Słowa “grzesznik” omal że nie można znaleźć w pierwszych czterech rozdziałach Listu do Rzymian, a jest tak dlatego, że na pierwszym planie znajduje się tam nie tyle grzesznik, ile raczej popełnione przez niego grzechy. Słowo “grzesznik” wysuwa się na pierwszy plan dopiero w rozdziale piątym, a jest rzeczą wielkiej wagi, aby zwrócić uwagę na to, w jaki sposób zostaje ono wprowadzone. W rozdziale tym jest mowa o grzeszniku, że jest on nim dlatego, ponieważ się grzesznikiem urodził, a nie dlatego, iż popełnił grzechy. Ta różnica jest ogromnie ważna. Człowiek wierzący, pragnąc przekonać swego rozmówcę, iż jest grzesznikiem, wprawdzie często posługuje się tym dobrze znanym wersetem Rzym. 3,23, gdzie jest mowa o tym, że “wszyscy zgrzeszyli”, ale używanie tego wersetu w tym sensie nie ma, ściśle mówiąc, poparcia w Piśmie Świętym. Tym, którzy tego wersetu używają w ten sposób, grozi niebezpieczeństwo argumentowania w sposób opaczny, albowiem List do Rzymian uczy nas, iż nie dlatego jesteśmy grzesznikami, gdyż popełniamy grzechy, lecz że dlatego grzeszymy, gdyż jesteśmy grzesznikami. Jesteśmy grzesznikami przede wszystkim już od urodzenia i to nie w wyniku jakichś czynów, jak wyraża to Rzym. 5,19: “Przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wielu stało się (lub zostało uczynionych) grzesznymi”.

 

W jaki sposób staliśmy się z natury grzesznikami? Przez nieposłuszeństwo Adama. Nie stajemy się bowiem grzesznikami z powodu naszych uczynków, ale z powodu uczynku Adama i jego następstw. Ja mówię po angielsku, ale to samo nie stanowi o tym, abym był rodowitym Anglikiem, choć nim jestem istotnie. Podobnie rozdział trzeci zwraca naszą uwagę na to, cośmy zrobili “wszyscy zgrzeszyli” – ale grzesznikami stajemy się nie dla tej przyczyny.

 

Pewnego razu zadałem gromadce dzieci w Szkółce Niedzielnej takie pytanie: “Kto jest grzesznikiem?” na co otrzymałem natychmiast odpowiedź: “Taki człowiek, który grzeszy”. Tak jest, człowiek, który grzeszy jest grzesznikiem, ale fakt, że on popełnia grzechy jest tylko dowodem, iż on jest już od urodzenia grzesznikiem; fakt ten nie jest jednak tego przyczyną. Prawdą więc jest, że człowiek, który grzeszy jest grzesznikiem, ale prawdą jest również i to, że grzesznikiem jest również i ten, który nie grzeszy, jeśli pochodzi z pokolenia Adama i że taki człowiek również potrzebuje odkupienia. Czy rozumiesz mnie, czytelniku? Istnieją źli grzesznicy, są też i dobrzy grzesznicy. Są moralni grzesznicy, są też i zdegenerowani grzesznicy, niemniej wszyscy ci ludzie są grzesznikami. Niekiedy myślimy tak: “gdybyśmy tylko byli nie popełnili pewnego złego czynu, to wszystko byłaby w porządku”. Nieszczęście polega jednak na czymś głębszym niż to, co czynimy: ono polega na tym, czym jesteśmy. Polak może się urodzić w Ameryce i nie władać zupełnie językiem polskim, ale pomimo to jest Polakiem, gdyż się Polakiem urodził. Tutaj decyduje bowiem pochodzenie rodowe. Podobnie i ja jestem grzesznikiem, ponieważ się uradziłem z Adama. Nie chodzi tutaj o moje zachowanie się, lecz o mój spadek otrzymany po rodzicach. Nie jestem grzesznikiem dlatego, że grzeszę, lecz grzeszę, ponieważ pochodzę ze złego pnia. Grzeszę, ponieważ jestem grzesznikiem.

 

Niekiedy jesteśmy skłonni uważać, że nasze czyny są wprawdzie bardzo złe, lecz my sami nie jesteśmy zupełnie złymi ludźmi. Bóg stara się nam jednak przez Swoje Sławo pokazać, w sposób zasadniczy, że to my właśnie jesteśmy nie na miejscu. Korzeniem zła jest sam grzesznik, i z nim to właśnie trzeba się rozprawić. Grzechy więc nasze, powtarzam, obmywa Krew, ale z nami samymi rozprawia się Krzyż. Krew przynosi nam przebaczenie tego, cośmy uczynili, ale Krzyż daje nam wyzwolenie od tego, czym jesteśmy.

 

JAKI JEST CZŁOWIEK Z NATURY

 

Przychodzimy zatem do Rzym.5,12-21. W tym wspaniałym odcinku Słowa Bożego jest mowa o łasce, jako kontrastującej z grzechami i o posłuszeństwie Chrystusa, jako kontrastującym z nieposłuszeństwem Adama. Urywek ten znajduje się na początku wspomnianej drugiej części pierwszych ośmiu rozdziałów Listu do Rzymian (5,12 do 8,39), którą będziemy się teraz szczególnie interesować. Argumentacja w niej zawarta stanowić będzie podstawę do naszych dalszych rozważań dzięki konkluzji, do której prowadzi. Jaka jest ta konkluzja? Znajdujemy ją w wspomnianym już wierszu 19-tym: “Bo jak przez nieposłuszeństwa jednego człowieka wielu stało się grzesznymi, tak przez posłuszeństwo jednego – wielu stanie się usprawiedliwionymi.” Tutaj Duch Boży stara się wskazać nam najpierw na to, czym jesteśmy i w jaki sposób staliśmy się tym, czym jesteśmy.

 

Na początku naszego życia wiary bywamy zaabsorbowani naszymi czynami i jesteśmy wprost przerażeni tym, cośmy zrobili, przy czym nie zwracamy uwagi na to, czym jesteśmy. Wydaje nam się, że gdybyśmy tylko mogli naprawić pewne błędy, to bylibyśmy dobrymi chrześcijanami, a więc zabieramy się do zmiany naszych poczynań. Ale rezultat nie jest taki, jakiegośmy się spodziewali. Ku naszemu gorzkiemu rozczarowaniu przekonujemy się, że powodem naszego nieszczęścia nie jest coś, co rozgrywa się poza nami, ale coś, co tkwi w nas samych. Usiłujemy podobać się Panu, ale stwierdzamy, iż wewnątrz nas tkwi coś, co nie chce Mu się podobać. Staramy się być pokorni, ale zauważamy, iż w głębi naszej istoty znajduje się coś, co się nie chce upokorzyć. Staramy się być pełni miłości, wewnętrznie jednak czujemy, iż jesteśmy jej zupełnie pozbawieni. Uśmiechamy się i staramy się wyglądać bardzo uprzejmie, wewnętrznie jednak czujemy, iż stanowczo jesteśmy wręcz odmienni. Im bardziej staramy się uporządkować sprawy na zewnątrz, tym bardziej sobie uświadamiamy, jak głęboko zakorzenione jest zło wewnątrz nas. Wreszcie przychodzimy do Pana i powiadamy, “Panie, wreszcie to rozumiem! Nie tylko to, co uczyniłem jest niewłaściwe; ja jestem nie w porządku!”

 

Nareszcie konkluzja zawarta w Rzym.5,19 zaczyna dochodzić do naszej świadomości. Jesteśmy grzesznikami. Jesteśmy członkami pokolenia ludzi z gruntu innych, aniżeli była to intencją Bożą. Przez upadek w grzech, w charakterze Adama powstała zasadnicza zmiana, wskutek czego stał się on grzesznikiem, istotą z gruntu niezdolną do podobania się Bogu, a podobieństwo rodzinne, które przypadło w udziale nam wszystkim, nie ogranicza się tylko do wyglądu zewnętrznego, lecz sięga również do głębi naszego charakteru. “Staliśmy się grzesznikami”. W jaki sposób się to stało? Paweł na to pytanie odpowiada: “przez nieposłuszeństwo jednego”. Pozwólcie, że posłużę się przykładem: Nazywam się Nee. W jaki sposób otrzymałem to nazwisko? Ja go sobie nie wybrałem. Nie studiowałem listy nazwisk, aby wreszcie wybrać to nazwisko. To, że nazywam się Nee w istocie nie ma nic do czynienia z jakimikolwiek moimi poczynaniami, a co więcej, żadne moje poczynania nie mogą wpłynąć na jakąś zmianę w tym względzie. Ja jestem Nee, ponieważ mój ojciec był Nee itd. Czy zatem zachowuję się jak przystoi na Nee, czy też nie, nie przestaję być Nee. Gdybym został premierem Wielkiej Brytanii, pozostałbym Nee, a gdybym się stał żebrakiem proszącym o jałmużnę na ulicy – nadal byłbym Nee. Żadna rzecz, którą czynię, lub od której się wstrzymuję nie zmieni faktu, iż jestem i pozostanę Nee.

 

Jesteśmy grzesznikami nie z powodu nas samych, lecz z powodu Adama. I nie dlatego jestem grzesznikiem, że zgrzeszyłem jako jednostka, ale ponieważ byłem w Adamie, gdy ten zgrzeszył. Jako potomek Adama, stanowię cząstkę jego samego i nie mogę uczynić niczego, aby to zmienić. Nie mogę poprzez poprawę mego zachowania się przestać być cząstką Adama, a co za tym idzie – grzesznikiem.

 

Gdyby twój pradziad umarł mając trzy lata, gdzie byś się znajdował? Umarłbyś w nim. Twoje przeżycia związane są ściśle z nim. W identyczny sposób doświadczenia nas wszystkich związane są ż życiem Adama. Nikt nie może powiedzieć, “mnie nie było w ogrodzie Eden”, gdyż potencjalnie wszyscy tam byliśmy, gdy Adam dał posłuch słowom węża. Tak więc wszyscy mamy udział w grzechu Adama, a urodziwszy się “w Adamie”, otrzymujemy od niego to wszystko, czym on się stał w następstwie swego grzechu, to jest Adamową naturę – naturę grzesznika. Istnienie nasze otrzymaliśmy od niego, a ponieważ jego życie stało się życiem grzesznym, a jego natura grzeszną, więc i nasza natura, którą od niego odziedziczyliśmy, jest również tą naturą. Tak więc, jak już powiedzieliśmy, nasze trudności grzesznika spowodowane są naszym dziedzictwem, a nie naszym zachowaniem się. Jeśli więc nie uda się nam zmienić naszego pochodzenia – nie ma dla nas wyzwolenia.

 

Takie właśnie jest jednakowoż rozwiązanie naszego problemu, gdyż w tym sensie Bóg przystąpił do naprawy istniejącej sytuacji.

 

JAK W ADAMIE, TAK W CHRYSTUSIE

 

W Liście do Rzymian 5,12-21 nie tylko jest mowa o Adamie, jest tam mowa również o Panu Jezusie. “Jak przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wielu stało się grzesznymi, tak przez posłuszeństwo jednego wielu stanie się usprawiedliwionymi.”‘ W Adamie otrzymujemy wszystko, co jest z Adama; w Chrystusie otrzymujemy wszystko, co jest z Chrystusa.

 

Na ogół chrześcijanie nie rozumieją należycie tych określeń “w Adamie” oraz “w Chrystusie”, i dlatego, choć będzie to może powtarzaniem się, pragnę raz jeszcze podkreślić przy pomocy przykładu dziedziczne i rodzinne znaczenie określenia “w Chrystusie”. Przykład ten znajdujemy w Liście do Żydów. Czy pamiętacie, jak w pierwszej połowie tego Listu autor stara się udowodnić, iż Melchisedek jest większy od Lewiego? Przypominacie sobie zapewne, że należało udowodnić, iż kapłaństwo Chrystusa jest większe od kapłaństwa Aarona, który wywodził się z pokolenia Lewiego. Aby to udowodnić, trzeba było najpierw udowodnić, że kapłaństwo Melchisedeka jest większe od kapłaństwa Lewiego, dla tej prostej przyczyny, że kapłaństwo Chrystusa jest “według porządku Melchisedeka” (Żyd.7,14-17), podczas gdy kapłaństwo Aarona jest oczywiście według porządku Lewiego. Jeśli autorowi uda się udowodnić, iż Melchisedek jest większy od Lewiego, to wówczas sprawa będzie już zupełnie jasna. O to więc tutaj chodzi, a dowód jest przeprowadzony w sposób godny uwagi.

 

Autor Listu do Żydów opowiada w rozdziale 7-mym, iż pewnego dnia Abraham, wracając po porażce królów (1Mojż.14), ofiarował dziesięcinę ze wszystkich łupów Melchisedekowi i otrzymał od niego błogosławieństwo. A ponieważ uczynił tak Abraham,. Lewi jest mniejszy od Melchisedeka. Dlaczego? Ponieważ fakt, iż Abraham ofiarował dziesięcinę Melchisedekowi oznacza, iż również i Izaak “w Abrahamie” składał ofiarę Melchisedekowi. A jeśli to jest prawdą, to i Jakub również “w Abrahamie” składał mu ofiarę, co znowu z kolei oznacza, że i Lewi “w Abrahamie” składał ofiarę Melchisedekowi. Jest rzeczą oczywistą, że mniejszy od większego błogosławieństwo bierze (Żyd. 7,7). Tak więc Lewi zajmuje niższe stanowisko aniżeli Melchisedek, i dla tej przyczyny kapłaństwo Aarona jest niższego rzędu od kapłaństwa Pana Jezusa. O Lewim w czasie tej bitwy królów nie było nawet i mowy, niemniej już “był w biodrach ojca Abrahama” a tak niejako “przez Abrahama” składał ofiarę (Żyd.7,9.10).

 

To właśnie jest dokładnym odpowiednikiem słowa “w Chrystusie”. Abraham, jako głowa całej rodziny wiernych, zawiera całą tę rodzinę niejako w samym sobie. Gdy on składał dziesięcinę Melchisedekowi, cała jego rodzina składała dziesięcinę Melchisedekawi w nim. Oni nie składali jej oddzielnie, jako jednostki, lecz byli w nim, i dlatego składając tę ofiarę, Abraham włączył do niej niejako całe swoje potomstwo.

 

W ten sposób została nam darowana nowa możliwość: w Adamie wszystko wprawdzie zostało stracone i przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wszyscy staliśmy się grzesznikami, na widownię wszedł grzech, a przez grzech śmierć, a tak poprzez wszystkie pokolenia panował grzech, a z nim śmierć, aż do dziś, to jednak teraz na widownię dziejową pada promień światła. Przez posłuszeństwo Innego możemy zostać usprawiedliwieni, tak aby tam, gdzie się grzech rozmnożył, łaska bardziej obfitowała i tak jak grzech panował w śmierci, tak aby łaska panowała przez sprawiedliwość ku żywotowi wiecznemu przez Jezusa Chrystusa Pana naszego (Rzym.5,19-21). W Adamie pogrążeni jesteśmy w rozpacz; w Chrystusie jest nasza nadzieja.

 

BOŻA DROGA WYZWOLENIA

 

Jest rzeczą widoczną, że Bóg chce użyć rozważania tego urywka Słowa Bożego do wyzwolenia nas od grzechu w praktycznym życiu. Paweł sprawę tę stawia zupełnie jasno, rozpoczynając rozdział szósty swego Listu takim pytaniem: “Zostaniemyż w grzechu?” Cała jego istota wzdryga się przed samym takim przypuszczeniem. “Nie daj tego Boże”, woła (Rzym.6,2 – starsza wersja). Jakżeż mógłby święty Bóg być zadowolony z posiadania dzieci pokalanych i zniewolonych grzechem? A więc “jakże jeszcze w nim (tj. w grzechu) żyć będziemy?” Bóg niewątpliwie zapewnił nam wystarczający sposób, dzięki któremu możemy zostać uwolnieni z tyranii grzechu.

 

Ale oto nasz problem. Urodziliśmy się grzesznikami; w jaki więc sposób możemy wyzbyć się naszego grzesznego dziedzictwa? Skoro urodziliśmy się w Adamie, w jaki sposób moglibyśmy się z Adama wydostać? Niech mi będzie wolno powiedzieć, iż Krew nie może nas wydobyć z Adama. Jest tylko jedna droga: podobnie jak weszliśmy do rodziny Adama przez urodzenie się, tak wyjść z niej musimy przez śmierć. Aby się pozbyć naszej grzeszności, musimy się pozbyć naszego życia. Niewolnikami grzechu staliśmy się przez urodzenie się, a wyzwolenie z grzechu przychodzi przez śmierć – i taką właśnie drogę ucieczki darował nam Bóg. Śmierć jest tajemnicą wyzwolenia się spod tyranii grzechu. “Myśmy… umarli grzechowi” (Rzym. 6,2).

 

Ale w jaki sposób możemy umrzeć? Niejeden z nas usiłował z całej mocy pozbyć się tego grzesznego życia, ale stwierdziliśmy, że jest ono bardzo twarde i nie chce umrzeć. Jakież więc jest wyjście? Nie polega ono na tym, byśmy się sami pozbawiali życia, lecz na uświadomieniu sobie, że Bóg rozprawił się z nami w Chrystusie. Ta prawda wynika z następującej wypowiedzi apostoła Pawła: “My wszyscy, którzyśmy ochrzczeni w Chrystusa Jezusa, w śmierć Jego ochrzczeni jesteśmy” (Rzym.6,3).

 

Jeśli jednak Bóg rozprawił się z nami w “Chrystusie Jezusie”, to musieliśmy przede wszystkim znaleźć się w Nim – co wydaje się równie trudnym do rozwiązania problemem. W jaki sposób możemy znaleźć się “w Chrystusie?” I znowu Bóg śpieszy nam na ratunek, z pomocą. Chociaż bowiem istotnie nie mamy sposobu, przy pomocy którego moglibyśmy się tam dostać, to jednak a jakie to jest ważne! – nie potrzebujemy nawet usiłować, aby się tam dostać, albowiem już w Nim jesteśmy! To, czego nie moglibyśmy uczynić o własnej sile – Bóg uczynił za nas. Bóg nas umieścił w Chrystusie. Pozwólcie, że wam przypomnę 1Kor.1,30. Uważam; że jest to jeden z najznamienniejszych wersetów w Nowym Testamencie: “Wy jesteście w Chrystusie.” A więc chwała Bogu! Nie zostało to pozostawione nam, abyśmy sobie wymyślili drogę wejścia, albo ją sami wypracowali. Nie musimy planować, jakby się znaleźć w Chrystusie. Bóg Sam sporządził plan; a nie tylko go sporządził, ale i wykonał. “Z Niego wy jesteście w Chrystusie Jezusie”. Jesteśmy w Nim; a zatem nie potrzebujemy usiłować do Niego się dostać. Zostało to dokonane przez Boga i jest faktem dokonanym!

 

Jeśli zaś to jest prawdą, to fakt ten ma również i pewne następstwa. W przykładzie z 7-go rozdziału Listu do Żydów, który rozważaliśmy powyżej, widzieliśmy, że “w Abrahamie” cały Izrael, a więc także i Lewi, choć się jeszcze nie urodził, składał dziesięcinę Melchisedekowi. To jest wierny obraz pozostawania “w Chrystusie”. Gdy Pan Jezus zawisł na krzyżu, wszyscyśmy umarli – nie pojedynczo, gdyż nas jeszcze podówczas nie było na świecie – ale będąc w Nim, w Nim umarliśmy. “Jeden za wszystkich umarł, to wszyscy umarli” (2 Kor.5,14). Gdy On został ukrzyżowany, my wszyscy zostaliśmy ukrzyżowani.

 

Z Niego wy jesteście w Chrystusie Jezusie.” Pan Bóg Sam umieścił nas w Chrystusie, dlatego więc to wszystko, co uczynił z Chrystusem, równocześnie uczynił z całym ludzkim rodzajem. Nasze dzieje są całkowicie związane z Jego dziejami. Myśmy przeszli przez to wszystko, przez co przeszedł Chrystus, gdyż “być w Chrystusie” oznacza być całkowicie złączony z Nim zarówno w Jego śmierci jak i w zmartwychwstaniu. On został ukrzyżowany – więc co z nami? Czy musimy prosić Boga, aby nas ukrzyżował? Nigdy! Gdy Chrystus został ukrzyżowany, to i my zostaliśmy ukrzyżowani, a ponieważ Jego ukrzyżowanie miało miejsce w przeszłości, to i nasze nie może być sprawą przyszłości. Proszę, kto znajdzie choć jeden werset w całym Nowym Testamencie, który by mówił o tym, że nasze ukrzyżowanie będzie miało miejsce w przyszłości? Wszystkie miejsca mówiące o tym są w języku greckim ujęte w czasie przeszłym dokonanym. (Patrz: Rzym. 6,6; Gal. 2,20; 5,24; 6,14). I podobnie jak żaden człowiek nie mógłby popełnić samobójstwa przez ukrzyżowanie się byłoby to fizyczną niemożliwością, tak też i w duchowym sensie Bóg nie żąda od nas tego, abyśmy się sami ukrzyżowali. Zostaliśmy ukrzyżowani, gdy Chrystus został ukrzyżowany, ponieważ Bóg nas tam umieścił w Nim. To, żeśmy umarli w Chrystusie, jest nie tylko tezą naukową, lecz na wieki prawdziwym faktem.

 

JEGO ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE MAJĄ ZARÓWNO CHARAKTER ZASTFĘPCZY JAK I OBEJMUJUCY NAS

 

Gdy Pan Jezus umierał na krzyżu i przelał Swą krew, oddając w ten sposób Swe bezgrzeszne życie jako okup za grzechy i czyniąc zadość sprawiedliwości i świętości Boga, to dokonał dzieła, które było prerogatywą wyłącznie Syna Bożego. Żaden człowiek nie mógł mieć w tym udziału. Słowo Boże nigdzie nam nie mówi, że myśmy przelewali naszą krew razem z Chrystusem. W Swej pracy odkupicielskiej przed Bogiem działał On zupełnie sam; nikt inny nie mógł mieć w tym cząstki. Ale Pan nie tylko zawisnął na krzyżu, aby przelać Swą krew. On umarł również po to, abyśmy i my mogli umrzeć. On umarł jako Reprezentant – zamiast nas wszystkich, ale Swoją śmiercią objął także ciebie i mnie.

 

Często używa się tych dwóch określeń: “zastępstwo” i “identyfikacja”, aby dać wyraz dwom aspektom śmierci Chrystusa. Choć użycie słowa “identyfikacja” jest w wielu wypadkach zupełnie uzasadnione, to jednak z drugiej strony słowo to mogłoby naprowadzić kogoś na błędne mniemanie, że sprawa ta rozpoczyna się z mojej strony, że ja usiłuję zidentyfikować się, utożsamić się z Panem. Zgodziłbym się z tym, że słowo to jest słuszne, ale winno ono być użyte później. Znacznie lepiej jest rozpocząć od faktu, iż Pan objął i mnie Swoją śmiercią. Ten, bowiem “obejmujący nas” charakter śmierci naszego Pana sprawia, że znajduję się w pozycji umożliwiającej mi utożsamienie się z Nim, a nie na odwrót: nie ja utożsamiam się z Nim w tym celu, aby być objętym Jego śmiercią; miarodajną rzeczą jest to, iż Bóg objął w Chrystusie i mnie. Jest to coś, czego dokonał Bóg, i dlatego te dwa nowotestamentowe słowa “w Chrystusie” są zawsze tak drogie mojemu sercu.

 

Śmierć Pana Jezusa ma charakter obejmujący i nas. Podobny charakter ma też i Jego zmartwychwstanie. Zajrzeliśmy przed chwilą do pierwszego rozdziału 1-go Listu do Koryntian w celu stwierdzenia tego faktu, iż jesteśmy “w Chrystusie Jezusie”. Teraz zaś przejdziemy do zakończenia tegoż Listu, aby się dowiedzieć, co to jeszcze oznacza. W 1 Kor. 15,45.47 użyte są w odniesieniu do Pana Jezusa bardzo znamienne dwa imiona, albo tytuły. Jest tam o Nim mowa jako o “ostatnim Adamie” i jest o Nim mowa również jako o “drugim człowieku”. Słowo Boże nie mówi o Nim jako o drugim Adamie, ale jako o “ostatnim Adamie”; nie mówi też o Nim jako 0 ostatnim człowieku, lecz jako o “drugim człowieku”. Na tę różnicę warto zwrócić baczną uwagę, gdyż zawiera ona w sobie nader cenną prawdę.

 

Jako ostatni Adam, Chrystus ogarnął Sobą całą ludzkość; jako drugi człowiek – jest On głową nowego rodzaju ludzkiego. To pierwsze ma związek z Jego śmiercią (ostatni Adam), to drugie zaś – z Jego zmartwychwstaniem (drugi człowiek). Najpierw Jego połączenie się z rodzajem ludzkim w charakterze “ostatniego Adama” rozpoczęło się historycznie w Betlejem, a skończyło się na krzyżu i w grobie. W połączeniu tym skupił On w Sobie wszystko, co było “w Adamie” i zaprowadził na sąd i na śmierć. Ale w dalszym ciągu nasze połączenie się z Nim jako “z drugim człowiekiem” rozpoczyna się w zmartwychwstaniu i kończy się w wieczności – co oznacza, iż nigdy się nie kończy, ponieważ zgładziwszy przez Swą śmierć pierwszego człowieka, w którym cel Boży został zniweczony, Pan powstał z martwych jako Głowa nowego rodzaju ludzkiego, w którym ten cel zostanie w pełni zrealizowany.

 

Gdy zatem Pan Jezus został przybity do krzyża, został ukrzyżowany jako ostatni Adam. Wszystko to, co było w pierwszym Adamie zostało zebrane i zgładzone w Nim. To objęło i nas. Jako ostatni Adam, Pan Jezus wyniszczył doszczętnie stary rodzaj ludzki; jako drugi człowiek wprowadza na widownię dziejów nawy ród. To właśnie w Swoim zmartwychwstaniu triumfuje jako drugi człowiek – a tym i my jesteśmy objęci. “Bo jeśli jesteśmy z Nim wszczepieni w podobieństwo śmierci .Tego, tedy też i w podobieństwo zmartwychwstania wszczepieni z Nim będziemy (Rzym. 6,5). Umarliśmy w Nim jako w ostatnim Adamie; żyjemy w Nim jako w drugim Człowieku. Tak zatem Krzyż jest mocą Bożą, która nas przemienia – przenosząc nas z Adama do Chrystusa.

 

 

 

 

Rozdział 3

 

ETAPY DUCHOWEGO ROZWOJU

 

 

  1. UŚWIADAMIANIE SOBIE PRAWDY

 

Historia naszego starego człowieka kończy się śmiercią na Krzyżu. Historia naszego nowego życia rozpoczyna się od zmartwychwstania. “A tak, jeśli kto w Chrystusie, ten jest nowym stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe” (2Kor.5,17). Krzyż stanowi zakończenie starego, pierwszego stworzenia, a z śmierci wywiedzione zostało nowe stworzenie w Chrystusie, tym drugim Człowieku. Jeśli jesteśmy “w Adamie”, to wszystko to, co znajduje się w Adamie, z konieczności posiada przemożny wpływ na nas; dzieje się to bez udziału naszej woli, gdyż nie potrzebujemy robić niczego, aby ten bieg wypadków miał miejsce. Nie potrzebujemy czynić jakiegoś postanowienia, aby się pogniewać lub popełnić jakiś inny grzech; to wszystko przychodzi samorzutnie, a nawet pomimo naszych dobrych postanowień. Podobnie też, jeśli jesteśmy “w Chrystusie”, wszystko to, co jest w Chrystusie przychodzi do naszego życia w obfitości – i to darmo, z łaski, bez wysiłku z naszej strony, a wyłącznie na podstawie prostej wiary.

 

Ale stwierdzicie, że wszystko czego potrzebujemy przychodzi do nas w Chrystusie darmo, z łaski, choć najzupełniej odpowiada prawdzie, może wydawać się mało praktyczne. Jak to działa w naszej praktyce życiowej? Jak to się staje czymś konkretnym w naszym osobistym doświadczeniu? Gdy uważnie studiujemy 6-ty, 7-my i 8-my rozdział Listu do Rzymian, dowiadujemy się, iż normalne chrześcijańskie życie uwarunkowane jest czterema rzeczami, a mianowicie:

 

UŚWIADOMIENIEM SOBIE PRAWDY,

PRZYJMOWANIEM WIARĄ BOŻYCH FAKTÓW,

OFIAROWANIEM SIĘ BOGU i

CHODZENIEM W DUCHU.

 

Prawdy te omówione są w tej książce w tym właśnie porządku. Jeśli więc pragniemy żyć tak jak chrześcijanin normalnie żyć powinien, to będziemy musieli przejść przez wszystkie te cztery etapy – nie jeden tylko, albo dwa lub trzy, ale wszystkie cztery. Podczas rozważania każdego z nich będziemy ufnie spoglądać na Pana, aby On przez Swego Ducha Świętego darował nam światło, byśmy zrozumieli te prawdy; a teraz poprosimy Go o pomoc w zrobieniu pierwszego wielkiego kroku naprzód.

 

NASZA ŚMIERĆ Z CHRYSTUSEM FAKTEM HISTORYCZNYM

 

Mamy przed sobą następny odcinek Listu do Rzymian, a mianowicie rozdział 6,1-11. Wiersze te mówią jasno i wyraźnie o tym, że śmierć Pana Jezusa ma zarówno charakter zastępczy, jak również i obejmujący nas. Gdy On umarł – umarliśmy wszyscy. Nikt z nas nie może zrobić duchowych postępów bez uświadomienia sobie tego faktu. Zupełnie tak samo, jak nie możemy się stać uczestnikami usprawiedliwienia, dopóki okiem wiary nie ujrzymy Go niosącego nasze grzechy na krzyżu, tak też nie możemy stać się uczestnikami poświęcenia, jeśli okiem wiary nie ujrzymy w Nim, ukrzyżowanym – nas samych. Nie tylko nasze grzechy zostały położone na Nim, ale my sami zostaliśmy umieszczeni w Nim!

 

W jaki sposób dostąpiłeś przebaczenia? Dzięki temu, że sobie uświadomiłeś, iż Pan Jezus umarł zamiast ciebie, że poniósł twoje grzechy na Sobie, a krew Jego została przelana, aby obmyć twoją nieczystość, abyś mógł być czystym. Gdy zrozumiałeś, że wszystkie twoje grzechy zostały na krzyżu zgładzone, to co zrobiłeś? Czy powiedziałeś, “Panie Jezu, proszę przyjdź, aby umrzeć za moje grzechy?” Nie, nie prosiłeś już o nic, tylko dziękowałeś Panu. Nie błagałeś Go o to, by przyszedł umrzeć za ciebie, gdyż uświadomiłeś sobie, iż On już to uczynił.

 

Ale prawda dotycząca przebaczenia twych grzechów odnosi się w równej mierze i do twego wyzwolenia z tyranii grzechu. Dzieło to zostało wykonane. Nie potrzeba już o to prosić, należy tylko dziękować. Bóg umieścił nas wszystkich w Chrystusie tak, że kiedy Chrystus został ukrzyżowany, my również zostaliśmy ukrzyżowani. Tak więc nie ma potrzeby, abyśmy się modlili w ten sposób: “Panie, jestem bardzo niegodziwym człowiekiem, proszę, zechciej mnie ukrzyżować!” To jest zupełnie błędne. Nie modliłeś się w ten sposób, gdy chodziło o twoje grzechy, dlaczego więc teraz modlisz się w ten sposób, gdy chodzi o ciebie samego? Z grzechami twoimi rozprawiła się Jego Krew, a z tobą samym rozprawił się Jego Krzyż. To już jest faktem dokonanym. Tobie więc pozostaje tylko wielbić Pana za to, że gdy Chrystus umarł – to i ty umarłeś; umarłeś w Nim. Uwielbiaj Go za to, i żyj w światłości płynącej z poznania tego faktu. “Uwierzyli słowom Jego, i wysławiali chwałę Jego” (Psalm 106,12).

 

Czy wierzysz w to, iż Chrystus umarł? Oczywiście, że wierzysz. Ale to samo Pismo Święte, które mówi, iż On umarł za nas, mówi również, że my umarliśmy w Nim. Przyjrzyjmy się temu raz jeszcze: “Chrystus za nas umarł” (Rzym. 5,8). Ta jest pierwsze stwierdzenie, i jest całkowicie jasne; ależ czy to następne nie jest równie jasne? “Stary nasz człowiek razem z Nim ukrzyżowany został” (Rzym.6,6). “Jeśliśmy tedy z Chrystusem umarli…” (Rzym. 6,8).

 

W jakim czasie nastąpiło nasze ukrzyżowanie razem z Nim? Jaka jest data ukrzyżowania naszego starego człowieka? Czy będzie to miało miejsce jutro? Względnie czy było to wczoraj? Albo dzisiaj? Aby odpowiedzieć na to pytanie, Pomocnym nam będzie, jeśli na chwilę odwrócimy twierdzenie Pawła i powiemy tak: “Chrystus został ukrzyżowany z naszym starym człowiekiem tj. w tym samym czasie”. Niektórzy ludzie na nabożeństwo udają się w towarzystwie jakiejś drugiej osoby. Może odbyli w tym celu razem podróż. Mogą więc powiedzieć, “mój przyjaciel przybył tutaj wraz ze mną”, ale można by też powiedzieć inaczej, a byłoby to również zgodne z prawdą, że “ja przybyłem tutaj z moim przyjacielem”. Gdyby jeden przybył trzy dni temu, a drugi dopiero dzisiaj, wówczas tego w żaden sposób nie można by było powiedzieć; lecz skoro przybyli razem, można użyć obu określeń równie dobrze jako prawdziwych, ponieważ oba stwierdzają ten sam fakt. Z równą dokładnością odpowiadającą historycznej prawdzie, choć z wielką czcią, możemy i my powiedzieć, “ja zostałem ukrzyżowany, gdy Chrystus został ukrzyżowany”, albo “Chrystus został ukrzyżowany, gdy ja zostałem ukrzyżowany” ponieważ te wydarzenia nie stanowią dwóch oddzielnych, lecz jeden historyczny fakt. Ja zostałem ukrzyżowany “z Nim”. /Określenie “z Nim” (Rzym.6,6) posiada oczywiście zarówno dogmatyczne jak i historyczne znaczenie – to jest co do czasu, kiedy się to stało – ale odwracalne jest tylko w sensie historycznym./

 

Czy Chrystus został ukrzyżowany? A jeśli tak, to czy ze mną mogło stać się coś innego? Jeśli On został ukrzyżowany blisko dwa tysiące lat temu, a ja razem z Nim, to czyż można powiedzieć, iż moje ukrzyżowanie będzie miało miejsce na przykład jutro? Czy Jego ukrzyżowanie może być sprawą przeszłości, a moje sprawą teraźniejszości lub przyszłości? Chwała Panu, że gdy On umarł na krzyżu, to ja umarłem razem z Nim. On nie tylko umarł zamiast mnie, ale On zaniósł mnie razem z Sobą na krzyż, tak, że gdy On umarł, to i ja umarłem. Jeśli więc wierzę w śmierć Pana Jezusa, to mogę wierzyć i w moją śmierć z taką samą pewnością co i w Jego śmierć.

 

Dlaczego wierzysz, że Pan Jezus umarł? Na czym opiera się twoja wiara? Czy to czujesz, że On umarł? Nie, tego nigdy odczuć nie mogłeś. Wierzysz w to, ponieważ Słowo Boże ci tak mówi. Gdy Pan zastał ukrzyżowany, ukrzyżowano wraz z Nim dwóch złoczyńców. Nie masz i co do tego żadnych wątpliwości, ponieważ mówi o tym Pismo Święte i to całkiem wyraźnie. Wierzysz więc w śmierć Pana Jezusa i wierzysz też, iż dwóch złoczyńców umarło razem z Nim. A jak przedstawia się wiara odnośnie do twojej śmierci? Twoje ukrzyżowanie jest bardziej bezpośrednio związane z Osobą Pana Jezusa aniżeli ich. Oni zastali ukrzyżowani w tym samym czasie co i Pan, ale na oddzielnych krzyżach, podczas gdy ty zostałeś ukrzyżowany na tym samym krzyżu co i Pan Jezus, albowiem w momencie gdy On umierał ty znajdowałeś się w Nim. A w jaki sposób o tym się dowiedziałeś? Z najbardziej miarodajnego źródła, albowiem Sam Bóg tak powiedział. Nie jest to uzależnione od twoich uczuć; czy czujesz, że Chrystus umarł, czy też nie – On jednak z pewnością umarł. Podobnie też niezależnie od tego czy czujesz, żeś umarł, czy też nie, to jednak z całą pewnością umarłeś! To są Boże fakty. To, że Chrystus umarł jest faktem. To, że owych dwóch złoczyńców umarło – też jest faktem. Takim samym faktem jest to, że i ty umarłeś. Pozwól, że ci powiem jak najwyraźniej, UMARŁEŚ! Zostałeś zgładzony, zostałeś zniszczony! To “ja”, którym się brzydzisz, jest na krzyżu w Chrystusie. A “kto umarł, uwolniony jest od grzechu” (Rzym. 6,7). Oto Ewangelia dla chrześcijan.

 

Nasze ukrzyżowanie nie staje się nigdy skuteczne poprzez nasze wysiłki lub silną wolę, ale zawsze dzięki przyjęciu tego, co Pan Jezus uczynił na krzyżu. Oczy nasze muszą otworzyć się, aby zobaczyć doskonałość i zupełność tego, co zostało dokonane na Golgocie. Niektórzy z nas przed nawróceniem usiłowali może zbawić się sami. Czytaliśmy Biblię, modliliśmy się, chodziliśmy do kościoła i dawaliśmy jałmużnę. Aż pewnego dnia otworzyły się nam oczy i zobaczyliśmy, że zupełne zbawienie już nam zostało zgotowane na Krzyżu. Po prostu przyjęliśmy to wiarą i podziękowaliśmy Bogu, a pokój i radość wpłynęły do naszego serca. A przecież zbawienie i poświęcenie spoczywają na tym samym fundamencie. Wyzwolenie z mocy grzechu otrzymujesz, w ten sam sposób jak przebaczenie grzechów.

 

Boża droga wiodąca do wyzwolenia spod tyranii grzechu różni się bowiem całkowicie od ludzkiej. Człowiek stara się pokonać grzech poprzez usiłowania, aby go przezwyciężyć; Boża metoda polega na usunięciu grzesznika. Wielu chrześcijan opłakuje swoją słabość, myśląc, że gdyby byli tylko trochę silniejsi, to wszystko byłoby już dobrze. Takie rozumowanie, że nasze niepowodzenie w prowadzeniu świętobliwego życia jest wynikiem słabości i że w związku z tym wymaga się od nas czegoś więcej – prowadzi jednak nieuchronnie do fałszywego pojmowania drogi wyzwolenia: Jeśli stale myślimy o mocy grzechu i naszej niezdolności do stawienia mu oporu, wówczas oczywiście będziemy stąd wyciągać wniosek, że aby nad grzechem odnieść zwycięstwo, musimy mieć więcej siły. “Gdybym tylko był silniejszy”, powiadamy, “mógłbym poskromić moje wybuchy gniewu”, a tak błagamy Pana, aby nas posilił, byśmy mogli bardziej panować nad sobą.

 

To jednakowoż jest całkowicie niewłaściwe; to nie jest chrześcijaństwem. Bożym sposobem, aby nas wyzwolić od grzechu, nie jest czynienie nas coraz silniejszymi, lecz coraz słabszymi. Niewątpliwie jest to bardzo dziwny sposób odnoszenia zwycięstwa powiesz może; niemniej taki właśnie jest Boży sposób. Bóg uwalnia nas od niewoli grzechu nie poprzez posilanie starego człowieka, lecz poprzez ukrzyżowanie go; nie poprzez pomaganie mu, aby cokolwiek. czynił, ale poprzez usuwanie go z pola działania.

 

Być może, że przez całe lata usiłowałeś bezskutecznie panować nad sobą, a może i w tej chwili jeszcze to czynisz; ale z chwilą, gdy ujrzysz prawdę, uświadomisz sobie, że jesteś zupełnie bezsilny, aby sobie pomóc, i że przez zupełne usunięcie twego “ja”

 

Bóg wszystko to uczynił. Takie objawienie kładzie kres wszelkim usiłowaniom ludzkiego “ja”.

 

PIERWSZY KROK: “WIEDZĆIE TO.. ”

 

Normalne życie chrześcijańskie musi rozpocząć się od jasnego uświadomienia sobie prawdy. “Wiedząc to…” – nie tylko mając jakieś nieokreślone pojęcie prawdy, lub rozumiejąc jedną tylko, a choćby i ważną doktrynę. Nie jest to właściwie jakaś wiedza mająca swoją siedzibę tylko w intelekcie człowieka, ale otwarcie się oczu serca na to wszystko, co posiadamy w Chrystusie.

 

W jaki sposób uświadomiliśmy sobie, że grzechy nasze są nam odpuszczone? Czy dzięki temu, że nam to powiedział nasz duchowny? Nie, my to po prostu wiemy. Jeślibym cię zapytał skąd to wiesz, odpowiedziałbyś mi prawdopodobnie “ja to wiem”. Taka świadomość dana nam jest przez objawienie Boże. Pochodzi ona bezpośrednio od Samego Pana. Niewątpliwie o fakcie odpuszczenia grzechów jest mowa w Biblii, ale aby pisane Słowo Boże stało się żywym Słowem od Boga dla ciebie, potrzeba było, aby On ci dał “Ducha mądrości i objawienia ku poznaniu Jego” (Efez.1,17). Potrzebowałeś zatem poznania Chrystusa w taki właśnie sposób i tak jest we wszystkim. Przychodzi więc chwila, gdy jakieś nowe objawienie się Chrystusa staje się faktem wiadomym twemu sercu – gdy to “widzisz” w duchu. W głębi twojej istoty zaświeciło światło, i odtąd jesteś danego faktu całkowicie pewny. Odnosi się to do świadomości odpuszczenia grzechów; a jest to niemniej prawdziwe w odniesieniu do twego wyzwolenia z tyranii grzechu. Gdy światło Boże odnośnie do tej prawdy wzejdzie jakby jutrzenka w twoim sercu, wówczas spostrzegasz samego siebie w Chrystusie. A wtedy o tym wiesz już nie dlatego, że ci to ktoś powiedział, ani też dlatego tylko, że tak jest napisane w 6-tym rozdziale Listu do Rzymian. Ta świadomość ma jeszcze coś więcej jako podstawę. Wiesz o tym dlatego, że ci to objawił Bóg przez Ducha Świętego. Możesz tego nie odczuwać; możesz tego nie rozumieć, ale o tym wiesz, gdyż to widziałeś. Kto raz zobaczył samego siebie w Chrystusie, tego nic już więcej nie wytrąci z błogosławionej pewności co do tego faktu.

 

Jeślibyś zapytał kilku wierzących, którzy wstąpili na drogę normalnego chrześcijańskiego życia, w jaki sposób stali się uczestnikami tego szczególnego przeżycia, to niektórzy powiedzą, że w ten sposób, inni zaś, że w inny. Każdy z nich będzie podkreślał, że to czy tamto jest ważne, dając na to dowody z własnego przeżycia i cytując na poparcie swego poglądu cytaty ze Słowa Bożego; zdarza się, na nieszczęście, że wielu chrześcijan używa swoich szczególnych doświadczeń i swoich specjalnych cytatów do zwalczania poglądów innych chrześcijan.

 

Sednem sprawy pozostaje jednak fakt, że chociaż chrześcijanie wchodzą na ścieżkę głębszego życia duchowego różnymi sposobami, to nie powinniśmy uważać ich doświadczeń czy poglądów za wykluczające się wzajemnie, lecz raczej za wzajemnie się uzupełniające.

 

Jedno jest pewne: każde doświadczenie, które posiada prawdziwą wartość w oczach Bożych, musiało być osiągnięte drogą odkrycia jakiegoś nowego znaczenia Osoby i dzieła Pana Jezusa. Jest to zasadniczy i pewny sprawdzian.

 

I w tym urywku Słowa Bożego Paweł uzależnia wszystko od dokonania tego odkrycia. “Wiedząc to, że stary nasz człowiek razem z Nim ukrzyżowany został, aby ciało grzechu było zniszczone, żebyśmy już więcej nie służyli grzechowi (Rzym. 6,6).

 

OBJAWIENIE BOŻE KONIECZNE DLA UŚWIADOMIENIA SOBIE PRAWDY

 

Pierwszym naszym krokiem musi zatem być uproszenie sobie od Boga świadomości prawdy, która przychodzi przez objawienie – to jest objawienie nie nas samych, lecz dzieła dokonanego przez Pana Jezusa Chrystusa na krzyżu. Gdy Hudson Taylor, wielki mąż Boży i misjonarz, wchodził na ścieżkę normalnego życia chrześcijańskiego, stało się to w następujący sposób:

 

Niektórzy czytelnicy znają zapewne tę postać i wiedzą, że przyznawał się do tego, iż przez długi czas było problemem dla niego w jaki sposób żyć “w Chrystusie”, w jaki sposób czerpać owe soki z tego krzewu winnego i sobie je przyswajać. Wiedział bowiem, iż życie Chrystusa musi przepływać przez niego, a jednak czuł, iż tak się nie dzieje, pomimo świadomości, iż tylko w Chrystusie można znaleźć zaspokojenie swojej potrzeby. W r. 1869, pisząc do swej siostry, tak się wyraził: “Wiedziałem, że gdyby mi się tylko udało zostawać w Chrystusie, wszystko byłoby dobrze, jednak pozostawać w Nim nie mogłem!”

 

Im więcej usiłował dostać się niejako do wnętrza Chrystusa, tym więcej stwierdzał, iż się wyślizguje na zewnątrz, aż pewnego dnia wzeszło światło, przyszło objawienie i on prawdę tę zrozumiał.

 

“Czuję, że na tym polega tajemnica: nie trzeba prosić, żeby soki z Krzewu winnego wpłynęły do mnie, ale należy pamiętać, że Jezus jest tym Krzewem -korzeniem, pniem, gałęziami, liśćmi, kwiatami, owocem, tak, – wszystkim!”

 

Następnie cytuje słowa przyjaciela, który mu dopomógł: “Nie potrzebuję stać się latoroślą. Pan Jezus mówi mi, iż jestem latoroślą. Jestem częścią składową Jego Samego i potrzebuję tylko w to wierzyć i odpowiednio postępować. Widziałem wprawdzie odnośne wypowiedzi w Biblii od dawna, ale teraz wierzę w to jako w żywą rzeczywistość”.

 

Było to tak, jak gdyby jakaś dawno znana prawda nagle stała się dla niego czymś całkiem nowym. Pisze więc znów do swej siostry:

 

Nie wiem w jaki sposób miałbym Ci opisać to, co przeżywam, gdyż nie ma w tym zasadniczo niczego nowego, ani dziwnego, albo cudownego – a jednak wszystko jest nowe! Krótko mówiąc, “byłem ślepy, a teraz widzę”… Umarłem i zostałem pogrzebany z Chrystusem – owszem, i zmartwychwstałem, i wstąpiłem na niebiosa… Bóg uważa te fakty odnośnie do mojej osoby za prawdziwe i rozkazuje mi czynić to samo. On wie najlepiej… Ach, jakaż to radość uświadamiać sobie tę prawdę – oby Pan też oświecił oczy Twojego umysłu, abyś mogła poznać i cieszyć się tym bogactwem chwały, które zastało tak obficie darowane nam w Chrystusie”.

 

Tak, to rzeczywiście wspaniała rzecz, ujrzeć i uświadomić sobie tę prawdę, iż jesteśmy w Chrystusie! Wyobraź sobie jakim nonsensem byłoby, gdyby ktoś usiłował wejść do pokoju, w którym się właśnie znajduje! Pomyśl o tym, jakim absurdem ,byłoby, gdyby prosił, aby go w tym pokoju umieszczono! Z chwilą uświadomienia sobie, że znajdujemy się wewnątrz, zaprzestajemy wszelkich dalszych usiłowań, aby tam wejść. Gdybyśmy mieli więcej objawienia, mielibyśmy mniej modlitw błagalnych, a więcej dziękczynienia. Wielka część naszych modlitw dotyczących nas samych ma swoje podłoże w tym, że jesteśmy po prostu ślepymi, i nie widzimy co Bóg uczynił.

 

O to właśnie chodzi. Nie potrzebujemy wysilać się, aby umrzeć, nie potrzebujemy czekać aż umrzemy, myśmy umarli. Musimy sobie tylko uświadomić, co Pan już uczynił i wielbić Go za to.

 

KRZYŻ SIĘGA KORZENIA NASZEGO PROBLEMU

 

Pozwól, że raz jeszcze przypomnę ci fundamentalne znaczenie tego, co na krzyżu uczynił Pan. Czuję, że jest to rzecz ogromnie ważna, by o tych faktach mówić z całym naciskiem, gdyż to przede wszystkim musimy sobie uświadomić. Przypuśćmy, iż rząd jakiegoś kraju pragnąłby radykalnie uporać się z kwestią pijaństwa i postanowiłby, że w całym kraju zabrania się pić wódkę. W jaki sposób decyzja taka mogłaby zostać wprowadzona w życie? W jaki sposób moglibyśmy przyczynić się do jej realizowania? Gdybyśmy przeszukali każdy sklep i każdy dom w naszym kraju i rozbili każdą znalezioną flaszkę wina, piwa, czy wódki, czy to byłoby wystarczające? Z całą pewnością nie. Choćbyśmy oczyścili kraj ten całkowicie, tak że nie pozostałaby ani jedna kropla alkoholu, ale nie wstrzymalibyśmy produkcji wytwórni tych napojów, jeśli zniszczylibyśmy tylko butelki, a nie fabryki wódek, to oczywiście nie osiągnęlibyśmy trwałego rozwiązania problemu. Aby sprawę pijaństwa rozwiązać w sposób trwały, trzeba a by zamknąć wszystkie odnośne zakłady produkcyjne. Jesteśmy podobni do takiej fabryki. Nasze czyny są tylko produktami: Krew Pana Jezusa rozprawiła się tylko z produktami, to jest z naszymi grzechami. Tak więc załatwiona jest kwestia tego, co zrobiliśmy w przeszłości. Ale czy Bóg na tym poprzestał? Czy nie było potrzeby załatwienia sprawy tego, czym jesteśmy? Z grzechami popełnionymi przez nas Bóg już się rozprawił. Ale w jaki sposób rozprawi się On z nami? Czy przypuszczasz, że Pan oczyściwszy nas od wszystkich naszych grzechów, pozostawiłby nam to zadanie, abyśmy się sami pozbyli tej fabryki produkującej grzechy? Czy przypuszczasz, że zniszczywszy wszystkie produkty, n m by pozostawił sprawę rozprawienia się ze źródłem produkcji? Zadając to pytanie, równocześnie na nie odpowiadamy. Oczywiście, że nie dokonał połowy dzieła, pozostawiając drugą połowę niewykonaną. Nie, On zniszczył towary, ale też i zmiótł z powierzchni ziemi fabrykę, która je produkowała.

 

Spełniło się – rzekł Pan na krzyżu, a Jego dokonane dzieło sięgnęło aż do korzenia naszego problemu i z nim się rozprawiło. Bóg nie czyni niczego połowicznie. “Wiedząc to”, powiada Paweł, “że nasz stary człowiek razem z Nim ukrzyżowany został, aby ciało grzechu było zniszczone, żebyśmy już więcej nie służyli grzechowi (Rzym.6,6). “Wiedząc to!” Tak, ale czy wy o tym wiecie? Albo też “nie wiecie?” (Rzym.6,3). Oby Pan łaskawie otworzył wasze oczy.

 

 

 

 

Rozdział 4

 

ETAPY DUCHOWEGO ROZWOJU

 

  1. PRZYJMOWANIE WIARĄ BOŻYCH FAKTÓW

 

Przechodzimy teraz do zagadnienia, co do którego pomiędzy dziećmi Bożymi zaistniało w pewnej mierze pomieszanie pojęć. Dotyczy ono następstw uświadomienia sobie prawdy. Najpierw zwróćmy raz jeszcze baczną uwagę na pierwsze sława Rzym. 6,6: “Wiedząc to, że nasz stary człowiek razem z Nim ukrzyżowany został”. Czas przeszły, w którym użyty jest tutaj czasownik, rzuca na tę sprawę ogromnie cenne światło, udowadniając, że wydarzenie to miało miejsce w przeszłości, a ma to decydujące znaczenie: zdarzenie to miało miejsce, fakt ten jest niezaprzeczony i nic go zmienić nie może. Nasz stary człowiek zastał raz na zawsze ukrzyżowany i nic nie ma mocy zdjąć go z krzyża. Oto o czym musimy pamiętać.

 

A jakie następstwa pociąga za sobą świadomość tego faktu? Spójrz znowu na nasz odcinek Słowa Bożego. Następny rozkaz znajdujemy w wierszu 11-tym: “Tak też i wy uważajcie siebie za umarłych grzechowi”. To niewątpliwie jest naturalną konsekwencją wiersza 6-go. Przeczytajmy je jako jedną całość: “Wiedząc to, że nasz stary człowiek razem z Nim ukrzyżowany został… uważajcie siebie za umarłych”. Taki należy zachować porządek. Gdy wiemy, że nasz stary człowiek został ukrzyżowany z Chrystusem, następnym krokiem jest, aby się za takiego (ukrzyżowanego umarłego) uważać.

 

Niestety, gdy głosi się prawdę o naszym połączeniu z Chrystusem, zbyt często główny nacisk kładzie się na tę drugą sprawę uważania siebie za umarłych, tak jak gdyby to było punktem wyjścia, podczas kiedy nacisk winien być położony raczej na tej pierwszej że wiemy o tym, żeśmy umarli. Słowo Boże jasno nas uczy, że świadomość tego faktu musi poprzedzać uważanie się za umarłych. “Wiedząc to… uważajcie się..” Taka kolejność jest ogromnie ważna. To, za co my się uważany, musi być oparte na znajomości faktu objawionego nam przez Boga, w przeciwnym bowiem razie wiara nie miałaby fundamentu, na którym by mogła spocząć. Gdy o czymś wiemy, to się z tym liczymy w sposób zupełnie naturalny.

 

Gdy więc usługujemy innym ludziom naświetlaniem tego zagadnienia, powinniśmy uważać, aby nie kłaść zbyt wielkiego nacisku na uważanie się za umarłych. Ludzie zawsze mają skłonność uważać się za umarłych, bez świadomości, iż już z Chrystusem umarli. Czyniąc tak, zanim Duch Święty im ten fakt w pełni objawi, popadają w najrozmaitsze trudności. Gdy przychodzi pokusa, zaczynają gwałtownie wołać: “ja nie żyję, ja nie żyję, ja nie żyję!” W trakcie tego uważania się za umarłych wpadają jednak w gniew, a potem powiadają; “To nie skutkuje. Rzymian 6,11 nie zda się na nic.” Rzeczywiście trzeba przyznać, iż wiersz 11-ty na nic się nie zda bez wiersza 6-go. Przychodzimy więc do wniosku, że dopóki na pierwszym miejscu nie uświadomimy sobie faktu, żeśmy z Chrystusem umarli, uważanie się za umarłych będzie stawało się tylko coraz to cięższą walką, a rezultatem będzie niewątpliwie klęska.

 

Przez długie lata, począwszy od chwili mego nawrócenia, uczono mnie, abym uważał się według Rzym. 6,11 – za umarłego. Usiłowałem czynić tak począwszy od roku 1920 do 1927. Ale im więcej uważałem się za umarłego dla grzechu, tym bardziej było widoczne, że jestem żywy ku popełnianiu go. Po prostu nie umiałem uwierzyć w to, iż jestem umarły dla grzechu, ani też nie umiałem sam spowodować tego stanu śmierci. Ilekroć szukałem pomocy u innych, zalecano mi czytać Rzym. 6.11, a im więcej czytałem Rzym. 6.11 i usiłowałem uważać się za umarłego, tym dalej ode mnie znajdowała się śmierć – nie mogłem jej osiągnąć. Wiedziałem, że uważanie się za umarłego dla grzechu jest rzeczą konieczną, ale nie mogłem zrozumieć, dlaczego nic z tego nie wychodzi. Muszę się przyznać, że przez długie miesiące byłem bardzo strapiony. Wreszcie rzekłem Panu: “Jeśli to mi jest niejasne, jeśli nikt nie potrafi doprowadzić mnie do zrozumienia tej sprawy, która jest przecież jedną z podstaw wiary, to przestanę robić cokolwiek, przestanę głosić Słowo Boże i nie pójdę usługiwać w Twojej winnicy, pragnę przede wszystkim otrzymać światło w tej sprawie.” Przez kilka miesięcy szukałem prawdy, niekiedy nawet pościłem, lecz nie mogłem przebrnąć przez te trudności. Aż wreszcie, pewnego poranka – a był to dla mnie prawdziwy poranek, którego nigdy w życiu nie zapomnę – siedziałem w moim pokoju przy biurku, czytając Słowo Boże i modląc się prosiłem: “Panie, otwórz oczy moje!” A wtedy prawda błysnęła mi przed oczyma jakby w świetle błyskawicy. Zobaczyłem moją jedność z Chrystusem. Zobaczyłem siebie w Nim i zrozumiałem, że gdy On umarł, to i ja umarłem. Uświadomiłem sobie, że sprawa mojej śmierci jest rzeczą przeszłości, a nie przyszłości i że umarłem równie prawdziwie jak i On, a to dlatego, że byłem w Nim, gdy On umierał. Prawda ta wzeszła w mojej duszy jakby brzask jutrzenki, rozpraszający ciemności mego serca. To wielkie odkrycie napełniło mnie taką radością, że zerwałem się z krzesła i zacząłem skakać po pokoju wykrzykując, “Chwała Panu, umarłem!” Po chwili zbiegłem po schodach na parter (mój pokój znajdował się na piętrze), a spotkawszy tam jednego z braci pomagających w kuchni, objąłem go i rzekłem, “Bracie, czy ty wiesz, że ja umarłem?” Muszę przyznać, że miał mocno zdumioną minę. “Co brat ma na myśli?” zapytał, a wtenczas mówiłem dalej: “Czyż nie wiesz, że Chrystus umarł? Czyż nie wiesz, że ja umarłem razem z Nim? Czyż nie wiesz, że moja śmierć jest niemniej pewnym faktem jak i Jego śmierć?” Ach, to stało mi się tak prawdziwym! Miałem pragnienie rozgłaszać po wszystkich ulicach naszego miasta wiadomość o dokonanym przeze mnie odkryciu. Począwszy od tego dnia, aż do dziś, nigdy nawet na jedną chwilę nie wątpiłem już, że słowa: “Z Chrystusem jestem ukrzyżowany” – są czymś całkowicie pewnym.

 

Nie chcę przez to powiedzieć, że nie ma potrzeby, abyśmy rzecz tę musieli rozpracować. Owszem, istnieje konieczność rozpracowania tej śmierci, o czym za chwilę będzie mowa, ale fundamentem jest fakt, że zostałem z Chrystusem ukrzyżowany – to już się stało.

 

Na czym więc polega tajemnica uważania się za umarłego? Można to ująć jednym słowem: na objawieniu. Rzecz tę musi nam objawić Sam Bóg (Mat.16,17; Efez.1,17.18). Oczy nasze muszą otworzyć się na fakt naszego połączenia się z Chrystusem, a to jest coś więcej aniżeli znajomość jakiejś doktryny. Objawienie takie nie jest jakimś niewyraźnym, nieokreślonym przeżyciem.

 

Większość z nas pamięta ów dzień, w którym mogliśmy sobie wreszcie jasno uświadomić, iż Chrystus umarł za nas i tak sama winno nam się to stać jasnym i powinniśmy zapamiętać dzień, w którym uświadomiliśmy sobie, iż umarliśmy z Chrystusem. Nie może co do tego być żadnej niejasności, gdyż tylko wówczas, gdy co do tej prawdy będziemy mieć jasne światło i gdy na prawdzie tej oprzemy się jako na pewnym fundamencie, będziemy mogli pójść naprzód. Tak więc, już nie to będzie miarodajne, że usiłuję uważać się za umarłego, ale to, że istotnie umarłem – ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, co ze mną uczynił Bóg w Chrystusie – i dlatego uważam się za umarłego. Taki jest właściwy porządek rzeczy. Punktem wyjścia nie jest uważanie się za umarłego, lecz fakt śmierci.

 

DRUGI KROK: “TAK TEŻ I WY UWAŻAJCIE SIEBIE…”

 

Co oznaczają właściwie te słowa? W języku greckim słowo przetłumaczone tutaj określeniem “uważać siebie” oznacza właściwie rachować, księgować. A to jest właśnie jedyną czynnością, którą my, ludzie, potrafimy robić dokładnie. Gdy artysta malarz maluje pejzaż – czy może on to robić z doskonałą precyzją? Czy historyk może ręczyć za stuprocentową wierność jakiegokolwiek historycznego dowodu? A autor jakiejś mapy – za jej absolutną dokładność? W najlepszym razie dzieła ich są tylko w wysokim stopniu zbliżone do ideału. Nawet wtedy, gdy w codziennej rozmowie usiłujemy opisać jakiś wypadek, którego byliśmy świadkami, to przy najlepszej chęci, aby być szczerym i przedstawić sprawę wiernie – nie jesteśmy w stanie mówić z doskonałą precyzją. Zawsze zachodzi albo trochę przesady, albo trochę niedoceniania sytuacji. Cóż więc potrafi zrobić człowiek w sposób całkowicie dokładny? Rachować! Tu nie ma miejsca dla pomyłek. Jedno krzesło plus jedno krzesło to są dwa krzesła. To obowiązuje w Londynie, a także w Cape Town. Choćbyś pojechał na zachód aż do Nowego Jorku, albo też na wschód aż do Singapore rachunek ten będzie taki sam. Na całym świecie i po wsze czasy jeden dodać jeden równa się dwa – i w niebie i na ziemi i w piekle.

 

Dlaczego więc Bóg rozkazuje nam, abyśmy uważali się (liczyli się) za umarłych? Ponieważ myśmy już umarli. Pozostańmy przy naszej analogii, tj. przy liczeniu. Przypuśćmy, że mam w kieszeni piętnaście złotych. Co w takim razie zapiszę w mojej książeczce kasowej? Czy mogę zapisać zł 14.50 lub 15.50? Nie. Muszę zapisać to, co istotnie się w moim posiadaniu znajduje. Księgowanie polega bowiem na zapisywaniu faktów, a nie jakichś widzimisię. Zupełnie tak samo dlatego właśnie, że rzeczywiście umarłem, Bóg każe mi to wziąć w rachubę. Bóg nie mógłby rozkazać mi zapisać coś w mojej książce kasowej, co byłoby nieprawdą. Nie mógłby rozkazać mi, abym uważał się za umarłego, gdybym nadal był żywym. Dla tego rodzaju gimnastyki umysłowej słowa “uważajcie się” albo inaczej “liczcie się” byłyby wielce nieodpowiednie; należałoby raczej mówić o “przeliczeniu się!” ,

 

Liczenie nie polega na sugerowaniu komuś czegoś. Nie oznacza ono nigdy, że mając tylko dwanaście złotych, a zapisując w książeczce kasowej piętnaście, takie “liczenie się” w jakiś sposób wyrówna istniejący brak. Nigdy nie wyrówna. Jeśli posiadam tylko dwanaście złotych, a usiłuję wmówić w siebie: “ja mam piętnaście złotych, mam piętnaście złotych, mam piętnaście złotych”, czyż taka maja gimnastyka umysłu i wysiłek z tym związany w jakikolwiek sposób wpłynie na ilość pieniędzy, które posiadam? Ani trochę! Tego rodzaju “liczenie” w żaden sposób nie zmieni kwoty dwunastu złotych na kwotę piętnastu złotych, ani też nie zrobi z nieprawdy prawdę. Jeśli natomiast naprawdę posiadam piętnaście złotych, wówczas mogę z całym spokojem wpisać tę kwotę do mojej książeczki kasowej. Bóg każe nam uważać się za umarłych nie po to, abyśmy w trakcie czynienia tego stali się umarłymi, ale ponieważ umarliśmy. On nigdy nie kazał nam się liczyć z czymś, co nie było faktem.

 

Choć więc powiedzieliśmy, że objawienie sprawia w nas spontanicznie to liczenie się z daną rzeczą jako z faktem, to jednak nie wolno nam zapomnieć, iż Słowo Boże nakazuje nam tutaj, abyśmy “uważali się za umarłych”. Jest więc rzeczą konieczną, aby w stosunku do tego zagadnienia zająć zdecydowane stanowisko. Bóg żąda od nas, abyśmy zrobili rachunek; abyśmy zapisali “ja umarłem”, a potem przy tym pozostali. A dlaczego mamy tak zrobić? Ponieważ jest to faktem. Gdy Pan Jezus był na krzyżu, ja byłem tam w Nim. Dlatego też liczę się z tym jako z prawdą i oświadczam, że w Nim umarłem. Paweł powiedział, “uważajcie siebie za umarłych grzechowi, a za żyjących Bogu”.

 

Jak to jest możliwe? “W Chrystusie Jezusie”. Nigdy nie zapomnij o tym, że jest to zawsze prawdą – ale wyłącznie w Chrystusie. Gdy będziesz patrzał na siebie, to pomyślisz, że śmierci nie ma, ale jest to sprawa wiary – nie w siebie, lecz w Niego. Patrzysz więc na Pana, a wtedy wiesz, co On uczynił. “Panie, ufam Tobie, liczę się z tym faktem, jako mających miejsce w Tobie.” Na tym stanowisku winieneś stać cały dzień.

 

LICZENIE SIĘ WE WIERZE

 

W pierwszych czterech i pół rozdziałach Listu do Rzymian w ciąż na nowo powtarza się słowo wiara. Jesteśmy usprawiedliwieni przez wiarę w Niego (Rzym. 3,28; 5,1). Sprawiedliwość, odpuszczenie naszych grzechów i pokój z Bogiem – stają się naszą własnością przez wiarę, a bez wiary w skończone dzieło Jezusa Chrystusa nikt ich nie może dostąpić. Natomiast w drugiej części Listu do Rzymian nie znajdujemy już tego słowa tak często, co mogłoby robić wrażenie, że tutaj nacisk został położony na coś innego. W istocie jednak tak nie jest, gdyż tam, gdzie wypadają słowa “wiara” i “wierzyć”, miejsce ich zajmują słowa “uważajcie się” czyli “liczcie się”. To liczenie się i wiara mają tutaj, praktycznie biorąc, to samo znaczenie.

 

Czym jest wiara? Jest ona przyjęciem przeze mnie Bożych faktów. Ma ona zawsze swoje podłoże w czymś, co miało miejsce przeszłości. Do rzeczy przyszłych odnosi się nie tyle wiara, co nadzieja, chociaż celem, do którego dąży wiara, częsta jest coś, co będzie miało miejsce w przyszłości; jak widzimy to w Liście do Żydów 11. Może dla tej właśnie przyczyny zostały tutaj użyte słowa “uważajcie się”, “liczcie się”. Te słowa wyłącznie mają zastosowanie do spraw, które miały miejsce w przeszłości – na które patrzymy wstecz, nie odnoszą się więc do czegoś, co się dopiero ma stać się w przyszłości. Opis tego rodzaju wiary znajdujemy w Marka 11,24: “O cokolwiekbyście, modląc się, prosili, wierzcie, że już otrzymaliście, a stanie się wam”. (Tłum. popr. według nowej rewizji). Dane nam jest tutaj stwierdzenie faktu, że kto uwierzy, iż już otrzymał to, o co prosi (to jest oczywiście w Chrystusie), temu się to stanie. Wierzyć, że może się coś dostanie, albo iż zachodzi możliwość, że się daną rzecz otrzyma, albo nawet, że się ją na pewno otrzyma w przyszłości, to nie jest ta wiara, o której jest mowa w przytoczonym cytacie. Tutaj jest mowa o takiej wierze, która przyjmuje za fakt, iż daną rzecz już otrzymałeś. Tylko to, co odnosi się do przeszłości, jest wiarą w tym sensie. Ci, którzy mówią, iż “Bóg jest w stanie” alba “Bóg może” albo “Bóg musi” czy “Bóg uczyni”, dają wyraz temu, że niekoniecznie w ogóle posiadają wiarę, bowiem wiara zawsze mówi, “Bóg to uczynił”.

 

Kiedy. wobec tego mam wiarę odnośnie do mojego ukrzyżowania? Nie wtedy, gdy powiadam, iż Bóg może, albo zechce, albo musi mnie ukrzyżować, ale wtedy, gdy z radością stwierdzam, “Chwała Bogu, w Chrystusie jestem ukrzyżowany!”

 

Trzeci rozdział Listu do Rzymian przedstawia Pana Jezusa jako naszego Zastępcę, który poniósł nasze grzechy i umarł za nas po to, abyśmy mogli otrzymać przebaczenie grzechów. W rozdziale 6-tym widzimy samych siebie włączonych w tę śmierć, dzięki czemu Pan zapewnił nam nasze wyzwolenie z tyranii grzechu. Gdy objawiony nam zastał ten pierwszy fakt, uwierzyliśmy Weń dla naszego usprawiedliwienia. Bóg rozkazuje nam liczyć się z tym drugim faktem dla naszego wyzwolenia. Tak więc dla celów praktycznego życia “wiara” części pierwszej ustępuje miejsca “uważaniu się” części drugiej. Ale znaczenie obu tych słów jest jednakowe. Tak więc normalne życie chrześcijańskie przebiega na podstawie tego samego Bożego faktu, dzięki któremu zostało ono rozpoczęte: na podstawie wiary w Chrystusa i Jego Krzyż.

 

UPADEK W POKUSZENIU – WYZWANIEM DLA NASZEJ WIARY

 

Dla nas zatem najważniejsze w całej historii są dwa fakty: to, że z naszymi grzechami rozprawiła się Krew, oraz to, że z nami samymi rozprawił się Krzyż.

 

Ale co wtedy, gdy przyjdzie pokusa? Co mamy czynić, jeśli po przyjęciu przez nas wiarą tych faktów, odkryjemy, że stare pragnienia znów podnoszą głowę? A co gorsze jeszcze, jeśli znów wpadniemy w świadomy grzech? Co wtedy, kiedy znów wybuchniemy gniewem, lub popełnimy coś jeszcze gorszego? Czy w takim razie to wszystko, co udowadnialiśmy poprzednio, miałoby być nieprawdą?

 

Ale pamiętajcie, że jednym z głównych celów diabła jest to, aby wzbudzić w nas wątpliwości odnośnie do Bożych faktów. (Porównaj 1Mojż.3,4). Gdy dzięki objawieniu Bożemu uświadomiliśmy sobie, iż rzeczywiście umarliśmy z Chrystusem i zaczęliśmy uważać się za takich, wówczas on przychodzi i mówi tak: “Tam, w środku, u ciebie coś się rusza. Co ty na to? Czy możesz nazywać to śmiercią?” Gdy coś podobnego nastąpi, jaką winna być nasza odpowiedź? Na tym polega właśnie zasadnicza próba. Czemu będziesz wierzył – namacalnym faktom fizycznego świata, które są wyraźnie widzialne twymi oczami, czy też tym niewidocznym faktom duchowego świata, których ani dojrzeć, ani naukowo udowodnić nie można?

 

Teraz więc musimy być bardzo ostrożni. Jest sprawą ogromnej wagi, abyśmy sobie raz jeszcze przypomnieli, które fakty są stwierdzone w Słowie Bożym, (których wolno nam się uchwycić wiarą), a które – nie. Jakimi słowami stwierdza Bóg, że miało miejsce wyzwolenie z tyranii grzechu? Przede wszystkim nie jest powiedziane, że grzech, jako istniejący w nas potencjał, zostaje z nas wykorzeniony lub usunięty. Kto by się z taką rzeczą liczył -przeliczy się zupełnie tak samo, jak człowiek, który mając w kieszeni dwanaście złotych usiłował wmówić w siebie, że ma piętnaście złotych, i w ten sposób iluzorycznie by księgował w swojej książce kasowej. Nie, grzech nie zostaje wykorzeniony. Fakt jego istnienia jest niestety aż zanadto oczywisty, a gdy tylko mu damy sposobność, natychmiast nas przemoże i spowoduje, iż popełnimy znowu grzechy, bądź to świadomie, bądź to nieświadomie. Dla tej przyczyny właśnie będziemy potrzebowali zawsze doświadczać mocy zbawiennej Krwi.

 

Ale podczas gdy, jak wiemy, Bóg posługuje się w rozprawianiu się z popełnionymi przez nas grzechami metodą bezpośrednią, wymazując je z pamięci przez Krew, to w odniesieniu do potencjału grzechu, który tkwi w nas, możemy zauważyć, iż metoda, której używa Bóg, aby nas od niego wyzwolić, jest pośrednia. Nie usuwa On grzechu, lecz grzesznika. Nasz stary człowiek został ukrzyżowany z Chrystusem, i dlatego ciało, które przedtem było narzędziem grzechu, staje się (dla grzechu) nieużyteczne – bezrobotne. Czasownik grecki katargeo, użyty w Rzym. 6,6, a przetłumaczony na język polski słowem: “zniszczone”, posiada właściwie inne znaczenie, a mianowicie “wyłączone z akcji”, albo “uczynione bezwładnym”. Pochodzi on z greckiego słowa argos tj. “nieczynny”, “bezrobotny”, “niepożyteczny”. Tego właśnie słowa użył Ewangelista Mateusz w rozdz. 20,3.6 – gdy pisze o próżnujących robotnikach stojących na rynku. Grzech, 6w dawny pan, wciąż jeszcze się kręci wokoło, ale niewolnik, który mu służył, został zabity, a tak już jest poza zasięgiem swego byłego pana, gdyż członki jego są już dla niego niepożyteczne. Ręka karciarza bezrobotna, język przeklętnika – nieużyteczny, a członki te, są natomiast użyteczne jako “oręż sprawiedliwości Bogu” (Rzym.6,13).

 

Możemy więc powiedzieć, że określenie “wyzwolenie z tyranii grzechu” jest bardziej biblijne, aniżeli “zwycięstwo nad grzechem”. Dlatego też słowa “uwolniony jest od grzechu” i “umarłych grzechowi” w Rzym. 6,9 i 11 oznaczają wyswobodzenie spod mocy potęgi, która jednak w dalszym ciągu istnieje – a nie uwolnienie od czegoś, co przestało istnieć. Grzech istnieje nadal, lecz my w coraz to większej mierze, od dnia do dnia, doświadczamy wyzwolenia z jego przemocy.

 

Wyswobodzenie to jest czymś tak prawdziwym, że Jan mógł z odwagą napisać: “Wszelki, który się narodził z Boga, grzechu nie czyni …nie może grzeszyć” (1 Jan 3,9, choć jest to stwierdzenie, które zrozumiane niewłaściwie, mogłoby nas łatwo doprowadzić do niewłaściwych wniosków. W wersecie tym Jan nie mówi nam, że grzech przestał już istnieć w historii naszego życia, ani też, że już nigdy nie popełnimy grzechu. On stwierdza natomiast, że popełnianie grzechu nie leży już więcej w naturze tego, który urodził się z Boga. Dzięki drugiemu urodzeniu się zostało zaszczepione w nas życie Chrystusa, a popełnianie grzechu nie jest właściwe temu życiu. Zachodzi jednak wielka różnica pomiędzy naturą a historią jakiejś rzeczy. Zachodzi też wielka różnica pomiędzy naturą tego życia, które znalazło się w nas, a naszą historią. Może dla przykładu stwierdzimy (choć przykład ten nie jest całkiem dokładnie odpowiadający rzeczywistości), że drzewo “nie może” zatonąć, ponieważ nie leży to w jego naturze. Niemniej historia jego może być taka, że jednak utonie, np. jeśli je jakaś ręka będzie trzymać pod powierzchnią wody. Zarówno więc historia, jak i grzechy w historii naszego życia są faktami; z drugiej jednak strony posiadana przez nas natura jest faktem, jak również jest nim i ta nowa natura, którą otrzymaliśmy w Chrystusie. To co jest “w Chrystusie” nie może grzeszyć; to co jest w Adamie może grzeszyć i będzie czynić tak tylekroć, ilekroć szatanowi dana będzie sposobność do wywierania swojej mocy.

 

Chodzi więc tutaj o to, jaki uczynimy wybór – z którymi faktami będziemy się liczyć i na których faktach będziemy się opierali w naszym życiu: czy na namacalnych faktach naszego codziennego doświadczenia, czy też na tym znacznie potężniejszym fakcie, że obecnie jesteśmy “w Chrystusie”. Po naszej stronie jest moc Jego zmartwychwstania, a także cała moc Boża czynna jest w naszym zbawieniu (Rzym.1,16), a jednak wszystko zależy od naszego postanowienia, aby uczynić rzeczywistością w historii naszego życia to, co już jest prawdą – jako Boży fakt.

 

“A wiara jest pewnością tego, czego się spodziewamy, dowodem rzeczy niewidzialnych” (Żyd.11,1), i “rzeczy widzialne są doczesne, a niewidzialne wieczne” (2 Kor. 4,18). Przypuszczam, że wszyscy wiemy o tym, że ten wiersz Żyd. 11,1 jest jedyną definicją wiary w Nowym Testamencie, a właściwie w całym Piśmie Świętym. Jest więc niezmiernie ważną rzeczą, aby definicję tę dobrze zrozumieć. Użyte tu słowo: “wiara jest pewnością”, nie oddaje w pełni znaczenia greckiego słowa użytego w oryginale. Posiada ono bowiem znaczenie czynne. W języku polskim należałoby cytat ten podać w takim brzmieniu: “Wiara jest urzeczywistnianiem rzeczy; których się spodziewamy”. Chodzi tu o urzeczywistnianie tych rzeczy w naszym osobistym doświadczeniu.

 

W jaki sposób “urzeczywistniamy” jakąś rzecz? Przykładów możemy zaczerpnąć całe mnóstwo z codziennego życia. Nie możemy żyć na świecie bez czynienia tego. Ale czy wiecie na czym polega różnica pomiędzy “rzeczywistością” a “urzeczywistnianiem?” Rzeczywistość jest jakimś przedmiotem, który znajduje się przede mną. “Urzeczywistnianie” oznacza, że posiadam pewną moc, albo umiejętność, dzięki której ta rzeczywistość staje się moim osobistym udziałem. Posłużmy się prostym przykładem. Wszelkie otaczające nas zjawiska dochodzą do naszej świadomości dzięki naszym zmysłom. Na przykład słuch i wzrok są zmysłami, dzięki którym urzeczywistniam sobie świat dźwięku i barwy. Mamy rozmaite kolory: czerwony, żółty, zielony, niebieski, fioletowy, a wszystkie te kolory są rzeczywistością. Jeśli jednak zamknę oczy, to dla mnie kolor przestaje być rzeczywistością; jest on wprost niczym – dla mnie. Ale przy pomocy zmysłu wzroku mam możność “urzeczywistniać” i dzięki temu zmysłowi kolor żółty staje się żółtym dla mnie. Nie tylko więc kolor ten abstrakcyjnie istnieje, lecz mam możność go sobie “urzeczywistnić”. Mam możność uczynić tę barwę czymś rzeczywistym dla mnie, w mojej świadomości. Oto znaczenie “urzeczywistniania”.

 

Jeśli jestem niewidomy, nie mogę rozróżniać kolorów, a jeśli jestem głuchy, nie mogę cieszyć się muzyką. Niemniej zarówno barwa jak i dźwięk są rzeczywistością, i nie ma na to wpływu, czy jestem, czy też nie jestem w stanie nimi się cieszyć. W tej chwili rozważania nasze dotyczą spraw, które choć niewidoczne, niemniej są wieczne i rzeczywiste. Rzecz jasna, że nie możemy urzeczywistniać Bożych rzeczy przy pomocy któregokolwiek z naszych naturalnych zmysłów; jest jednakże możliwość, aby urzeczywistniać “to, czego się spodziewamy”, rzeczy Chrystusowe – możemy to czynić wiarą. Wiarą możemy uczynić Bożą rzeczywistość czymś prawdziwym w osobistym doświadczeniu. Wiarą “urzeczywistniam” dla siebie rzeczy Chrystusowe. Setki tysięcy ludzi czyta słowa zapisane w Rzym. 6,6: “Stary nasz człowiek razem z Nim ukrzyżowany został.” Dla wierzącego jest to prawdą; dla wątpiącego lub też dla człowieka, który przyjmuje to tylko swoim umysłem, nie posiadając równocześnie odnośnie do tego zagadnienia duchowego światła – jest to nieprawdą.

 

Należy pamiętać, że tutaj mamy do czynienia z faktami, a nie z obietnicami. Obietnice Boże są nam objawione przez .Ducha Świętego w tym celu, abyśmy mogli się ich uchwycić; ale fakty pozostają faktami, niezależnie od tego, czy w nie wierzymy, czy też nie. Jeśli nie wierzymy w fakty dotyczące Krzyża, to one pomimo tego pozostają niezmiennie prawdziwe, choć dla nas nie przedstawiają wartości. Aby rzeczy te uczynić rzeczywistością, bynajmniej nie potrzeba naszej wiary, natomiast wiara może rzeczy te “urzeczywistnić” w naszym osobistym doświadczeniu, w naszym życiu.

 

To, co zaprzecza prawdziwości Słowa Bożego, powinniśmy uważać za kłamstwo pochodzące od diabła nie dlatego, że to co on mówi może nie jest najzupełniej prawdziwe, widzialne nawet naszymi oczami, ale ponieważ Bóg oświadczył, iż istnieje jeszcze większy fakt, przed którym tamten będzie musiał ustąpić. Miałem pewnego razu przeżycie, które choć nie we wszystkich szczegółach odpowiada omawianemu zagadnieniu, to jednak stanowi dobry przykład. Przed kilku laty leżałem chory. Przez sześć nocy miałem wysoką gorączkę i nie mogłem spać. Wreszcie Bóg dał mi przez Swoje Słowo zapewnienie o darowaniu mi uzdrowienia, wobec czego spodziewałem się, że wszystkie symptomy choroby natychmiast znikną. Zamiast tego, ani oka zmrużyć nie mogłem i nie tylko nie mogłem zasnąć, lecz byłem jeszcze bardziej niespokojny niż dotąd. Gorączka się podniosła, bicie pulsu się przyśpieszyło, a głowa bolała mnie mocniej niż poprzednia. Wróg wówczas zapytał mnie: “Gdzież jest obietnica Boża? Gdzie jest twoja wiara? Co z twoimi modlitwami?” Kusiło mnie, aby tę całą sprawę raz jeszcze niejako wymłócić w modlitwie, ale mnie skarciło Słowo, które właśnie mi przyszło na myśl: “Słowo Twoje prawdą jest” (Jan 17,17). Pomyślałem więc tak: “Jeśli Słowo Boże jest prawdą, to co mogą oznaczać wszystkie te symptomy? Muszą być po prostu kłamstwem!” Wówczas zwróciłem się do wroga tymi słowy: “Ta bezsenność jest kłamstwem, ten ból głowy jest kłamstwem, tą gorączka jest kłamstwem, ten szybki puls jest kłamstwem. W obliczu tego, co mi Bóg powiedział, wszystkie te symptomy choroby są po prostu twoimi kłamstwami, a prawdą dla mnie jest Słowo Boże.” Za pięć minut już słodko spałem, a następnego dnia obudziłem się zupełnie zdrów.

 

W sprawie tak osobistej jak ta, którą powyżej opisałem, istniała oczywiście możliwość niewłaściwego zrozumienia tego, co Bóg istotnie powiedział, ale nigdy nie może być mowy o jakimś oszukaniu się odnośnie do faktu Krzyża. Musimy wierzyć Bogu, bez względu na to, jak bardzo przekonywujące wydają się być argumenty szatana.

 

Wytrawny kłamca kłamie nie tylko sławami, lecz również gestami i czynami; umie on równie dobrze wepchnąć komuś fałszywą monetę, jak i powiedzieć nieprawdę. Diabeł jest wytrawnym kłamcą, nie powinniśmy więc spodziewać się, że w kłamstwach swoich ograniczy się tylko do słów. Będzie się on uciekał również do kłamliwych znaków, uczuć, przeżyć – czyniąc wszystko, aby zachwiać w nas wiarę w Słowo Boże. Niech mi będzie wolno raz jeszcze podkreślić, że nie zaprzeczam faktu istnienia “ciała”. Wręcz przeciwnie, jak o tym obszernie jeszcze będzie mowa w naszych dalszych rozważaniach. Ale tutaj mówię o tym, że wróg będzie usiłował odprowadzić nas ze stanowiska zajętego dzięki objawieniu Bożemu “w Chrystusie” i gdy tylko przyjmiemy naszą śmierć z Chrystusem jako fakt, szatan będzie usiłował udowodnić nam przy pomocy doświadczeń codziennego życia, że bynajmniej nie umarliśmy, lecz że w całej pełni żyjemy. Musimy więc dokonać wyboru. Czy będziemy wierzyć kłamstwu szatana, czy też Bożej prawdzie? Czy damy się kierować tym, co się dzieje w sferze materialnej, czy też tym, co mówi Bóg?

 

Ja jestem panem Nee. Wiem o tym, że jestem p.Nee. Jest to fakt, na którym mogę spokojnie polegać. Zachodzi jednak możliwość, że mogę stracić pamięć i zapomnieć o tym, że jestem panem Nee, albo też może mi się śnić, że jestem kimś innym. Ale czy czuję się nim lub nie, pozostaję panem Nee na jawie i we śnie, i wtedy, gdy o tym pamiętam, ale i wtedy, gdy o tym zapominam.

 

Gdybym natomiast udawał, iż jestem jakąś inną osobą, to oczywiście sytuacja byłaby znacznie trudniejsza. Gdybym usiłował pretendować, iż jestem panną K., musiałbym cały czas powtarzać sam do siebie, “ty jesteś panną K.; pamiętaj, że jesteś panną K.,” ale pomimo tego wszystkiego zachodzi prawdopodobieństwo, że gdyby ktoś niespodziewanie zawołał, “Panie Nee” to sprawa by się wydała, gdyż obróciłbym się, przyznając się do mego własnego nazwiska. Fakt zatriumfowałby nad fikcją, a całe moje wyrachowanie załamałoby się w krytycznym momencie. Ponieważ jednak jestem panem Nee, nie mam więc najmniejszej trudności w uważaniu się za pana Nee. Jest to fakt, którego nie zmieni nic, fakt niezależny od takich czy innych moich przeżyć.

 

W ten sam sposób, bez względu na to, czy to odczuwam, czy też nie, Bożym faktem jest, iż umarłem z Chrystusem. W jaki sposób mogę tego być pewny? Ponieważ Chrystus umarł; a “jeśli jeden za wszystkich umarł, to wszyscy umarli” (2 Kor. 5,14). Bez względu na to, czy moje doświadczenia to poświadczają, albo wydają się temu zaprzeczać – wydarzenie to pozostaje nadal nieporuszonym faktem. Jak długo wiarą opieram się na tym fakcie, szatan nie może mnie przemóc. Pamiętajcie, że on zawsze atakuje przede wszystkim naszą pewność, że Słowo Boże jest prawdziwe. Gdy tylko mu się uda w sercach naszych wzbudzić co do tego jakąś wątpliwość, wówczas cel jego został osiągnięty i w tej samej chwili znajdujemy się w jego mocy. Jeśli natomiast pozostajemy nieporuszeni w naszej ufności odnośnie do faktów, które Bóg nam objawił w Swoim Słowie, i wierzymy, że nie narazi Swego dzieła, ani Swego Słowa na pohańbienie, wówczas jakich by szatan nie używał forteli, aby nas zwieść, będziemy mogli wprost śmiać się z niego, podobnie jak uczyniłbym to w stosunku do każdego, który usiłowałby przekonać mnie, że nie jestem panem Nee.

 

“Chodzimy wiarą, a nie widzeniem” (2Kor.5,7). Może już znacie tę opowieść o Fakcie, Wierze i Doświadczeniu idących po murze. Fakt szedł stale naprzód, nie obracając się ani na lewo, ani na prawo, ani też za siebie. Za nim szła Wiara i wszystko było w porządku tak długo, jak długo oczy jej utkwione były w Fakcie, ale w momencie, gdy zaczęła się troszczyć o Doświadczenie i obejrzała się, aby zobaczyć jak jemu się powodzi, straciła równowagę i zleciała z muru, a biedne stare Doświadczenie spadło w ślad za nią.

 

Wszelka pokusa polega na skłonności, aby spojrzeć w siebie; aby wzrok skierować na zjawiska życia, zamiast utkwić go w Panu. Wiara zawsze napotyka na całą górę dowodów, które wydają się zaprzeczać Słowu Bożemu, na górę pozornych przeciwności, które znajdujemy w królestwie namacalnych faktów – takich jak upadki, jak również w uczuciach i przypuszczeniach, a wówczas następuje walka i jedno musi zniknąć – albo wiara, albo też góra. Obie te rzeczy nie mogą się ostać. Na nieszczęście, niejednokrotnie pozostaje góra, a wiara znika. Tak być nie powinno. Jeśli w celu poznania prawdy będziemy się posługiwali naszymi zmysłami, to stwierdzimy, że kłamstwa szatana zbyt często potwierdzają się w naszym doświadczeniu. Jeśli natomiast stanowczo sprzeciwimy się przyjęciu czegokolwiek, co sprzeciwia się Słowu Bożemu i pozostaniemy na stanowisku wiary i zaufania w stosunku do Boga, stanie się inaczej – kłamstwa szatana zaczną się rozpływać w nicość, a nasze doświadczenie zacznie stopniowo pokrywać się ze Słowem Bożym.

 

Wyniki te osiągamy jednak tylko wtedy, jeśli naszą uwagę skupiamy na Chrystusie, gdyż wtedy staje się nam On stopniowo coraz bardziej prawdziwy i doświadczamy tego w konkretnych sprawach. W danej sytuacji widzimy Go więc jako prawdziwą sprawiedliwość, prawdziwą świętobliwość, prawdziwe życie zmartwychwstałe – dla nas. To, co do pewnego czasu widzieliśmy w Nim tylko obiektywnie, zaczyna działać w nas subiektywnie ale w gruncie rzeczy Sam Pan nasz objawia się w nas w danej sytuacji. To jest oznaką dojrzałości. To właśnie miał na myśli Paweł pisząc do Galatów: “Dziatki moje, które znowu z boleścią rodzę, dopóki Chrystus nie będzie wykształtowany w was!” (Gal.4,19). Wiara jest “urzeczywistnianiem” Bożych faktów; a przy tym wiara “urzeczywistnia” zawsze jakiś odwieczny fakt – coś, co na całą wieczność pozostanie prawdą.

 

POZOSTAWANIE W NIM

 

Chociaż sprawę tę omawialiśmy już dosyć obszernie, jest jeszcze pewien aspekt, którego omówienie może nam ją jeszcze lepiej wyjaśnić. Słowo Boże oświadcza wprawdzie, że jesteśmy “prawdziwie umarłymi”, nigdzie natomiast nie mówi jakobyśmy byli umarłymi sami w sobie. Nadaremnie szukalibyśmy śmierci wewnątrz siebie; tam właśnie jej nigdy znaleźć nie można. Nie jesteśmy umarłymi w sobie, lecz w Chrystusie. Zostaliśmy ukrzyżowani z Nim, ponieważ byliśmy w Nim.

 

Znane nam są słowa Pana Jezusa, “Mieszkajcież we Mnie, a Ja w was” (Jan 15,4). Zastanówmy się nad nimi przez chwilę. Po pierwsze przypominają one nam, że nigdy nie powinniśmy usiłować, aby znaleźć się w Chrystusie. Słowo Boże nie rozkazuje nam wchodzić w Niego, ponieważ już w Nim jesteśmy; ale dany nam jest rozkaz, abyśmy pozostali tam, gdzieśmy zostali umieszczeni. Bóg to Sam uczynił, żeśmy się znaleźli w Chrystusie, nam pozostaje tylko mieszkać w Nim.

 

Wiersz ten w dalszym ciągu objawia również bardzo ważną Bożą zasadę, a mianowicie, że Bóg dzieło Swoje wykonał w Chrystusie, a nie wykonuje go w nas jako poszczególnych jednostkach. Wszystkich ogarniająca śmierć i wszystkich ogarniające zmartwychwstanie Syna Bożego zostało dokonane całkowicie i ostatecznie, ale zostało dokonane bez naszego udziału. Lecz ta właśnie historia Chrystusa winna stać się osobistym doświadczeniem chrześcijanina, a nikt z nas nie może mieć jakiegokolwiek duchowego doświadczenia poza Nim. Słowo Boże mówi, żeśmy zostali ukrzyżowani “z Nim”, że zostaliśmy ożywieni, wzbudzeni i posadzeni w niebiosach pospołu “z Nim”, i że mamy pełność “w Nim” (Rzym.6,6; Efez.2,5; Kol.2,10). Nie są to więc sprawy, które by miały dopiero dokonać się w nas, (chociaż z drugiej strony tak jest istotnie), lecz to wszystko już się dokonało – w połączeniu z Nim.

 

Czytając Słowo Boże stwierdzamy, że nie istnieje żadne doświadczenie życia chrześcijańskiego – jako coś samoistnego. Bóg natomiast, według pełnego łaski celu z nami, objął nas wszystkich w Chrystusie. To wszystko, co Bóg uczynił z Chrystusem, równocześnie uczynił z chrześcijaninem: to, co przeżywała Głowa, przeżyły i wszystkie członki. Jest więc rzeczą całkowicie niewłaściwą, aby ktokolwiek z nas myślał, iż może doświadczyć czegoś w duchowym życiu wyłącznie w samym sobie, a poza Nim. Nie jest bowiem intencją Bożą, abyśmy doświadczali w naszym życiu czegoś wyłącznie osobistego, ani też w ogóle sobie nie życzy dokonywać czegoś podobnego dla ciebie lub dla mnie. Każde duchowe przeżycie i doświadczenie chrześcijanina już jest prawdziwe w Chrystusie. Było ono już przeżyciem Chrystusa. To co nazywamy “naszym” doświadczeniem, jest tylko duchowym uczestniczeniem w Jego historii i Jego doświadczeniu.

 

Byłaby to poniekąd dziwne zjawisko, gdyby jedna gałązka winnego krzewu usiłowała urodzić winogrona o czerwonej skórce, inna o zielonej, a jeszcze inna o ciemno niebieskiej – każda z nich usiłując czynić coś niezależnie od krzewu winnego. To oczywiście jest niemożliwe, to jest nie do pomyślenia. Charakter gałązek jest całkowicie uzależniony od krzewu winnego. A jednak niektórzy chrześcijanie szukają doświadczeń jako doświadczeń. Myślą o ukrzyżowaniu jako o jakiejś odrębnej rzeczy, o zmartwychwstaniu jako o czymś innym, o wniebowstąpieniu jako o czymś innym znowu, a nie zastanawiają się nad tym, że to wszystko odnosi się do jednej Osoby. O tak, tylko wtedy, gdy Pan otwiera nasze oczy, aby ujrzeć tę Osobę, zaczynamy się stawać uczestnikami prawdziwych duchowych doświadczeń. Każde takie doświadczenie polega bowiem na odkryciu jakiegoś faktu w Chrystusie i na urzeczywistnieniu faktu tego wiarą w naszym życiu. Wszystko zaś, czego nie otrzymujemy od Niego w ten właśnie sposób, jest doświadczeniem, które bardzo prędko wywietrzeje. “Odkryłem taką a taką cnotę w Chrystusie, a więc chwała Panu! Mam ją! Posiadam ją, Panie, ponieważ jest ona w Tobie”. Ach, jak wielką rzeczą jest posiadanie znajomości Chrystusowych faktów jako fundamentu naszych doświadczeń duchowych!

 

Tak więc podstawową zasadą Bożą przy wprowadzaniu nas w wszelkiego rodzaju praktyczne poznanie prawdy, nie jest dawanie nam czegoś; lub też przeprowadzanie nas przez cokolwiek w celu uczynienia nas uczestnikami tak zwanego “osobistego doświadczenia”. Bóg nie czyni w nas niczego takiego, abyśmy mogli powiedzieć na przykład, “umarłem z Chrystusem w marcu” albo “zmartwychwstałem 1-go stycznia 1937”, ani nawet, “ubiegłej środy poprosiłem o prawdziwe przeżycie i otrzymałem je”. Nie, nie tędy prowadzi droga. Nie powinienem się domagać i oczekiwać jakichś przeżyć w tym obecnym roku Pańskim. Myślą mają nie śmie kierować w tych sprawach pojęcie czasu.

 

Cóż więc powiemy o przełomowych momentach, które przeżyło tak wielu Bożych ludzi? – zapyta może ktoś. To prawda. Niektórzy z nas przeżyli prawdziwy kryzys w swoim życiu. Na przykład Jerzy Muller mógł powiedzieć, skłaniając się aż do ziemi: “Był dzień, w którym Jerzy Muller umarł”. Cóż więc powiemy na to? Bynajmniej nie kwestionuję prawdziwości duchowych doświadczeń, przez które przechodzimy, ani też wagi tych kryzysów, przez które Bóg nas przeprowadza w czasie naszej pielgrzymki, odbywanej w Jego towarzystwie; wręcz przeciwnie, już podkreślałem, że każdy z nas powinien dokładnie zdawać sobie sprawę z tego, kiedy i jakie kryzysy przechodził w swoim życiu. Tutaj chodzi natomiast o to, aby podkreślić, że Bóg nie daje jednostkom indywidualnych doświadczeń. Wszystko to, co przeżywają, jest tylko urzeczywistnieniem w ich życiu rzeczy, które Bóg już wykonał. Jest to “konkretyzowaniem” w czasie rzeczy uczynionych. Historia Chrystusa staje się naszym doświadczeniem i naszą duchową historią; my naszej historii, odrębnej od historii Chrystusa nie posiadamy. Całe dzieło dotyczące nas, nie dokonuje się tutaj w nas, lecz zostało już dokonane w Chrystusie. Bóg nie dokonuje poza pracą już dokonaną w Nim odrębnej pracy w poszczególnych jednostkach. Nawet żywot wieczny nie jest damy nam jako jednostkom: żywot jest w Synu, tak że “kto ma Syna, ma żywot; kto nie ma Syna Bożego, nie ma żywota” (1Jn.5,12). Bóg wszystkiego dokonał w Swoim Synu, a nas włączył w Niego; zostaliśmy uczynieni jednym ciałem z Chrystusem.

 

Mówimy o tym dlatego, że zajęcie właściwego stanowiska w tej sprawie posiada ogromne praktyczne znaczenie. Każdy z nas winien więc stanąć na takim stanowisku wiary, aby móc powiedzieć, “Bóg umieścił mnie w Chrystusie, a zatem wszystko to, co odnosi się do Chrystusa, odnosi się i do mnie. Postanawiam zatem zamieszkać, pozostać w Nim.” Szatan ustawicznie się stara nas z tego stanowiska wytrącić, a potem zatrzymać nas poza Chrystusem, aby boleśnie przekonać nas, poprzez pokusy, upadki cierpienia, że się nie znajdujemy w Chrystusie. Natychmiast bowiem nasuwa się nam myśl, że gdybyśmy byli w Chrystusie; to nie znajdowalibyśmy się w takim stanie, a więc sądząc po uczuciach, które nas obecnie ogarniają, musimy być poza Nim; a wtedy zaczynamy się modlić, “Panie, umieść mnie w Chrystusie”. Nie tak! Rozkaz Boży brzmi “mieszkajcież” w Chrystusie, i na tym polega droga wyzwolenia, ponieważ daje to Bogu możliwość interweniowania w naszym życiu i uczynienia danej rzeczy w nas Samemu. Pozostawanie w Chrystusie robi miejsce dla działania Jego niebiańskiej mocy – mocy zmartwychwstania (Rzym.6,4.9.10) – tak, że fakty Chrystusowe stają się w coraz większej mierze faktami naszego codziennego doświadczenia, i w czym poprzednio “grzech panował” (Rzym. 5,21), czynimy radosne odkrycie, że “już więcej nie służymy grzechowi” (Rzym. 6,6).

 

W miarę jak niewzruszenie pozostajemy na fundamencie tego, czym jest Chrystus, stwierdzamy, że wszystko to, co jest prawdą o Nim, staje się eksperymentalnie prawdą i w naszym życiu. Jeśli natomiast oparlibyśmy się znowu o to, czym jesteśmy sami w sobie, stwierdzimy, że wszystko to, co prawdą jest o naszej starej naturze – pozostanie prawdą o naszym życiu. Gdy wiarą dostaniemy się tam – mamy wszystko; jeśli wrócimy tutaj – nie znajdujemy niczego. O, jak często udajemy się do niewłaściwego miejsca, aby znaleźć śmierć swego “ja”. Ona jest w Chrystusie! Wystarczy tylko spojrzeć do swego serca, aby stwierdzić, że jesteśmy bardzo ożywieni dla grzechu; gdy jednakowoż spojrzymy tam, ku Panu, Bóg o to się stara, aby “nowość życia” była naszą cząstką, choć i śmierć okazuje swą moc w nas. A wtedy jesteśmy “żyjącymi Bogu” (Rzym. 6,4.11).

 

“Mieszkajcież we Mnie, a Ja w was” – oto zdanie złożone z dwóch części: jest to rozkaz połączony z obietnicą. Innymi słowy, działanie Boże posiada obiektywną, jak też i subiektywną stronę, a ta subiektywna zależy od obiektywnej. “Ja w was” jest wynikiem naszego mieszkania w Nim. Powinniśmy strzec się przed zbytnim przejmowaniem się subiektywną stroną spraw dotyczących naszego życia duchowego i koncentrowaniem w ten sposób całej uwagi na samych sobie. Naszym zadaniem winno być pilne przestrzeganie tej obiektywnej strony – “mieszkania, przebywania w Nim” – a zdać się na to, że Bóg Sam dopilnuje sprawy naszych subiektywnych przeżyć, On bowiem podjął się tego dokonać.

 

Za przykład może nam posłużyć tutaj światło elektryczne. Znajdujesz się w pokoju i robi się ciemno. Chciałbyś zapalić światło, aby móc czytać. Obok ciebie na stole znajduje się lampa. Cóż robisz wtedy? Czy zaczynasz wówczas bacznie przyglądać się lampie, oczekując kiedy w niej pojawi się światło? Albo czy bierzesz ściereczkę i zaczynasz przecierać żarówkę? Nie – wstajesz z krzesła, przechodzisz na drugi koniec pokoju, tam, gdzie na ścianie znajduje się wyłącznik i włączasz prąd. Uwagę swą koncentrujesz więc na źródle energii, a z chwilą, gdy wykonałeś konieczną czynność tam, przy wyłączniku, tutaj, w lampie pojawia się światło.

 

Podobnie ma się rzecz z naszym chodzeniem z Panem: nasza uwaga musi być skupiona na Chrystusie. “Mieszkajcież we Mnie, a Ja w was” oto Boży porządek. Wiara w obiektywne fakty Boże czyni je subiektywnie prawdziwymi. Tak jak to mówi apostoł Paweł, “My wszyscy… na chwałę Pańską… patrzymy, w toż wyobrażenie przemienieni bywamy” (2Kor.3,18). Ta sama zasada obowiązuje również jeśli chodzi o owocność życia: “Kto mieszka we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi wiele owocu”. (Jn.15,5). Nie naszą rzeczą jest usiłować przynosić owoc, lub koncentrować naszą uwagę na przyniesionym owocu. Naszym zadaniem jest patrzenie na Niego, a w miarę, gdy to czynimy, On wypełnia Swe Słowo w nas.

 

A w jaki sposób dzieje się to, że “mieszkamy w Nim?” “Z Boga wy jesteście w Chrystusie Jezusie”. Bożym dziełem było to, że się w Nim znaleźliśmy, teraz więc – pozostańmy tam! Nie dajmy się przenieść z powrotem na teren swego własnego “ja”. Nigdy nie patrzcie na siebie z myślą, jakobyście nie byli w Chrystusie, ale patrzcie na Chrystusa i oglądajcie samych siebie w Nim. Mieszkajecież w Nim. Niechaj dusza wasza odpoczywa w fakcie, iż Bóg was umieścił w Swoim Synu, a na każdy czas oczekiwaniem waszym niechaj będzie to, że On dzieła Swego dokona w was. Wszak On z pewnością zechce wypełnić ową pełną chwały obietnicę: “grzech nad wami panować nie będzie” (Rzym.8,14).

 

 

 

 

 

Rozdział 5

 

 

KRZYŻ ROZDZIELA

 

Królestwo tego świata nie jest królestwem Bożym. Bóg miał w sercu Swoim koncepcję takiego wszechświata, który by miał za swoją głowę – Syna Jego, Chrystusa (Kol.1,17). Ale szatan, działając poprzez ciało człowieka, ustanowił zamiast tego inny system, pozostający w konflikcie z Bożym planem, nazwany w Słowie Bożym “tym światem”, którego wszyscy staliśmy się uczestnikami, a którego władcą jest szatan. W ten sposób stał się on “księciem tego świata” (Jn.12, 31).

 

DWA STWORZENIA

 

Tak więc w rękach szatana pierwsze stworzenie stało się starym stworzeniem, którym Bóg obecnie zasadniczo się nie zajmuje, troszcząc się przede wszystkim o drugie, nowe stworzenie. Wprowadza On w życie nowe stworzenie, nowe królestwo i nowy świat, do którego nie ma prawa wstępu nic ze starego stworzenia, ze starego królestwa, ze starego świata. Chodzi więc teraz o to, do którego z tych dwóch rywalizujących ze sobą systemów należymy.

 

Apostoł Paweł jasno daje nam do zrozumienia, które z tych dwóch królestw faktycznie należy do nas. Oświadcza on, iż Bóg poprzez odkupienie “wyrwał nas z mocy ciemności i przeniósł do królestwa Syna Swego umiłowanego” (Kol.1,12.13).

 

Aby nas móc jednakowoż wprowadzić do Swojego nowego królestwa, Bóg musi sprawić coś nowego w nas. Musi uczynić z nas nowe stworzenia. Jeśli bowiem nie zostaniemy stworzeni na nowo, nigdy nie będziemy mogli dostosować się do warunków panujących w tym nowym królestwie. “Co się narodziło z ciała, ciałem jest”, a także “ciało i krew odziedziczyć nie mogą królestwa Bożego, ani skazitelność nie odziedziczy nieskazitelności” (Jn.3,6; 1Kor.15,50). Ciało bowiem pozostanie ciałem, choćby było i nie wiadomo jak wykształcone, kulturalne, postępowe itd. to, czy jesteśmy sposobni do tego nowego królestwa uzależnione jest tylko od tego, do którego stworzenia należymy. Czy należymy do starego stworzenia, czy też do nowego? Czy narodziliśmy się z ciała, czy z Ducha? Całe zagadnienie naszej przydatności do tego nowego królestwa całkowicie jest uzależnione od kwestii naszego urodzenia. Tu nie chodzi o to, czy ktoś jest ‘dobry lub zły’, ale czy jest ‘z ciała, czy z Ducha?’ “Co się narodziło z ciała, ciałem jest” i nigdy niczym innym nie będzie. To, co pochodzi ze starego stworzenia, nigdy nie przejdzie do nowego.

 

Gdy tylko naprawdę zrozumiemy, czego Bóg żąda, a mianowicie, że żąda czegoś zupełnie nowego, to natychmiast stanie się nam jasne, że do tego nowego królestwa nie mażemy wnieść żadnej rzeczy należącej do starego stworzenia. Bóg pragnął nas mieć dla Siebie, ale nie mógł wprowadzić nas do tego nowego bytu takimi, jakimi byliśmy ; najpierw więc nas usunął przez Krzyż Chrystusa, a następnie poprzez zmartwychwstanie darował nam nowe życie. “Jeśli kto w Chrystusie, ten jest nowym stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stała się nowe” (2Kor.5,17). Tak więc stawszy się nowymi stworzeniami, posiadającymi nową naturę i nowe właściwości – możemy wejść do tego nowego królestwa, do nowego świata.

 

Bóg użył Krzyża jako środka do usunięcia ‘starych rzeczy’, całkowicie kładąc kres ‘staremu człowiekowi’; zaś zmartwychwstania użył On w celu darowania nam tego wszystkiego, co nam jest potrzebne do życia w nowym królestwie. “Pogrzebaniśmy tedy z Nim przez chrzest w śmierć, abyśmy, jak Chrystus wzbudzony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my w nowości życia chodzili” (Rzym.6,4).

 

Największą mocą negatywną w całym wszechświecie jest Krzyż, gdyż przy jego pomocy Bóg zmiótł to wszystko, co nie pochodziło z Niego. Największą zaś mocą pozytywną jest zmartwychwstanie, ponieważ dzięki niemu i przez nie Bóg powołał do życia to wszystko, co pragnie mieć w Swym nowym świecie. Tak więc zmartwychwstanie jest progiem nowego stworzenia. Jest wielkim błogosławieństwem, jeśli się wyraźnie widzi, że Krzyż jest końcem starego systemu, podczas gdy zmartwychwstanie wprowadza wszystko to, co należy do tego drugiego nowego systemu. Wszystko co miało swój początek przed zmartwychwstaniem, musi zostać usunięte. Zmartwychwstanie jest Bożym nowym początkiem.

 

Tak więc mamy przed sobą dwa światy: stary i nowy. W starym – absolutną władzę sprawuje szatan. Ponieważ nic ze starego stworzenia nie ma prawa przejść do nowego, więc choćbyś nawet był dobrym człowiekiem, to jeśli należysz do starego stworzenia, ciąży na tobie wyrok śmierci. Przez Krzyż Bóg oświadczył, że wszystko, co należy do starego stworzenia, musi umrzeć. Nic z pierwszego Adama nie może posunąć się dalej, jak do Krzyża; tam wszystko ma swój koniec. Im wcześniej to zrozumiemy, tym lepiej, ponieważ właśnie przez Krzyż Bóg otworzył nam drogę ucieczki ze starego stworzenia. Bóg zebrał w Osobie Swego Syna wszystko co było z Adama, po czym Go ukrzyżował; tak więc wszystko, co pochodziło z Adama, zastało w Chrystusie zniszczone. Następnie Bóg niejako obwieścił w całym wszechświecie co następuje: ‘Przez Krzyż usunąłem wszystko co nie pochodzi ze Mnie; wszyscy, którzy należycie do starego stworzenia, zostaliście tym objęci; zostaliście również ukrzyżowani z Chrystusem! Nikt z nas nie może ujść tego wyroku.

 

W związku z tym musimy się teraz zastanowić nad zagadnieniem chrztu. “Czyliż nie wiecie, że my wszyscy, którzyśmy ochrzczeni w Chrystusa Jezusa, w śmierć Jego ochrzczeni jesteśmy? Pogrzebieni jesteśmy tedy z Nim przez chrzest w śmierć” (Rzym. 6, 3. 4). Jakie znaczenie mają te słowa?

 

W Słowie Bożym mowa jest o chrzcie w związku z zbawieniem. “Kto uwierzy i ochrzci się, zbawiony będzie” (Mar. 16, 16). Nie możemy więc mówić w sposób biblijny o ‘odrodzeniu w związku z chrztem’, ale możemy powiedzieć ‘o zbawieniu w związku z chrztem’. Co to jest zbawienie? Nie ma ono związku z naszymi grzechami, albo z mocą grzechu, ale odnosi się ono do systemu wszechświata, którego grecka nazwa jest kosmos. Jesteśmy poddani systemowi świata, w którym władzę sprawuje szatan, a zastać zbawionym to znaczy wyjść z tego systemu, a znaleźć się w systemie Bożym.

 

W Krzyżu Pana naszego Jezusa Chrystusa – powiada apostoł Paweł – został “świat ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata” (Gal.6,14). Tę samą, myśl rozwija Ap.Piotr pisząc o tych ośmiu duszach, które “ocalały wśród wody” (1Ptr.3,20). Wchodząc do arki, Noe wraz z tymi, którzy z nim byli, uczynił krok wiary, dzięki któremu wyszli z ówczesnego zepsutego świata do nowego. Nie chodziło tutaj tylko o to, że nie utonęli, lecz przede wszystkim o to, że znaleźli się poza tym zepsutym systemem. To jest zbawienie.

 

A potem Piotr kontynuuje: “Której obrazem będąc chrzest, zbawia nas teraz” (wiersz 21). Innymi słowy, dzięki temu aspektowi Krzyża, którego obrazem jest chrzest, jesteśmy wybawieni z obecnego złego świata, a przez chrzest swój w wodzie dajemy temu świadectwo. Jest to więc chrzest w “Jego śmierć”, która czyni koniec jednemu stworzeniu, jest to jednakowoż też i chrzest “w Chrystusa Jezusa”, który ma na widoku nowe stworzenie (Rzym.6,3). Zostajesz zanurzony do wody, a wraz z tobą w podobieństwie – zostaje pogrzebany twój stary świat. Wychodzisz na powierzchnię z Chrystusem, ale twój świat utonął.

 

Wierz w Pana Jezusa Chrystusa, a będziesz zbawiony ty i twój dom – powiedział Paweł w Filippi, “i opowiadali słowo Pańskie” stróżowi więzienia i wszystkim, którzy byli w domu jego, “i ochrzcił się zaraz, on i wszyscy domownicy jego” (Dz.Ap.16,31-34). Czyniąc to dali świadectwo przed Bogiem, Jego ludem i duchowymi potęgami, że rzeczywiście zostali wybawieni z osądzonego świata. Wynikiem tego było to, że jak czytamy, weselili się wielce, “uwierzywszy w Boga”, albo “uwierzywszy Bogu”.

 

W ten sposób staje się rzeczą jasną, że chrzest nie jest tylko sprawą jakiegoś kubka wody lub też nawet całego basenu wody. Jest to sprawa o ogromnym znaczeniu, mająca związek zarówno ze śmiercią jak i zmartwychwstaniem naszego Pana i otwierająca perspektywy dwóch światów. Ci szczególnie, którzy pracowali w pogańskich krajach, zdają sobie sprawę z tego, jakie ogromne znaczenie ma chrzest i jakie wielkie pociąga następstwa.

 

POGRZEB OZNACZA KONIEC

 

W dalszym ciągu cytowanego już Listu Piotr opisuje chrzest jako obietnicę “dobrego sumienia Bogu” (1Ptr.3,21). Ale nie możemy dawać obietnicy, odpowiadać Bogu – dopóki do nas nie przemówi. Gdyby Bóg nie był przemówił do nas wpierw, nie byłoby potrzeby dawać Mu odpowiedzi, czy też obietnicy. Ale On przemówił, przemówił do nas przez Krzyż. Przezeń nam powiedział o osądzeniu nas samych, świata, starego stworzenia i starego królestwa. Krzyż Chrystusa nie jest tylko Jego osobistym krzyżem. Jest to Krzyż obejmujący wszystko, Krzyż “wspólny” – ogarniający mnie i ciebie. Bóg nas wszystkich umieścił w Swoim Synu i ukrzyżował nas w Nim. W ostatnim Adamie zgładził wszystko, co było z pierwszego Adama.

 

A jaka jest moja odpowiedź na wyrok wydany przez Boga na stare stworzenie? Ja daję odpowiedź prosząc o chrzest. Dlaczego? Ponieważ w Rzym. 6,4 Paweł wyjaśnia, że chrzest oznacza pogrzeb: “Pogrzebani jesteśmy tedy z Nim przez chrzest”. Chrzest dotyczy oczywiście i śmierci i zmartwychwstania, ale zasadniczo nie jest on ani śmiercią, ani zmartwychwstaniem: jest to pogrzeb. Kto się nadaje, aby go złożyć do grobu? Tylko umarły! Tak więc prosząc o chrzest oświadczam, iż jestem umarły i że nadaję się tylko do złożenia w grobie.

 

Niestety, niektórzy ludzie nauczają, że pogrzeb jest środkiem, aby umrzeć; w wyniku tego wielu usiłuje umrzeć w ten sposób, że proszą, aby ich pochowano! Niech mi jednak wolno będzie powiedzieć z całym naciskiem, że dopóki oczy nasze nie zostały otworzone przez Boga na ten fakt, żeśmy umarli w Chrystusie i że zastaliśmy pogrzebani z Nim, nie mamy prawa prosić o chrzest. Do wody bowiem wchodzimy, aby dać wyraz temu, iż uświadomiliśmy sobie, że przed oczyma Bożymi już umarliśmy. Temu dajemy świadectwo. Pytanie, które Bóg kieruje pod moim adresem jest jasne i proste: “Chrystus umarł, a Ja objąłem tą śmiercią i ciebie. Co na to powiesz?” Jaka będzie moja odpowiedź? “Panie, wierzę, że dokonałeś mego ukrzyżowania i dlatego zarówno na śmierć jak i na pogrzeb, na które mnie przeznaczyłeś, powiadam “tak”. Bóg przeznaczył mnie na śmierć i pogrzeb, a przez moją prośbę o chrzest publicznie wyznaję prawdziwość tego faktu.

 

Zdarzyło się, iż pewna niewiasta na skutek śmierci swego męża doznała takiego wstrząsu i osłabienia umysłu, że kategorycznie odmówiła zezwolenia na pogrzebanie go. Całymi gadzinami z nim rozmawiała… Wszystkim oświadczyła, że jej mąż nie umarł, że żyje!… Nie chciała się zgodzić na jego pogrzeb, ponieważ biedaczka nie wierzyła w to, że umarł. Kiedy godzimy się na to, aby naszych najukochańszych pogrzebano? Tylko wtedy, gdy jesteśmy całkowicie pewni, że istotnie umarli. Jak długo istnieje choćby jeden promyk nadziei, że jeszcze żyją – nigdy nie pozwolilibyśmy ich pogrzebać. Kiedy więc będę prosił o chrzest, kiedy zrozumiem, że droga Boża jest doskonała, że zasłużyłem na śmierć i gdy prawdziwie wierzę w to, że Bóg mnie ukrzyżował. Dopiero gdy jestem całkiem upewniony przed obliczem Bożym, że już nie żyję, mogę prosić o chrzest. Mówię bowiem, “Chwała Bogu, ja nie żyję! Panie, Tyś mnie zabił; wobec tego teraz mnie pogrzebcie!”

 

W dalekich Chinach istniały dwie służby doraźnej pomocy, “Czerwony Krzyż” i “Niebieski Krzyż”. Pierwsza miała do czynienia z tymi, którzy zostali ranni w bitwie, ale jeszcze żyli i tym przynosiła ratunek i leczenie; “Niebieski Krzyż” natomiast uprzątał trupy i grzebał tych, którzy zginęli wskutek głodu, powadzi lub wojny. Bóg działa w stosunku do nas przez Krzyż Chrystusa o wiele drastyczniej i radykalniej aniżeli ów “Czerwony Krzyż”. On nie zamierza opatrywać i łatać starego stworzenia. On nawet tych, którzy jeszcze żyją skazuje na śmierć i pogrzeb, aby mogli zostać podniesieni do nowego życia. Bóg dokonał ukrzyżowania, abyśmy mogli zaliczać się do umarłych, ale musimy się poddać temu i przyjąć usługę “Niebieskiego Krzyża”, przypieczętowując tę śmierć “pogrzebem”.

 

Istnieje stary świat i nowy świat, a pomiędzy nimi znajduje się grób. Bóg mnie już ukrzyżował, ale ja muszę zgodzić się na to, iż przeznaczony jestem do złożenia w grobie. Mój chrzest potwierdza wyrok Boży, wydany na mnie w Krzyżu Jego Syna. Daje on wyraz temu, że zastałem usunięty ze starego świata i obecnie należę do nowego. Tak więc chrzest to nie jest drobnostka. Oznacza on świadome zerwanie ze starym sposobem życia. Takie znaczenie ma Rzym. 6,2: “My, którzyśmy umarli grzechowi, jakże jeszcze w nim żyć będziemy?” Paweł powiada więc niejako tak, “Jeśli zamierzalibyście pozostawać w starym świecie, to po co się chrzcić?” Gdy to nam się stało jasne, wówczas robimy miejsce dla nowego stworzenia poprzez wyrażenie zgody na pogrzeb starego.

 

W Liście do Rzymian 6,5, Paweł pisząc w dalszym ciągu do tych, którzy zostali “ochrzczeni” (wiersz 3), mówi o tym, :ż “jesteśmy z Nim wszczepieni w podobieństwo śmierci Jego.” Istotnie bowiem przez chrzest dajemy w podobieństwie wyraz temu, że Bóg dokonał nader ścisłego zespolenia nas z Chrystusem w tych sprawach śmierci i zmartwychwstania. Pewnego dnia usiłowałem prawdę tę szczególnie jasno przedstawić jednemu bratu w Panu. Właśnie piliśmy razem herbatę, a więc wziąłem kostkę cukru, wrzuciłem ją do mojej szklanki i rozmieszałem. Po jakich dwóch minutach zapytałem go, “czy możesz mi powiedzieć, gdzie obecnie znajduje się cukier, a gdzie herbata?” “Nie, odpowiedział, “włożyłeś cukier do herbaty i obie te rzeczy nierozdzielnie złączyły się ze sobą.” To był prosty przykład, ale dopomógł mu w zrozumieniu bliskości i ostateczności naszego połączenia się z Chrystusem w Jego śmierci. Bóg Sam nas tam umieścił, a Bożych poczynań nie da się odwrócić.

 

Jakież więc znaczenie ma ten związek? Prawdziwe znaczenie chrztu polega na tym, że przez Krzyż zastaliśmy “ochrzczeni” w historyczną śmierć Chrystusa, tak że Jego śmierć stała się naszą. Wówczas Jego śmierć i nasza zostały tak spojone ze sobą, że jest rzeczą niemożliwą oddzielić je od siebie. Temu właśnie historycznemu “chrztowi” – temu połączeniu nas z Chrystusem, którego dokonał Sam Bóg – dajemy wyraz, gdy wchodzimy do wód chrztu. Publiczne wyznanie składane w chrzcie stwierdza nasze uznanie śmierci Chrystusa, która miała miejsce dwa tysiące lat temu, za potężną, wszystko ogarniającą śmierć, dostatecznie potężną i dostatecznie wszystko ogarniającą, aby zmieść ze sobą i zakończyć wszystko to we mnie, co nie jest z Boga.

 

ZMARTWYCHWSTANIE DO NOWOŚCI ŻYCIA

 

“Jeśli jesteśmy z Nim wszczepieni w podobieństwo śmierci Jego, tedy też i w podobieństwo zmartwychwstania wszczepieni z Nim będziemy” (Rzym. 6,5). Jeśli chodzi o zmartwychwstanie, to podobieństwo jego różni się od podobieństwa śmierci, ponieważ zachodzi tutaj coś zupełnie nowego. Jestem “ochrzczony w śmierć”, ale zmartwychwstanie przeżywam w odmienny sposób, jako że, chwała Panu! Jego zmartwychwstanie wnika do wnętrza mojej istoty, dając mi nowe życie. Gdy chodziło o moją śmierć razem z Chrystusem, to główny nacisk był położony na “ja w Chrystusie”. Jeśli zaś chodzi o zmartwychwstanie, to chociaż “ja w Chrystusie” jest nadal zgodne z prawdą, jest jednak coś jeszcze ważniejszego, a mianowicie “Chrystus we mnie”. W jaki sposób Chrystus udziela mi Swego zmartwychwstałego życia? W jaki sposób otrzymuję to nowe życie? Paweł daje moim zdaniem w słowach Rzym. 6,5 “wszczepieni z Nim będziemy” bardzo trafną odpowiedź. Choć może nie odpowiada to ze wszystkim prawdzie, jakoby Chrystus był wszczepiony do starego pnia – bo cóż może w pełni zilustrować cud nowego stworzenia!? – to jednak słowa te są pięknym obrazem życia Chrystusowego, które zostaje nam darowane przez zmartwychwstanie.

 

Pewnego razu odwiedziłem znajomego właściciela dużego sadu. Rosło tam około trzysta jabłoni. Zapytałem go, czy drzewa te były szczepione, czy też rosły bez szczepienia. Na to mi tak odpowiedział: “Czy przypuszczasz, że dopuściłbym się takiego marnotrawstwa, by trzymać w moim ogrodzie nieszczepione drzewa? Jakiegoż pożytku mógłbym się spodziewać po dziczkach?”

 

Poprosiłem go więc, aby mi wyjaśnił na czym polega proces szczepienia, co on też chętnie uczynił. “Gdy drzewko urośnie do pewnej wysokości” rzekł, “wówczas ucinam jego wierzchołek i tam zaszczepiam gałązkę z szlachetnej jabłoni.” A wskazując na jedno szczególne drzewo zapytał, “czy widzisz to drzewo? Nazywam je drzewem – ojcem, ponieważ wszystkie szczepy dla innych drzew zostały z niego wzięte. Gdybym był pozwolił tym drzewom rosnąć dziko, w sposób naturalny, to owoc ich nie byłby wiele większy od czereśni, a byłby ogromnie kwaśny. Drzewo, z którego biorę gałązki do szczepienia, posiada wspaniałe duże owoce, o cieniutkiej skórce, małych pestkach i znakomitym smaku, no i oczywiście po zaszczepieniu wszystkie drzewa przynoszą podobny owoc: “Jakżeż się to dzieje?” zapytałem. “Po prostu biorę odrobinę z natury tego oto drzewa i przenoszę ją do innych”, wyjaśnił. “Robię nacięcie w dziczku i tam umieszczam kawałeczek drzewa dobrego. Następnie zawiązuję je i zostawiam, aby rosło.” “Ale jakżeż to może rosnąć?” zapytałem. “Tego nie wiem”, rzekł, “ale rośnie.”

 

Następnie pokazał mi jedno drzewo, które zaowocowało również poniżej miejsca szczepienia, przynosząc mizerne, maleńkie owoce. Powyżej zaś miejsca szczepienia owoce były wspaniałe i soczyste. “Pozostawiłem naumyślnie stare pędy z nieużytecznymi owocami, aby można było zobaczyć różnicę” – powiedział mi. “Patrząc na to drzewo możesz sobie zdać sprawę z ogromnego znaczenia szczepienia. Rozumiesz już teraz zapewne, dlaczego mam w moim sadzie tylko szczepione drzewa?”

 

W jaki sposób może jedno drzewo przynosić owoce właściwe innemu? W jaki sposób może biedne drzewo przynosić dobre owoce? Tylko dzięki szczepieniu. Tylko wtedy, jeśli zostanie mu udzielone życie dobrego drzewa. A skoro człowiek umie zaszczepić gałązkę jednego drzewa do drugiego, czyż Bóg nie może wziąć życia Swego Syna i jak gdyby zaszczepić je w nas?

 

A oto inny przykład: pewna Chinka uległa wypadkowi – poparzyła sobie poważnie ramię i została wzięta do szpitala. Okazało się rzeczą konieczną, aby w miejsce skaleczone wszczepić nowy kawałek skóry w celu zapobieżenia nadmiernemu skurczeniu się ciała. Ale wszystkie wysiłki lekarza, aby użyć w tym celu kawałka skóry pacjentki spełzły na niczym, ponieważ była to osoba w starszym wieku i niedożywiona, przeszczepiony kawałek skóry był więc za słaby i nie chciał się przyjąć. Wówczas jedna z pielęgniarek zgłosiła się ochotniczo, aby jej ofiarować kawałek własnej skóry i operacja się udała. Nowa skóra spoiła się ze starą i niewiasta opuściła szpital z zupełnie wyleczonym ramieniem; ale na jej żółtym ramieniu pozostała łatka białej skóry, stanowiąca świadectwo tego, co się stało w przeszłości. Zapytasz może, w jaki sposób skóra innego człowieka zrosła się ze skórą tej niewiasty? Tego nie wiem, ale jedno jest pewne, że się zrosła. Jeśli więc ziemski chirurg może wziąć kawałek skóry z jednego człowieka i przeszczepić ją innemu człowiekowi, to czyż nie może Niebiański Chirurg wszczepić życia Swego Syna we mnie? Nie wiem jak to się dzieje. “Wiatr, gdzie chce, wieje i szum jego słyszysz, ale nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd idzie; tak jest każdy, który się narodził z Ducha” (Jn.3,8). Nie możemy powiedzieć w jaki sposób Bóg dokonał dzieła Swego w nas, niemniej zostało ono dokonane. Nie możemy, ani też nie potrzebujemy niczego robić, aby to miało miejsce, gdyż Bóg już tego dokonał dzięki zmartwychwstaniu.

 

Bóg uczynił wszystko. Jest tylko jedno życie, przynoszące mnóstwo owocu, i to życie zostało zaszczepione milionom innych. To nazywamy “nowym urodzeniem”. Nowe urodzenie jest przyjęciem nowego życia, którego nie posiadałem poprzednio. Nie oznacza to bynajmniej, że moje życie naturalne uległo zmianie: to drugie życie, całkowicie nowe życie, w zupełności Boże życie, stało się moim.

 

Bóg uczynił koniec staremu stworzeniu przez Krzyż Swego Syna w celu wprowadzenia nowego stworzenia w Chrystusie przez zmartwychwstanie; On Sam zamknął drzwi temu staremu królestwu ciemności i przeniósł mnie do królestwa Swego drogiego Syna. Chlubię się więc tym, że fakt ten został dokonany że przez Krzyż naszego Pana Jezusa Chrystusa został istotnie świat ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata” (Gal.6,14). Chrzest mój zaś jest publicznym poświadczeniem tego faktu. Przezeń, podobnie jak przez świadectwo wydane ustami, “wyznaje się ku zbawieniu” (Rzym.10,10).

 

[Następny rozdział | Poprzedni rozdział | Spis treści]

 

 

 

 

 

Rozdział 6

 

ETAPY DUCHOWEGO ROZWOJU:

 

III. OFIAROWANIE SIĘ BOGU

 

A oto doszliśmy w naszych rozważaniach do takiego punktu, w którym możemy już rozważyć istotę prawdziwego poświęcenia. Teraz mamy przed sobą drugą połowę 6-go rozdziału Listu do Rzymian, od wiersza 12-go do końca. W wierszu 12 i 13-tym czytamy: “Niechże tedy nie panuje grzech w śmiertelnym ciele waszym, abyście mu posłuszni być mieli w pożądliwościach jego; i nie oddawajcie członków swoich za oręż niesprawiedliwości grzechowi, ale oddawajcie siebie samych Bogu, jako z umarłych żywi, i członki swoje za oręż sprawiedliwości Bogu”. Główną czynność wyraża tutaj słowo “oddawajcie”, które w urywku tym występuje pięć razy, w wierszach 13, 16 i 19. Należy przy tym zwrócić uwagę na to, iż użyte w oryginale greckim dwa czasowniki paristano i paristemi zostały przetłumaczone w tych wierszach słowem “oddawajcie”, zaś w dawniejszym tłumaczeniu mamy “stawiajcie”; Paristemi występuje często w tym znaczeniu, na przykład w Rzym. 12,1; Kol. 1,22.28, i w Łuk.2,22 gdzie użyte jest ono przy opisie ofiarowania Dzieciątka Jezus w świątyni. Należy podkreślić, iż oba te słowa mają charakter wyraźnie czynny, a nie bierny, jak się to wyczuwa z nauczania wielu teologów, a co jest sprzeczne z kontekstem całości Listu do Rzymian.

 

Wielu przypisało słowu “oddawajcie” znaczenie ofiarowania się, ale bez głębszego zbadania jego znaczenia. Oczywiście ma ono to znaczenie, ale nie w tym sensie, w jakim bardzo często bywa zrozumiane. Nie oznacza ono bowiem ofiarowania się naszego “starego człowieka” z jego instynktami i możliwościami, naszą naturalną mądrością, siłą i innymi darami – po to, aby Pan ich użył dla Siebie.

 

To zaraz widać z wiersza 13-go. Proszę zwrócić uwagę na słowa, “jako z umarłych żywi”. Paweł mówi tutaj: “oddawajcie siebie samych Bogu, jako z umarłych żywi”. To wyraźnie wskazuje nam na punkt wyjścia prawdziwego poświęcenia się. Tutaj bowiem nie ma mowy o ofiarowaniu czegokolwiek, co przynależy do starego stworzenia, ale wyłącznie tego, co przez śmierć przeszło do zmartwychwstania. To “oddawanie się” – ofiarowanie się, o którym jest mowa tutaj, jest wynikiem świadomości, że mój stary człowiek został ukrzyżowany. Tak więc Boży porządek rzeczy jest następujący: uświadomić sobie Bożą prawdę, przyjąć ją wiarą, a następnie ofiarować się Bogu.

 

Z chwilą gdy naprawdę sobie uświadomiłem, iż zostałem ukrzyżowany z Chrystusem, natychmiast zaczynam uważać się za umarłego (wiersze 6 i 11); gdy zaś wiem, że zastałem wzbudzony razem z Nim z umarłych, wówczas w analogiczny sposób zaczynam uważać się za “żyjącego Bogu w Chrystusie Jezusie” (wiersze 9 i 11), jako że zarówno należący do Krzyża aspekt śmierci jak i zmartwychwstania musimy przyjąć wiarą. Gdy dojdziemy do tego punktu, następnym krokiem jest oddanie się Bogu. W zmartwychwstaniu Pan jest źródłem mego życia a właściwie On jest moim życiem; nie mogę wprost zrobić niczego innego, jak Mu się ofiarować, ponieważ wszystko jest Jego, a nie moje. Zanim jednak nie przejdę przez śmierć, nie mam niczego do ofiarowania, ani też Bóg nie może niczego przyjąć, ponieważ skazał wszystko, co pochodzi ze starego stworzenia, na śmierć krzyżową. śmierć usunęła wszystko, co nie może Mu być poświęcone, a tylko zmartwychwstanie umożliwiło ofiarowanie się Bogu. Oddanie się Bogu oznacza, że odtąd uważam całe moje życie za własność Bożą.

 

TRZECI KROK: “ODDAWAJCIE SIEBIE SAMYCH…”

 

Zwróćmy uwagę na to, iż to “oddawanie siebie samych” odnosi się do członków naszego ciała – tego ciała, które jak widzieliśmy poprzednio, jest bezrobotne w stosunku do grzechu. “Oddawajcie siebie samych… i członki wasze”, powiada Paweł, i znowu: “Oddawajcie członki swoje” (Rzym.6,13.19). Bóg żąda ode mnie, abym odtąd uważał wszystkie członki moje i wszystkie moje możliwości za Jego własność.

 

Dokonanie tego odkrycia, że już nie jestem własnością samego siebie, lecz Bożą – jest wielkim przeżyciem. Jeśli znajdująca się w mojej kieszeni kwota dziesięciu złotych jest moją własnością, to mogę nią w zupełności dysponować. Jeśli natomiast pieniądze te są własnością kogoś innego, a zostały mi tylko powierzone do przechowania, to nie wolno mi za nie kupować czego bym sobie życzył, nie wolno mi ich też zgubić. Prawdziwe życie chrześcijańskie rozpoczyna się od uświadomienia sobie tej prawdy. Ilu z nas zdaje sobie sprawę z tego, że ponieważ Chrystus zmartwychwstał, to my jesteśmy “żyjącymi Bogu”, a nie sobie? Ilu z nas nie odważa się na to, by używać naszego czasu, naszych pieniędzy, naszych talentów – według swojego widzimisię, ponieważ zdajemy sobie sprawę z tego, że są one własnością Pana, a nie naszą? Ilu z nas ma takie silne poczucie przynależności do Kogoś innego, że nie odważa się na zmarnotrawienie ani jednego złotego, ani jednej godziny naszego czasu, ani też niczego z naszych umysłowych, czy fizycznych sił?

 

Przed kilku laty pewien brat podróżował pociągiem i znalazł się w przedziale, w którym jechało trzech innych pasażerów, mających zamiar dla zabicia czasu grać w karty. Ponieważ brak im było czwartego do kompletu, zwrócili się z prośbą do niego, aby się do nich przyłączył. ‘Przykro mi, że panom sprawię zawód’ – odpowiedział, ‘lecz nie mogą wziąć udziału w grze, gdyż nie wziąłem moich rąk ze sobą.’ ‘Co też pan mówi? ‘ zapytali z ogromnym zdumieniem. ‘Ta para rąk nie jest mają własnością’, rzekł, po czym wyjaśnił, na czym polegało oddanie prawa własności Komuś innemu – w jego życiu. Ten brat uważał członki swego ciała za wyłączną własność Pana. To jest prawdziwa świętobliwość.

 

Paweł mówi, “oddawajcie członki swoje w służbę sprawiedliwości ku poświęceniu (Rzym.6,19). Uczyńcie więc ten stanowczy krok w waszym życiu: “Oddawajcie siebie samych Bogu.”

 

POŚWIĘCONY BOGU

 

Co to jest świętobliwość? Wielu ludzi sądzi, że świętymi stajemy się dzięki wykorzenieniu czegoś złego z naszego życia. Nie. Świętymi stajemy się poprzez odłączenie się ad innych spraw, aby służyć Bogu. W starotestamentowych czasach męża, którego Bóg wybrał wyłącznie dla Siebie, publicznie namaszczano olejem i od tej chwili mówiono o nim że został ‘poświęcony’. (W języku polskim słowo ‘poświęcony’ bardzo trafnie oddaje istotę rzeczy, mówimy bowiem, że jakiś lekarz poświęcił się pracy wśród trędowatych, albo że jakiś nauczyciel poświęcił się pracy wśród ociemniałych itp. przyp. tłum.). W języku hebrajskim ‘poświęcenie’ również oznacza odłączenie czegoś dla jakiegoś szczególnego celu, tak więc prawdziwe ‘poświęcenie’ jest zawsze “Panu” (2Mojż. 28, 36). Ja oddaję się całkowicie Chrystusowi: to jest poświęcenie.

 

Fakt oddania się Bogu równocześnie daje wyraz memu uświadomieniu sobie, iż jestem całkowicie Jego własnością i jest rzeczą równie konkretną, jak “uważanie się za zmarłego”, a czym była mowa poprzednio. Musi nastać w moim życiu taki dzień, kiedy przechodzę z moich rąk do Jego rąk. Począwszy od tego dnia już więcej do siebie nie należę. Nie oznacza to, iż poświęcam się zawodowi kaznodziei czy misjonarza. Niestety wielu ludzi jest misjonarzami nie dlatego, że się poświęcili Bogu w tym sensie, w jakim to przed chwilą omawialiśmy, lecz wręcz przeciwnie ponieważ się Mu nie poświęcili. Oni ‘poświęcili’ (tak przynajmniej mówią o sobie), ale całkiem coś innego niestety, a mianowicie swoje nieukrzyżowane zdolności dla wykonywania Jego pracy, a to nie jest prawdziwym poświęceniem. W jakim sensie winniśmy się więc Bogu poświęcić? Nie dla wykonywania li tylko jakiejś pracy na niwie chrześcijańskiej, ale dla wykonania woli Bożej, to być tym, czym On chce – abyśmy byli i czynić to, co On chce – abyśmy czynili.

 

Dawid miał wielu mężnych towarzyszy broni. Jedni byli generałami, inni wartownikami – stosownie do stanowiska wyznaczonego im przez króla. I my winniśmy chętnie spełniać funkcje generałów, albo też wartowników, w zależności od woli Bożej a nie według naszego wyboru. Jeśli jesteś chrześcijaninem, to Bóg wyznaczył ci trasę ‘biegu’, jak to nazwał Paweł w 2Tym.4,7. Nie tylko trasa Pawła, ale i trasa każdego innego chrześcijanina została dokładnie wyznaczona przez Boga i jest rzeczą ogromnej wagi, aby każdy z nas ją znał i szedł nią. ‘Panie, oddaję się Tobie, a moim jedynym pragnieniem jest to, aby poznać drogę, którąś mi wyznaczył i chodzić nią’. To jest prawdziwe oddawanie się. Jeśli u schyłku życia możemy powiedzieć podobnie jak Paweł “biegu dokonałem”, wtedy jesteśmy prawdziwie błogosławionymi. Nie ma niczego tragiczniejszego, jak dojść do końca swej życiowej drogi i stwierdzić, że się było na drodze fałszywej. Mamy tutaj na ziemi tylko jedno życie do dyspozycji i możemy z nim zrobić, co nam się podoba, ale jeśli w nim szukamy naszej przyjemności tylko, to życie nasze nigdy nie będzie uwielbiało Boga. Niedawno pewna bardzo świętobliwa niewiasta tak mi powiedziała: ‘Ja nie chcę niczego dla siebie; chcę wszystko dla Boga’. Czy pragniesz czegokolwiek poza wolą Bożą, czy też wszystkie twoje pragnienia koncentrują się na Jego woli? Czy możesz prawdziwie powiedzieć, iż wola Boża jest “dobrą, przyjemną i doskonałą” dla ciebie? (Rzym.12,2).

 

Tutaj bowiem chodzi o naszą wolę. Moja wybitnie egoistyczna wola musi pójść na Krzyż, a ja muszę oddać się zupełnie Panu. Nie możemy się spodziewać od krawca, aby nam uszył ubranie, jeśli mu nie damy żadnego materiału, albo od budowniczego, aby zbudował dom, jeśli mu nie damy budulca; zupełnie tak samo nie możemy się spodziewać, aby Pan objawił Swoje życie w nas, jeśli Mu życia naszego nie poświęcimy. Musimy Mu się oddać bez zastrzeżeń, bez sprzeciwu, aby czynił z nami, co uważa za stosowne. “Oddawajcie samych siebie Bogu”( Rzym. 6,13).

 

SŁUGA CZY NIEWOLNIK

 

Gdy się oddamy całkowicie Bogu, zajdzie konieczność przeprowadzenia wielu zmian: i w życiu rodzinnym, i w pracy, i w stosunku do innych wierzących, a także w osobistych poglądach. Bóg nie pozwoli nam pozostawić sobie niczego z naszego “ja”. Jego palec będzie dotykał po kolei wszystkich tych rzeczy, które nie są z Niego i powie: ‘To musi pójść precz’. Czy jesteś gotowy? Sprzeciwiać się Bogu jest głupotą, a zawsze jest mądrze Mu się poddać. Musimy się przyznać, że niejednokrotnie miewamy z Panem sprzeczki. On chce czegoś innego, a my też czegoś innego. Jest wiele takich spraw, do których nie ważymy się wglądnąć, o które nie śmiemy się modlić, albo nawet o nich myśleć, bojąc się, iż stracimy nasz pokój. Czyniąc tak, możemy daną sprawę przez jakiś czas omijać, lecz spowoduje to, iż wreszcie znajdziemy się poza wolą Bożą. Niestety, aż zanadto łatwo jest znaleźć się poza wolą Bożą, natomiast prawdziwe błogosławieństwo polega na tym, aby oddać się całkowicie w Jego ręce i pozwolić Mu pokierować nami we wszystkim.

 

O, jak dobrze mieć tę świadomość, że należymy do Pana i nie jesteśmy swoi! Nie ma niczego kosztowniejszego na całym świecie. To właśnie sprawia świadomość ustawicznej obecności Bożej, i nic dziwnego – zanim mogę mieć świadomość Jego obecności, wpierw muszę mieć świadomość, iż jestem Jego własnością. A z chwilą, kiedy sprawa własności jest już ustalona, nie wolno mi już czynić niczego w moim własnym interesie, jako iż jestem w zupełności Jego własnością. “Czyliż nie wiecie, że komu się oddajecie jako sługi w posłuszeństwo, jesteście sługami tego, komuście posłuszni?” (Rzym.6,16). Słowo przetłumaczone tutaj ‘sługa’ oznacza właściwie ‘niewolnik’. Użyte jest ono kilkakrotnie w drugiej połowie 6-go rozdziału Listu do Rzymian. Jaka jest różnica pomiędzy sługą a niewolnikiem? Sługa może służyć innemu człowiekowi, ale nie staje się jego własnością. Jeśli mu się podoba jego pan, pozostaje u niego, ale jeśli mu się nie podoba, wówczas składa wypowiedzenie i szuka pracy gdzie indziej. Nie tak jednak przedstawia się sprawa z niewolnikiem. On nie tylko jest sługą, ale też własnością swego pana. W jaki sposób stałem się niewolnikiem Pana Jezusa? Ze swej strony On mnie odkupił, a z mojej strony ja Mu się oddałem. Z tytułu odkupienia jestem Bożą własnością, ale jeśli chcę być jego niewolnikiem, muszę Mu się oddać dobrowolnie, gdyż On nigdy mnie do tego nie zmusi.

 

W życiu wielu chrześcijan doby dzisiejszej trudność stanowi to, że nie mają właściwego zrozumienia, czego Bóg od nich żąda. To jest tylko czcze paplanie, gdy ktoś bez namysłu mówi: ‘Panie, ja jestem gotów wszystko uczynić.’ Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że Bóg żąda od was samego waszego życia? Niekiedy będziemy musieli zrezygnować z ukochanych ideałów, mocnych postanowień, miłych nam znajomości, ulubionej pracy, nie mów zatem Bogu, że Mu się oddajesz, jeśli nie mówisz tego serio, Bóg bowiem weźmie twoje oświadczenie na serio, nawet jeśli ty nie brałeś tego na serio.

 

Gdy ów galilejski chłopczyk przyniósł Panu swój chleb, co Pan zrobił? Pan ten chleb złamał. Bóg to, co Mu się ofiaruje zawsze łamie. On łamie to, co bierze, ale potem temu błogosławi i używa dla zaspokojenia potrzeb innych. Tak więc, gdy oddasz się Panu, On zacznie łamać to, co Mu zostało oddane. Wydaje się jakoby wszystko się psuło i zaczynasz protestować przeciwko Bożym drogom. Gdybyś jednak na tym poprzestał, byłbyś niczym więcej, jak tylko rozbitym naczyniem – nie nadającym się dla świata, gdyż posunąłeś się za daleko, aby świat mógł cię jeszcze użyć, ani nadającym się do służby Bożej, ponieważ nie posunąłeś się dostatecznie daleko; aby Bóg mógł cię użyć. Straciłeś kontakt ze światem, a z Bogiem się kłócisz. Taki stan jest tragedią niejednego chrześcijanina.

 

Moje oddanie się Panu musi być zapoczątkowane fundamentalnym aktem powzięcia decyzji, ale patem, dzień za dniem muszę oddawać Mu się w dalszym ciągu, nie buntując się przeciwko Jego kierownictwu, lecz przyjmując z wdzięcznością nawet i to, przeciwko czemu ciało moje się wzdryga.

 

Jestem własnością Pana i odtąd nie uważam się za swoją własność, lecz za Jego i we wszystkim uznaję Jego autorytet. Takiego ustosunkowania żąda Bóg, a wytrwać w nim – oto prawdziwe poświęcenie. Nie poświęcam się więc Bogu, aby zostać misjonarzem lub kaznodzieją, ale poświęcam się Bogu, aby wykonywać Jego wolę tam, gdzie się znajduję, bądź to w szkole, w biurze, czy też w kuchni, uważając zawsze to, co On mi rozkazuje za najlepsze, jako że z posłuszeństwa tylko dobro może wyniknąć dla tych, którzy są całkowicie Jego własnością. Oby sercem naszym na każdy czas władała ta świadomość.

 

 

 

 

Rozdział 7

 

WIECZNY CEL

 

Poprzednio była mowa o tym, że w celu prowadzenia normalnego chrześcijańskiego życia konieczne jest objawienie Boże, wiara i poświęcenie się. Nigdy jednak nie zrozumiemy, dlaczego te kroki są konieczne, jeśli nie będziemy jasno widzieli przed sobą celu, do którego te kroki prowadzą. Zanim więc będziemy w dalszym ciągu rozważać zagadnienia dotyczące wewnętrznych, duchowych doświadczeń, spójrzmy najpierw na wielki cel znajdujący się przed nami.

 

Jaki cel przyświecał Bogu w dziele stworzenia, a jaki w dziele odkupienia? Można na to pytanie odpowiedzieć dwoma zdaniami, z których jedno wzięte jest z pierwszej części tych ośmiu rozdziałów Listu do Rzymian, a drugie z drugiej części. Brzmią one następująco: “Chwała Boża” (Rzym.3,23), oraz “chwała dziatek Bożych”(Rzym.8,21 ).

 

W Rzym.3,23 czytamy: “Wszyscy zgrzeszyli, i nie dostaje im chwały Bożej”. Bóg dla człowieka przewidział chwałę, lecz grzech zniweczył ten plan i spowodował, że człowiek nie osiągnął chwały Bożej. Gdy myślimy o grzechu, to instynktownie myślimy też i o karze, którą on za sobą pociąga; zawsze kojarzymy z myślą o nim myśl o potępieniu i piekle. Człowiek zawsze myśli o karze, która go spotka, gdy będzie grzeszył. Bóg natomiast zawsze myśli o tym, że człowiek utraci chwałę, jeśli zgrzeszy. Wynikiem grzechu jest więc utrata chwały Bożej, a owocem odkupienia jest to, iż znowu stajemy się godni tej chwały. Bóg w odkupieniu miał na celu chwałę, chwałę i jeszcze raz chwałę!

 

PIERWORODNY MIEDZY WIELU BRAĆMI

 

Ta myśl wprowadza nas, w dalszym ciągu naszych rozważań, do 8-go rozdziału Listu do Rzymian, w którym rozwinięta jest w wierszach 16-18, i jeszcze raz w wierszach 29 i 30. Paweł powiada: “Sam Duch poświadcza duchowi naszemu, żeśmy dziećmi Bożymi. A jeśli dziećmi, tedy i dziedzicami, dziedzicami Bożymi, i współdziedzicami Chrystusa, jeżeli tylko z Nim cierpimy, abyśmy też z Nim i uwielbieni byli. Albowiem mniemam, że utrapienia teraźniejszego czasu nic nie znaczą w porównaniu z tą chwałą, która się ma objawić w nas” (Rzym. 8, 16-18); a potem znowu: “Albowiem, których On przedtem poznał, tych też przeznaczył, aby byli podobni obrazowi Syna Jego, żeby On był pierworodny między wielu braćmi. A których przeznaczył, tych i powołał; a których powołał, tych i usprawiedliwił, a których usprawiedliwił, tych i uwielbił” (Rzym.8,29.30). Cóż więc było celem Boga? To, aby Syn Jego Jezus Chrystus mógł być pierworodnym między wielu braćmi, którzy by byli Jemu podobni. A w jaki sposób Bóg zrealizował ten cel? “Których usprawiedliwił, tych i uwielbił.” Widzimy więc, że celem Bożym w stworzeniu i odkupieniu było uczynienie Chrystusa Pierworodnym między wielu uwielbionymi synami. To na pierwszy rzut oka może wydawać się niezrozumiałe dla wielu z nas, przyjrzyjmy się więc tej sprawie nieco dokładniej.

 

W Ewangelii Jana 1,14 Słowo Boże uczy nas, iż Pan Jezus był jednorodzonym Synem Bożym: “A Słowo ciałem się stało, i mieszkało między nami (i widzieliśmy chwałę Jego, chwałę jako jednorodzonego od Ojca)”. Użyte tutaj określenie “jednorodzony” uczy nas, że Bóg nie miał innego Syna poza Nim. Był On razem z Ojcem od wieczności. Dowiadujemy się jednakowoż, że Bóg nie zadowolił się tym, aby Chrystus pozostał jednorodzonym Synem; On pragnął uczynić Go Swym pierworodnym Synem. A w jaki sposób mógł jednorodzony Syn stać się pierworodnym? Odpowiedź jest oczywista: stanie się pierworodnym wtedy, gdy Ojciec będzie miał więcej dzieci. Jeśli masz tylko jednego syna, to jest on jedynakiem – jednorodzonym, ale z chwilą gdy urodzi się więcej dzieci, wówczas ten jednorodzony staje się najstarszym – pierworodnym.

 

Celem Bożym w stworzeniu i odkupieniu było posiadanie wielu dzieci. On chciał mieć nas, a bez nas nie czuł się zadowolony. Przed kilku laty odwiedziłem pana Jerzego Cutting’a, autora dobrze znanego traktatu “Radość i Pewność Zbawienia”. Gdy znalazłem się przed obliczem tego świętobliwego starca – miał bowiem wówczas lat 93, wziął mnie za rękę i cichym, ale stanowczym głosem rzekł: “Bracie, czy wiesz o tym, że nie mogę obejść się bez Niego? I czy wiesz, że On nie może się obejść beze mnie?” Jakkolwiek rozmawiałem z nim przeszło godzinę, to jednak jego podeszły wiek i wielkie osłabienie nie pozwoliły na jakąś wyczerpującą dyskusję, ale pozostały na zawsze w mojej pamięci te dwa pytania: “Bracie, czy wiesz, że nie mogę obejść się bez Niego? I czy wiesz, że On nie może się obejść bezę mnie?”

 

Większość ludzi czytając historię syna marnotrawnego zwraca uwagę przede wszystkim na kłopoty, na które się naraził; myśl ich zajęta jest tym, jak przykre przeżywał chwile. Ale nie na tym polega główna myśl tej przypowieści. “Albowiem ten syn mój… zginął był i znalazł się” – oto sedno całej tej historii. Tu nie chodzi o to, co przecierpiał syn, lecz co utracił ojciec. On przede wszystkim cierpiał; On poniósł stratę. Gdy zginie owca, to czyją jest strata? Pasterza. Zginął pieniądz. Kto jest poszkodowany? Niewiasta. Zginął syn. Kto poniósł stratę? Ojciec. Oto czego nas uczy 15-ty rozdział Łukasza.

 

Pan Jezus był jednorodzonym Synem, i jako taki nie miał braci. Ale Ojciec posłał Swego Syna w tym celu, aby ten jednorodzony mógł się stać również pierworodnym i aby ten umiłowany Syn miał wielu braci. Oto suma Wcielenia i Krzyża; w tym również widzimy wypełnienie ostatecznego celu Bożego, gdyż On “wielu synów do chwały przywiódł” (Żyd.2,10).

 

W Rzymian 8,29 czytamy o “wielu braciach”; w Liście do Żydów 2,10 o “wielu synach”. Z punktu widzenia Pana Jezusa są to “bracia”; z punktu widzenia Boga Ojca są to “synowie”. Oba te słowa mówią o kimś dojrzałym. Bóg pragnie mieć w pełni dojrzałych synów, ale nie poprzestaje nawet i na tym. Nie chce On bowiem, aby Jego synowie mieszkali w jakiejś stodole, czy w garażu, albo na polu; On pragnie mieć ich w Swoim domu; On pragnie dzielić z nimi Swoją chwałę. Takie znaczenie ma Rzym. 8,30: “A których usprawiedliwił, tych i uwielbił”. Synostwo – w całej pełni odpowiadające synostwu Jego Syna Jezusa Chrystusa – oto Boży cel dla Jego wielu synów. W jaki sposób mógł tego dokonać? Przez usprawiedliwienie, a następnie przez uwielbienie ich. Dlatego też w wszelkich poczynaniach z nimi, Bóg nigdy nie zadowoli się czymś mniej, jak tylko osiągnięciem tego celu. On postanowił dokonać tego, aby mieć tych synów, dojrzałych i odpowiedzialnych i aby mieć ich z Sobą w chwale.

 

Przygotował On całe Niebo, aby je zaludnić uwielbionymi synami. To było Jego celem w odkupieniu.

 

ZIARNO PSZENICZNE

 

Ale w jaki sposób mógł jednorodzony Syn Boży stać się pierworodnym? Metoda, którą zastosował Bóg, wyjaśniona jest w Jana 12,24: “Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: jeśliby ziarno pszeniczne wpadłszy do ziemi, nie obumarło, ono samo jedno zostaje; lecz jeśliby obumarło, obfity owoc przyniesie.” Kto był tym ziarnem? Był nim Pan Jezus. W całym wszechświecie Bóg miał tylko jedno “ziarno pszeniczne”; innego ziarna nie posiadał. Bóg wrzucił Swoje jedyne ziarno pszeniczne do ziemi i umarło, a w zmartwychwstaniu to jednorodzone ziarno stało się pierworodnym ziarnem, gdyż z tego jednego wzrosło wiele ziaren.

 

Jeśli chodzi o Jego Bóstwo, Pan Jezus pozostaje na zawsze “jednorodzonym Synem Bożym.” A jednak w pewnym sensie począwszy od zmartwychwstania – i po wszystkie wieki – jest On również i pierworodnym, i życie Jego począwszy od tego czasu znajduje się w wielu braciach. My bowiem, którzyśmy się urodzili z Ducha, staliśmy się “uczestnikami Boskiej natury” (2Ptr.1,4), jakkolwiek nie jako z samych siebie, proszę na to zwrócić baczną uwagę, ale (o czym zresztą za chwilę będzie mowa) – wyłącznie w zależności od Boga i dzięki temu, że jesteśmy “w Chrystusie”. Myśmy wzięli “ducha synostwa, przez którego wołamy: Abba, Ojcze! Sam Duch poświadcza duchowi naszemu, żeśmy dziećmi Bożymi” (Rzym.8,15.16). Umożliwił to Sam Pan Jezus dzięki Swojemu wcieleniu i Krzyżowi. Dlatego też zadowolone było serce Boga – Ojca, gdyż dzięki posłuszeństwu Syna aż do śmierci, Ojcu przypadło w udziale wielu dalszych synów.

 

Dwudziesty pierwszy rozdział Ewangelii Jana jest w tym względzie bardzo znamienny. Na początku swojej Ewangelii Jan mówi nam, że Pan Jezus był “jednorodzonym od Ojca”. Przy końcu swojej Ewangelii opowiada, jak po Swej śmierci i zmartwychwstaniu, Pan Jezus rzekł do Marii Magdaleny, “idź do braci Moich, i powiedz im: wstępuję do Ojca Mego i Ojca waszego, i do Boga Mego i Boga waszego” (Jn.20,17). Dotąd w tej Ewangelii często była wzmianka o Panu Jezusie mówiącym o “Ojcu” albo o “Moim Ojcu”. Ale teraz zmartwychwstały Pan dodaje, “… i Ojca waszego”. Tutaj mówi najstarszy – pierworodny Syn. Przez Jego śmierć i zmartwychwstanie do rodziny Bożej zostało wprowadzonych wielu braci i dlatego też określa ich w tym wierszu słowem: “idź do braci Moich”. On “nie wstydzi się nazywać ich braćmi” (Żyd.2,11).

 

CO ADAM MIAŁ DO WYBORU?

 

Bóg zasadził wiele drzew w ogrodzie Eden, ale “w pośrodku sadu” – to jest na miejscu o szczególnym znaczeniu – umieścił dwa drzewa, drzewo żywota i drzewo wiadomości dobrego i złego. Adam zastał stworzony jako istota niewinna; nie posiadał on znajomości dobrego i złego. Wyobraźcie sobie dorosłego mężczyznę, na przykład trzydziestoletniego, nie umiejącego odróżni~ dobra od zła! Czy nie powiedzielibyście, że człowiek taki jest niedorozwinięty? I rzeczywiście tak było z Adamem. Przywiódłszy go do ogrodu, Bóg rzekł do niego niejako tak: “Oto ogród pełen drzew, pełen owoców i z owocu każdego drzewa wolno ci pożywać do woli. Ale w pośrodku ogrodu tego znajduje się jedno drzewo, zwane ‘drzewem wiadomości dobrego i złego’; owocu tego drzewa pożywać ci nie wolno, gdyż tego dnia, którego pożywać będziesz z tego drzewa, z pewnością umrzesz. Pamiętaj jednakowoż, że drzewo, które znajduje się tuż obok, nosi nazwę drzewa żywota” Jakie więc znaczenie mają te dwa drzewa? Adam został stworzony pod względem moralnym niejako neutralny – ani grzeszny, ani święty, ale niewinny – i oto Bóg stawia przed nim dwa drzewa, dając mu wolny wybór. Mógł wybrać drzewo żywota, .albo też drzewo wiadomości dobrego i złego.

 

Choć wzbroniona Adamowi, wiadomość dobrego i złego sama w sobie nie jest rzeczą złą. Bez niej Adam jest jednakowoż nie jako ograniczony, tak że nie może samodzielnie podejmować decyzji jeśli chodzi o sprawy dotyczące moralności. Sąd o tym, co jest dobre, a ca złe spoczywa nie w jego, a w Bożych rękach, gdy więc zachodziła jakaś sprawa tego rodzaju, Adam mógł tylko jedno uczynić, zwrócić się do Boga – Jehowy. Tak więc życie jego w raju było najzupełniej uzależnione od Boga. Te dwa drzewa reprezentują zatem dwie bardzo głębokie zasady; reprezentują dwie płaszczyzny życia – Bożą i ludzką. “Drzewem żywota” jest Sam Bóg, gdyż Bóg jest życiem. On jest najwyższą formą życia, i jest On równocześnie źródłem i celem życia. A owoc? O czym on mówi? Mówi nam o Panu Jezusie Chrystusie. Nie możemy jeść drzewa, ale możemy pożywać owoce. Nikt nie jest w stanie przyjąć i posilić się Bogiem, jako Bogiem, ale możemy przyjąć Pana Jezusa. Owoc jest tą częścią drzewa, którą możemy jeść, którą możemy przyjąć jako pokarm. Tak więc – czy wolna mi to powiedzieć z głęboką czcią? – Pan Jezus jest w istocie Bogiem w takiej postaci, w której możemy Go przyjąć. Możemy przyjąć Boga w Chrystusie.

 

Gdyby Adam był zjadł owoc drzewa żywota, stałby się uczestnikiem Bożego życia i w ten sposób stałby się “synem” Bożym w sensie posiadania w sobie życia, które pochodziło od Boga. Wtedy Boże życie złączyłoby się z człowiekiem i powstałaby w ten sposób pokolenie ludzi posiadających w sobie żywot Boży i żyjących w ustawiczne zależności od Boga dla zachowania tego życia. Ponieważ jednak Adam zwrócił się w tym drugim kierunku i zjadł z owocu drzewa wiadomości dobrego i złego, rozwinął swój samodzielny charakter w sposób naturalny, ale w oddzieleniu od Boga. Osiągając kulminacyjny punkt rozwoju jako samodzielna istota, miał odtąd sam w sobie potencjał wydawania opinii, ale nie miał życia od Boga.

 

Taki więc miał przed sobą wybór. Gdyby był wybrał drogę Ducha, drogę posłuszeństwa, stałby się “synem” Bożym, żyjącym w uzależnieniu od Boga; ale obierając naturalną drogę życia, mógł osiągnąć jako samodzielna istota doskonały rozwój swego “ja”, podejmując decyzje i działając w odosobnieniu od Boga. Wynikiem jego wyboru jest historia ludzkości.

 

WYBÓR ADAMA PRZYCZYNĄ KRZYŻA

 

Adam wybrał drzewo wiadomości dobrego i złego i w ten sposób stał się istotą niezależną. Uczyniwszy to, stał się (tak jak człowiek sądzi o sobie w dalszym ciągu) “całkowicie rozwiniętą” istotą. Mógł poszczycić się wiedzą; mógł podejmować decyzje; mógł iść naprzód lub zatrzymać się. Od tego czasu stał się “umiejętnym” (1mój.3,6). W konsekwencji tego jednak przypadło mu w udziale nie życie, lecz śmierć, ponieważ wybór, którego dokonał równocześnie związał go z szatanem i sprowadził nań sąd Boży. Dla tej przyczyny od tej chwili droga do drzewa żywota została mu zagrodzona.

 

Tak więc przed Adamem stały dwie płaszczyzny życia do dyspozycji: albo żywot Boży w zależności od Boga, albo też żywot ludzki z jego “niezależnymi” możliwościami. Wybór, którego dokonał Adam był grzechem, ponieważ dzięki niemu związał się z szatanem ku zniweczeniu odwiecznego planu Bożego. Uczynił tak wybierając ludzką doskonałość, aby się stać może nawet i wspaniałym człowiekiem – ale w oddzieleniu od Boga. Końcem jego stała się więc śmierć, ponieważ nie posiadał w sobie Bożego życia, koniecznego do zrealizowania Bożego celu w jego istnieniu. Wybrał natomiast to, by się stać “niezależnym” sługą wroga szatana. Tak więc w Adamie wszyscy staliśmy się grzesznikami, nad którymi panuje szatan, jednakowo jesteśmy poddani prawu grzechu i śmierci i jednakowo zasługujemy na gniew Boży.

 

Stąd więc, jak widzimy, zaszła konieczność, aby umarł i zmartwychwstał Pan Jezus. Rozumiemy również dlaczego potrzebne jest prawdziwe poświęcenie się – uważanie się za umarłych grzechowi, a żyjących Bogu w Chrystusie Jezusie, dlaczego winniśmy się Jemu ofiarować jako z umarłych żywi. Wszyscy musimy pójść na krzyż, ponieważ z natury znajduje się w nas życie koncentrujące się wokół naszego “ja”, które poddane jest prawu grzechu. Adam wybrał to życie – egocentryczne, a odrzucił życie Boże; Bóg musiał więc zebrać i zniszczyć wszystko co było w Adamie. Nasz “stary człowiek” został ukrzyżowany. Bóg umieścił nas wszystkich w Chrystusie i ukrzyżował Go jako ostatniego Adama, a tak wszystko, co było z Adama, umarło.

 

A potem Chrystus zmartwychwstał w nowej postaci; miał w dalszym ciągu ciało, ale odtąd żyje już “w Duchu”, a nie “w ciele”. “Stał się… ostatni Adam duchem ożywiającym” (1Kor.15,45). Pan Jezus posiada obecnie zmartwychwstałe ciało, duchowe ciało, uwielbione ciało, a ponieważ już nie jest więcej w tym ciele, które miał przez tych kilka lat spędzonych na tej ziemi, może być przez wszystkich przyjęty. “Ten, kto pożywa Mię, żyć będzie przeze Mnie”, powiedział Pan Jezus (Jn.6,57). Żydzi na myśl o pożywaniu Jego ciała i piciu Jego krwi wzdrygali się, choć oczywiście nie mogli Go pożywać wówczas, gdyż był jeszcze dosłownie w ciele. Teraz jednakowoż, ponieważ jest On w Duchu, każdy z nas może Go przyjmować i Nim się karmić. I właśnie dzięki przyjmowaniu Jego zmartwychwstałego życia, dzięki karmieniu się Nim – stajemy się dziećmi Bożymi. “Tym, którzy Go przyjęli, dał moc stać się dziećmi Bożymi… którzy… z Boga się narodzili” (Jn.1,12.13).

 

Nie jest więc celem Bożym, aby nasze życie zreformować. Nie zamierza On doprowadzić go do pewnego udoskonalenia, ponieważ znajduje się ono na zupełnie niewłaściwej płaszczyźnie. Na tej płaszczyźnie Bóg nie może obecnie przyprowadzić człowieka do chwały. Potrzebuje On nowego człowieka – urodzonego po raz drugi, urodzonego z Boga. Odrodzenie i usprawiedliwienie idą w parze.

 

KTO MA SYNA, MA ŻYWOT

 

Istnieją rozmaite płaszczyzny życia. Życie ludzkie leży pomiędzy życiem niższych gatunków zwierząt, a życiem Bożym. Nie jesteśmy w stanie przekroczyć przepaści oddzielającej nas od obu tych sfer, choć odległość naszego życia od życia Bożego jest znacznie większa od odległości dzielącej nas od życia zwierzęcego.

 

Pewnego razu odwiedziłem bardzo znanego pracownika na niwie chrześcijańskiej, który leżał w łóżku chory, a nazwijmy go dla celów tej opowieści panem Brownem (choć nie jest to rzeczywiste jego nazwisko). Był to człowiek nader uczony, doktor filozofii, bardzo szeroko znany ze swej moralnej postawy, i od długiego czasu zaangażowany w pracy kościelnej. Nie wierzył on wszakże w potrzebę odrodzenia, a głosił tylko ewangelię społeczną.

 

Gdy wszedłem do pokoju, w którym znajdował się pan Brown, podszedłem do jego łóżka, obok którego leżał jego pies i po chwili rozmowy na temat spraw Bożych i charakteru jego pracy, wskazałem na psa i zapytałem się, jak się nazywa. Powiedział mi, że nazywa się Fido. “Czy Fido to jest jego imię czy nazwiska?” zapytałem. “Ach, to jest tylko jego imię”, odpowiedział. “Czy mogę go więc nazywać Fido Brown?” pytałem w dalszym ciągu. ..Ależ nie!” z naciskiem odparł mój rozmówca. “Przecież on żyje w gronie pana rodziny”, usiłowałem obstawać przy swoim, “dlaczego więc nie nazywacie go Fido Brown’em?” A potem wskazując na jego dwie córki, zapytałem, “czyż pańskie córki nie nazywają się pannami Brown?” “Tak!” “Dobrze, więc dlaczego nie wolno mi nazywać pańskiego psa panem Brown’em?” Na to Dr Brown się roześmiał, a ja ciągnąłem dalej: “Czy pan widzi, do czego zmierzam? Pańskie córki urodziły się jako członkinie pańskiej rodziny i dlatego noszą pańskie nazwisko – pan im dał życie. Pański pies może być nawet bardzo inteligentnym psem, dobrze zachowującym się psem, ba – w ogóle niezwykłym wprost psem, ale tu nie chodzi o to, czy on jest dobrym lub złym psem – lecz o to, czy jest psem? Nie musi on nawet być zły; aby nie kwalifikować się na członka pańskiej rodziny; wystarczy, że jest psem. Ta sama zasada obowiązuje jeśli chodzi o pański stosunek do Boga. Tu nie chodzi o to, czy jesteś dobrym, czy też złym człowiekiem – to tak mniej więcej – ale po prostu, czy jesteś człowiekiem? Jeśli twoje życie jest na niższej płaszczyźnie aniżeli życie Boże, to nie możesz być członkiem Bożej rodziny. Przez całe życie celem pana było złych ludzi przemieniać na dobrych; ale ludzie jako tacy, nie mogą mieć żywotnego związku z Bogiem. Naszą jedyną nadzieją, jako ludzi, jest to, by przyjąć Syna Bożego, a gdy to uczynimy, Jego życie w nas sprawi, że staniemy się synami Bożymi.” Doktor ujrzał prawdę i tegoż dnia stał się członkiem Bożej rodziny poprzez przyjęcie Syna Bożego do swojego serca.

 

My dziś posiadamy w Chrystusie o wiele więcej, niż Adam utracił. Adam był tylko rozwiniętym człowiekiem. On pozostał na tej płaszczyźnie i nigdy nie stał się uczestnikiem życia Bożego. My natomiast, przyjmując Syna Bożego, nie tylko otrzymujemy odpuszczenie grzechów; otrzymujemy również życie Boże, które w ogrodzie Eden przedstawione było przy pomocy drzewa żywota. Przez nowe urodzenie otrzymujemy coś, czego Adam nigdy nie posiadał i stajemy się uczestnikami tego, czego mu nie stało.

 

Z JEDNEGO SĄ WSZYSCY

 

Bóg pragnie mieć synów, którzy byliby współdziedzicami z Chrystusem w chwale. To jest Jego celem; ale w jaki sposób może On go osiągnąć? Otwórzmy List do Żydów 2,10 i 11: “Albowiem godziło się temu, dla którego jest wszystko, i przez którego jest wszystko, aby tego, który wielu synów do chwały przywiódł, wodza ich zbawienia doprowadził do końca przez cierpienia. Bo i Ten, który poświęca, i ci, którzy bywają poświęceni, z jednego są wszyscy; dla tej przyczyny nie wstydzi się nazywać ich braćmi.”

 

Wspomniane są tutaj dwie strony, a mianowicie “wielu synów”, a także “wódz ich zbawienia”, albo innymi słowy, “Ten, który poświęca” i “ci, którzy bywają poświęcani”. Ale o obu stronach jest powiedziane, iż “z jednego wszyscy są”. Pan Jezus jako Człowiek otrzymał Swoje życie od Boga, a my, (w innym sensie wprawdzie, ale nie mniej prawdziwie) również otrzymujemy nasze nowe życie od Boga. On się począł “z Ducha Świętego” (Mat.1,20), my zaś narodziliśmy się “z Ducha”, narodziliśmy się “z Boga” (Jn.3,5;1,13). Tak więc, powiada Bóg, jesteśmy wszyscy z jednego. Pierworodny Syn i wielu synów – pochodzą wszyscy (jakkolwiek nie w jednakowym sensie) z jednego źródła życia. Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że posiadamy dzisiaj to samo życie, które posiada Bóg? To samo życie, które On ma tam w Niebie, zostało udzielone nam tutaj na ziemi. To jest właśnie ów bezcenny “dar łaski Bożej” (Rzym. 6,23). Dla tej przyczyny jest rzeczą możliwą, abyśmy prowadzili życie świętobliwe, ponieważ nie zaszła tu zmiana w naszym własnym życiu, ale zostało udzielone nam życie Boże.

 

Czy zwróciliście uwagę na to, że w tym rozważaniu ostatecznego celu, który jest wiecznym celem, cały problem grzechu zupełnie odpada? Już dlań nie ma więcej miejsca. Grzech wszedł na widownię z Adamem, ale nawet wtedy, gdy się z nim rozprawiono, tak jak należało, znaleźliśmy się zaledwie z powrotem tam, gdzie ongiś znajdował się Adam. Ale odkupienie, przywracając nam niejako przystęp do drzewa żywota – w wypełnieniu celu Bożego – dało nam o wiele więcej, aniżeli Adam kiedykolwiek posiadał. Uczyniło ono nas uczestnikami niczego mniej jak życia, które posiada Sam Bóg.

 

 

 

Rozdział 8

 

DUCH ŚWIĘTY

 

Mówiliśmy o wiecznym celu Boga, jako o uzasadnieniu i wyjaśnieniu wszelkich Jego poczynań z nami. Obecnie, zanim powrócimy do naszych rozważań dalszych etapów duchowego rozwoju, tak jak je przedstawia apostoł Paweł w Liście do Rzymian, musimy raz jeszcze zrobić jedną ważną dygresję, w celu zwrócenia uwagi na to, co jest niejako samym sercem wszelkich naszych doświadczeń i jest mocą ożywiającą nas i umożliwiającą pożyteczne życie i usługiwanie. Mam tutaj na myśli osobistą obecność i działalność Świętego Ducha Bożego.

 

Podobnie jak czyniliśmy to poprzednio, weźmy i tym razem jako punkt wyjścia dwa wersety z Listu do Rzymian, jeden z pierwszej części, a drugi z drugiej. “Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który nam jest dany” (Rzym. 5,5). “Jeśli kto Ducha Chrystusowego nie ma, ten nie jest Jego” (Rzym. 8,9).

 

Bóg nie daje Swych darów w sposób przypadkowy, nie rozdaje ich też według jakichś sztywnych reguł. Rozdaje On je w obfitości wszystkim, niemniej czyni to według pewnych ściśle określonych zasad. Bóg prawdziwie “pobłogosławił nas w Chrystusie wszelkim błogosławieństwem duchowym w niebiosach” (Efez.1,3), ale błogosławieństwa, które darowane nam są w Chrystusie, dopiero wtedy stają się naszą własnością w osobistym doświadczeniu, jeśli wiemy, na jakiej zasadzie możemy je przyjmować.

 

W rozważaniu daru Ducha Świętego wielce nam pomoże, jeśli będziemy mieli na uwadze dwa aspekty tego zagadnienia, a mianowicie: że Duch Święty został wylany oraz że Duch Święty mieszka w sercach, a celem naszym obecnie będzie zrozumieć, w jaki sposób ten w dwojaki sposób objawiający się dar Ducha Świętego staje się naszą własnością. Nie wątpię w to, że słusznie czynimy, jeśli w ten sposób rozróżniamy pomiędzy zewnętrznymi i wewnętrznymi objawami Jego działalności, gdyż to rozróżnienie pomaże nam w dalszych rozważaniach. Co więcej, gdy porównujemy te objawy, dochodzimy do przekonania, że najwspanialsza jest wewnętrzna działalność Ducha Świętego. Nie oznacza to jednak ani na chwilę, jakoby zewnętrzna działalność nie była również cenna, ponieważ Bóg daje tylko dobre dary dzieciom Swoim. Niestety bywa tak, że dla obfitości naszych przywilejów skłonni jesteśmy ich nie doceniać. Starotestamentowi święci, którzy w tym względzie nie byli tak uprzywilejowani jak my, umieli lepiej od nas doceniać wagę daru wylania Ducha Świętego. W owych czasach otrzymywało Go zaledwie kilku wybrańców – głównie kapłanów, sędziów, królów i proroków – podczas gdy obecnie jest to udziałem każdego dziecka Bożego. Pomyślcie tylko! Na nas, którzy jesteśmy przecież zerem, może odpocząć ten sam Duch, który odpoczął na Mojżeszu, przyjacielu Bożym, na Dawidzie, owym umiłowanym królu, czy na Eliaszu, potężnym proroku. Otrzymując dar wylanego Ducha Świętego powiększamy zastęp wybranych sług Pańskich z okresu Starego Testamentu. Skoro więc tylko uświadomimy sobie ogromną wartość tego daru Bożego, i zdamy sobie sprawę z tego, jak bardzo jest on nam potrzebny, natychmiast zapytamy, w jaki sposób mogę i ja otrzymać Ducha Świętego, aby mnie w podobny sposób obdarzył duchowymi darami i posilił do służby? Na jakiej zasadzie zostawał udzielany Duch, Święty?

 

DUCH ŚWIĘTY WYLANY

 

Otwórzmy najpierw drugi rozdział Dziejów Apostolskich, wiersze 32 do 36:

 

“(32) Tego to Jezusa wzbudził Bóg, czego my wszyscy jesteśmy świadkami. (33) Prawicą tedy Bożą będąc wywyższony, i obietnicę Ducha Świętego wziąwszy od Ojca, wylał to, co wy teraz widzicie i słyszycie. (34) Albowiem Dawid nie wstąpił da nieba, lecz sam powiada: Rzekł Pan Panu memu: siądź po prawicy Mojej, (35) Aż położę nieprzyjaciół Twoich podnóżkiem nóg Twoich. (36) Niechże tedy wie z pewnością wszystek dom Izraelski, że i Panem i Chrystusem Bóg Go uczynił, tego Jezusa, któregoście wy ukrzyżowali.”

 

Odłóżmy na chwilę wiersze 34 i 35, a rozważmy jako całość wiersze 33 i 36. Wiersze 34 i 35 są bowiem właściwie cytatem z Psalmu 110-go i stanowią tylko wstawkę, tak że całą moc Piotrowego argumentowania odczujemy lepiej, jeśli je na chwilę pominiemy. W wierszu 33 Piotr stwierdza, że Pan Jezus został prawicą Bożą “wywyższony”. Co było tego wynikiem? Otrzymał od Ojca “obietnicę Ducha Świętego”. A jakie były tego następstwa? Dzień Zielonych Świąt! Wynikiem Jego wywyższenia była to, “Co wy tera widzicie i słyszycie”. Na jakiej więc podstawie został najpierw Panu Jezusowi dany Duch Święty, którego On z kolei wylał na Swój lud? Podstawą tą było Jego wywyższenie w Niebie. Ten urywek Słowa Bożego najwyraźniej nas uczy, że Duch Święty został wylany, ponieważ Pan Jezus został wywyższony. Wylanie Ducha Świętego nie ma żadnego związku z twoimi czy moimi zasługami, czy walorami, a uzależnione jest wyłącznie od zasług i walorów Pana Jezusa, tutaj ogóle nie wchodzi w rachubę pytanie czym my jesteśmy, tutaj chodzi wyłącznie o to, czym On jest. On jest uwielbiony – dla tego Duch został wylany.

 

Przebaczenie grzechów otrzymałem dlatego, ponieważ Pan Jezus umarł na krzyżu, nowe życie otrzymałem dlatego, ponieważ Pan Jezus zmartwychwstał; wylanie Ducha Świętego otrzymałem, ponieważ Pan Jezus został wywyższony po prawicy Bożej. Wszystko to stało się dzięki Niemu – a nic dzięki mnie. Odpuszczenie grzechów nie jest oparte na zasługach ludzkich, ale na ukrzyżowaniu Pana; odrodzenie nie jest oparte na zasługach ludzkich, ale na zmartwychwstaniu Pana; wreszcie wylanie Ducha Świętego też nie jest oparte na ludzkich zasługach, lecz na wywyższeniu Pana. Duch Święty nie został wylany na mnie i na ciebie po to, aby udowodnić jak wielkimi jesteśmy, ale po to, aby udowodnić wielkość Syna Bożego. A teraz przyglądnijmy się wierszowi 36. Jedno słowo szczególnie zasługuje tutaj na baczną uwagę: jest nim sławo “tedy”. Kiedy się tego słowa zazwyczaj używa? Nie w celu stwierdzeniu jakiegoś nowego faktu, ale po jego stwierdzeniu. Używa się go wtedy, gdy chce się zaznaczyć, że coś zostało powiedziane poprzednio. A co poprzedziło to szczególne słowo “tedy”? Z czym ma ono związek? Logicznie wziąwszy, nie może odnosić się do wierszy 34 i 35, ale wyraźnie odnosi się do wiersza 33. Piotr właśnie dopiero co mówił o wylaniu Ducha Świętego na uczniów, “co wy teraz widzicie i słyszycie”, po czym powiada:” Niechaj tedy wie z pewnością wszystek dom Izraelski, że i Panem i Chrystusem Bóg Go uczynił, tego Jezusa, któregoście wy ukrzyżowali”. Piotr, innymi słowy, daje swoim słuchaczom do zrozumienia, że to wylanie Ducha, którego byli naocznymi świadkami, stanowi dowód, że Jezus z Nazaretu, którego oni ukrzyżowali, jest obecnie i Panem i Chrystusem. Duch Święty został wylany na ziemię, aby udowodnić, co się stało w Niebie – a mianowicie fakt wywyższenia Jezusa z Nazaretu po prawicy Bożej. Celem zatem Pięćdziesiątnicy jest udowodnienie, iż Jezus Chrystus jest Panem.

 

Żył ongiś pewien młodzieniec imieniem Józef, którego bardzo miłował ojciec jego. Pewnego dnia ojciec otrzymał wiadomość o śmierci swego syna i przez przeciąg wielu lat Jakub opłakiwał stratę Józefa. Józef jednakowoż nie znajdował się w grabie; znalazł się na stanowisku bardzo zaszczytnym i pełnym chwały. Aż naraz, po wielu latach żałoby, Jakubowi dano znać, że Józef żyje i że znajduje się na wysokim stanowisku w Egipcie. Początkowo Jakubowi nie mogło się to pomieścić w głowie. Aż tak wielkie szczęście nie mogło być prawdą. Nareszcie dał się przekonać, że historia wywyższenia Józefa polega na prawdzie. Dlaczego w to uwierzył? Wyszedł z swego namiotu i ujrzał wozy, które Józef przysłał z Egiptu.

 

Czego symbolem są te wozy? Z całą pewnością przedstawiają one tutaj Ducha Świętego, który został zesłany zarówno po to, aby na dać dowód wywyższenia naszego Pana Jezusa Chrystusa w Niebie, jak również i w tym celu, aby nas tam zaprowadzić. W jaki sposób możemy mieć pewność, że Jezus z Nazaretu, który został ukrzyżowany przez złych ludzi blisko dwa tysiące lat temu, nie umarł po prostu śmiercią męczennika, ale że znajduje się po prawicy Ojca w Niebie? W jaki sposób możemy się upewnić, że jest On uwielbionym Panem panów i Królem królów? Możemy co tego mieć całkowitą pewność dlatego, że On wylał Ducha Swego na nas. Halleluja! Jezus jest Panem! Jezus jest Chrystusem! Jezus z Nazaretu jest zarówno Panem i Chrystusem!

 

Wywyższenie Pana Jezusa jest podstawą wylania daru Ducha Świętego. Czy zatem istnieje taka możliwość, aby Pan został uwielbiany, a ty abyś nie otrzymał Ducha? Na jakiej podstawie otrzymałeś odpuszczenie grzechów? Czy dlatego, że się tak gorąco modliłeś, albo dlatego, że przeczytałeś swoją Biblię od deski do deski, lub też z powodu regularnego uczęszczania na nabożeństwa? Czy było ci to dane dla jakiejkolwiek twojej zasługi? Nie! Po tysiąckroć, nie! Na jakiej więc podstawie zostały ci przebaczone twoje grzechy? “Bez rozlania krwi nie ma odpuszczenia” (Żyd.9,22). Jedyną podstawą dla otrzymania odpuszczenia jest przelanie krwi; skoro więc przelana została bezcenna krew Zbawiciela – grzechy twoje zostały ci odpuszczone.

 

Otóż zasada, na podstawie której otrzymujemy napełnienie Duchem Świętym jest taka sama jak ta, na podstawie której otrzymujemy odpuszczenie grzechów. Pan został ukrzyżowany, a więc nasze grzechy zostały nam odpuszczone; Pan został uwielbiony, a więc Duch Święty zastał na nas wylany. Czy zachodzi taka możliwość, aby Syn Boży przelał Swą krew, a mimo to grzechy twoje, drogie dziecko Boże, miałyby ci nie być przebaczone? Nigdy! A zatem czy jest możliwe, aby Syn Boży został uwielbiony, a ty abyś nie otrzymał Ducha? Nigdy!

 

Niektórzy z was może powiedzą tak: zgadzam się z tym wszystkim, ale nie doświadczyłem jeszcze tej wielkiej łaski. Czyż mam ot tak sobie usiąść i powiedzieć, że mam wszystko, gdy wiem o tym doskonale, że nic nie mam?

 

Nie. Nigdy nie wolno nam poprzestać na obiektywnych tylko faktach. Potrzeba nam również subiektywnych doświadczeń; ale doświadczenia te wtedy dopiero staną się naszym udziałem, gdy oprzemy się na Bożych faktach. Tylko Boże fakty mogą stać się podstawą dla naszych doświadczeń.

 

Powróćmy raz jeszcze do sprawy usprawiedliwienia. W jaki sposób zostajemy usprawiedliwieni? Nie poprzez czynienie czegokolwiek, ale dzięki przyjęciu wiarą faktu, że Pan już wszystko uczynił. Napełnienie Duchem Świętym staje się naszym udziałem w identyczny sposób jak usprawiedliwienie – nie otrzymujemy Go dzięki czynieniu czegokolwiek samemu, lecz dzięki przyjęciu wiarą tego, co Pan już uczynił.

 

Jeśli jeszcze nie posiadamy tego doświadczenia, musimy prosić Boga o objawienie nam wiecznego faktu chrztu Ducha Świętego jako daru uwielbionego Pana dla Swego Kościoła. Gdy tylko stanie się nam to jasne, natychmiast ustaną wysiłki, a prośba ustąpi miejsca uwielbianiu. Tak jak objawienie tego, co Pan uczynił dla świata, zakończyło wszelkie nasze wysiłki, aby otrzymać odpuszczenie grzechów, tak i objawienie tego, co Pan uczynił dla Swego Kościoła, zakończy wszelkie nasze wysiłki, aby otrzymać chrzest w Duchu Świętym. Trudzimy się dlatego, ponieważ okiem wiary nie ujrzeliśmy jeszcze tego, co uczynił Chrystus. Z chwilą jednak, gdy tylko to zobaczymy, natychmiast wzrośnie w naszych sercach wiara, a w ślad za wiarą przyjdzie i doświadczenie.

 

Przed kilku laty pewien młody człowiek, który nawrócił się dopiero przed pięcioma tygodniami, a przedtem był bardzo wrogo nastawiony do Słowa Bożego, uczestniczył w szeregu nabożeństw, na których przemawiałem. Po zakończeniu jednego z nich, w którym usługiwałem na ten właśnie temat, udał się do domu i zaczął się gorąco modlić tymi słowami, “Panie, ja tak pragnę mocy Ducha Świętego. Ponieważ Ty zostałeś wywyższony, czyż nie zechcesz teraz wylać Ducha Twego na mnie?” Ale po chwili poprawił się i zaczął ponownie się modlić tak: “Ach, nie, Panie, modliłem się zupełnie niewłaściwie! Panie Jezu, złączeni jesteśmy jednym duchowym życiem, Ty i ja, a Ojciec obiecał nam dwie rzeczy – Tobie chwałę, a mnie Ducha. Ty, Panie, otrzymałeś chwałę, jest zatem rzeczą nie do pomyślenia, abym ja nie otrzymał Ducha. Panie, uwielbiam Cię! Tyś już otrzymał chwałę, a ja już otrzymałem Ducha.” Od tego dnia począwszy był świadomym tego, że odpoczął na nim Duch Boży.

 

ZNOWU KLUCZEM JEST WIARA

 

Tak samo więc jak z odpuszczeniem grzechów, tak i z zstąpieniem na nas Ducha Świętego, wszystko uzależnione jest od wiary. Gdy tylko ujrzymy Pana Jezusa na krzyżu, wiemy, że nasze grzechy zostały nam odpuszczone; gdy tylko ujrzymy Pana Jezusa na tronie, to wiemy, że Duch .Święty został na nas wylany. A zatem nie nasze modlitwy, posty i oczekiwania są podstawą dla otrzymania napełnienia Duchem Świętym, lecz uwielbienie Chrystusa. Ci, którzy zalecają “czekanie” i w tym celu zbierają się na specjalne nabożeństwa – tylko nas wprowadzają w błąd, gdyż dar ten nie jest tylko dla nielicznych wybranych, ale dla wszystkich – a to dlatego, że nie zostaje on nam dany w żadnym wypadku na podstawie tego czym jesteśmy, lecz wyłącznie na podstawie tego, czym jest Chrystus. Duch Święty został wylany, aby udowodnić Jego dobroć i wielkość, a nie naszą. Chrystus został ukrzyżowany, a więc nasze grzechy zostały nam przebaczone; Chrystus zastał wywyższony, dlatego zostaliśmy nawiedzeni mocą z wysokości. Wszystko to stało się dzięki Niemu.

 

I przypuśćmy, że jakiś człowiek dotąd obcy sprawie Ewangelii wyraża życzenie przyjęcia zbawienia, a gdy mu objaśniłeś Bożą drogę zbawienia, uklękniecie do modlitwy. Jeśli będzie modlił się, w ten sposób: ‘Panie Jezu, wierzę, że Ty za mnie umarłeś i że możesz obmyć wszystkie moje grzechy. Prawdziwie wierzę w to, że mi przebaczysz’ – Czy będziesz miał wówczas pewność, że naprawdę się urodził znowu? Oczywiście że nie, skoro modli się: ‘Panie, wierzę w to, że mi przebaczysz moje grzechy.’ Dopiero gdy będzie się modlił: “Panie, uwielbiam Cię, żeś mi przebaczył moje grzechy. Tyś za mnie umarł, a więc moje grzechy są zmazane”, wtedy dopiero będziesz wiedział, że wszystko jest już dobrze. I

 

I po tym poznajemy, że się ktoś nawrócił, gdy modlitwa jego zmienia się w uwielbienie, gdy przestaje prosić Pana o odpuszczenie mu grzechów, ale zaczyna uwielbiać za to, że już to uczynił dzięki krwi Baranka, która została przelana.

 

W identyczny sposób możesz się modlić i czekać latami i nigdy nie doświadczyć mocy Ducha Świętego; z chwilą jednak, gdy przestaniesz błagać Pana o to, aby wylał na ciebie Ducha Swego, a zaczniesz Go ufnym sercem uwielbiać za to, że Duch Jego został wylany, jako że Pan Jezus został uwielbiany, stwierdzisz, że problem zastał rozwiązany. Chwała Bogu! Żadne dziecko Boże nie potrzebuje trwać w błagalnych modlitwach aż do upadłego, ani nawet czekać na to, aby został mu dany Duch Święty. Pan Jezus nie zostanie dopiero Panem w przyszłości; On jest Panem. Dlatego też nie dopiero w przyszłości otrzymam Ducha; już Go otrzymałem. Wszystko to uzależnione jest od wiary, która przychodzi przez objawienie. Gdy oczy nasze otworzą się na fakt, że Duch Święty już został wylany, ponieważ Pan Jezus został uwielbiony, wówczas nasza modlitwa zmieni się w sercach naszych na dziękczynienie.

 

Wszystkie błogosławieństwa duchowe dane nam są na pewnej konkretnej podstawie. Dary Boże dane nam są darmo i obficie, z łaski, ale są pewne warunki, które musimy spełnić, zanim przyjęcie ich staje się możliwe. Jest jedno miejsce w Słowie Bożym, które podaje warunki otrzymania tego daru w bardzo jasny sposób, a jest nim Dz.Ap.2,38. 39: “Nawróćcie się i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów, a weźmiecie dar Ducha Świętego. Albowiem wam się ta obietnica należy i dziatkom waszym i wszystkim, których powołałby Pan, Bóg nasz.”

 

W urywku tym wspomniane są cztery rzeczy: nawrócenie, chrzest, odpuszczenie i Duch Święty. Pierwsze dwie są warunkami, a drugie dwie darami. Jakże są warunki otrzymania odpuszczenia grzechów i daru Ducha Świętego? Według Słowa Bożego są nimi nawrócenie i chrzest.

 

Pierwszym warunkiem jest nawrócenie, co oznacza zmianę umysłu. Dawniej uważałem grzech za coś przyjemnego, ale teraz zmieniłem pogląd na tę sprawę; dawniej uważałem ten świat za pociągające miejsce, ale teraz jest zupełnie inaczej; dawniej uważałem, że być chrześcijaninem to nader smutny los, ale teraz myślę całkiem co innego. Dawniej pewne rzeczy uważałem za bardzo przyjemne – a teraz uważam je za ohydne; inne znowu rzeczy uważałem za zupełnie bezwartościowe, a teraz uważam je za nader cenne. Na tym polega zmiana umysłu i to jest nawrócenie. Życie żadnego człowieka nie może ulec prawdziwej zmianie, jeśli nie nastąpi taka zmiana umysłu.

 

Drugim warunkiem jest chrzest, który jest wyrazem wewnątrz istniejącej wiary. Gdy prawdziwie, całym sercem uwierzyłem, że umarłem z Chrystusem, że z Nim zastałem pogrzebany i że z Nim zmartwychwstałem, wówczas proszę o chrzest. Tym samym publicznie wyznaję, w co wierzę. Chrzest jest zatem wiarą zademonstrowaną czynem.

 

Takie są więc dwa przez Boga dane warunki otrzymania przebaczenia i daru Ducha Świętego – nawrócenie i wiara wyrażona publicznym świadectwem. Czy nawróciłeś się? Czy wyznałeś publicznie, że złączony jesteś z twoim Panem? Czy wobec tego otrzymałeś odpuszczenie grzechów i dar Ducha Świętego? Powiadasz, że otrzymałeś tylko ten pierwszy dar, a drugiego – nie. Ale przyjacielu mój, Bóg ofiarował ci dwie rzeczy, gdy wypełnisz dwa warunki! Dlaczego wziąłeś tylko jedną z nich? Co robisz z drugą?

 

Przypuśćmy, że udaję się do księgarni, wybieram dwutomowe dzieło, którego cena wynosi sto złotych, a zapłaciwszy za nie sto złotych, wychodzę ze sklepu i przez nieuwagę zostawiam jeden tom na ladzie. Gdy po przybyciu do domu stwierdzam popełnioną pomyłkę, wówczas co powinienem zrobić, jak ci się wydaje? Powinienem natychmiast udać się do sklepu celem odebrania zapomnianej książki, ale ani by mi się śniło coś za nią jeszcze raz płacić. Po prostu wytłumaczyłbym tylko sprzedawcy, że zapłaciłem za oba tomy i poprosiłbym go, aby mi zechciał dać ten drugi, zapomniany tom, po czym bez płacenia czegokolwiek wyszedłbym radośnie, trzymając pod pachą moją własność. Czy i ty nie zrobiłbyś tak samo w podobnych okolicznościach?

 

A przecież znajdujesz się w podobnych okolicznościach. Jeśli spełniłeś warunki, masz prawo do otrzymania dwóch darów, a nie tylko jednego. Jeden już wziąłeś; dlaczego więc nie przyjść i nie wziąć tego drugiego natychmiast? Powiedz Panu, ‘Panie, spełniłem warunki otrzymania odpuszczenia grzechów i daru Ducha Świętego, ale dotąd, z powodu niedopatrzenia, wziąłem tylko pierwszy dar. Oto wróciłem, aby wziąć dar Ducha Świętego i uwielbiam Cię zań.’

 

ROZMAITOŚĆ PRZEŻYĆ

 

Może jednak zapytasz: ‘W jaki sposób uświadomię sobie, że Duch Święty zstąpił na mnie?’ Nie mogę ci powiedzieć w jaki sposób się dowiesz, ale mogę cię zapewnić, że się dowiesz. Nie otrzymaliśmy żadnego opisu osobistych przeżyć i uczuć uczniów w dniu Pięćdziesiątnicy, wiemy jednakowoż, że ich uczucia i zachowanie się były cokolwiek nienormalne, ponieważ ludzie widząc ich mówili, że są pijani. Gdy Duch Święty spada na lud Boży, wówczas zachodzą pewne zjawiska, których ten świat wyjaśnić nie umie. Będą pewne ponadnaturalne objawy, choćby tylko przemożna świadomość obecności Bożej. Nie możemy i nie powinniśmy z góry ustalać jakiejkolwiek formy, w jakiej objawiać się będą zewnętrzne oznaki wylania Ducha Świętego, ale każdy, na którym On odpoczął, będzie o tym wiedział.

 

Gdy Duch Święty został wylany na uczniów w dniu Pięćdziesiątnicy, w zachowaniu ich było coś niezwykłego, a Piotr wyjaśnił to świadkom tego wydarzenia w następujący sposób: ‘Gdy Duch Święty spada na wierzących’ można by streścić jego przemówienie, ‘to niektórzy będą prorokować, inni zaś będą śnić sny, inni jeszcze mieć będą widzenia. Oto co Bóg powiedział przez proroka Joela.’ Czy jednakowoż Piotr prorokował? Trudno by tu powiedzieć, że prorokował w tym sensie, w jakim przepowiadał to Joel. Czy tych sto dwadzieścia prorokowało albo miało widzenia? Nic o tym nie mówi Słowo Boże. Czy śnili sny? .Także mogli śnić, skoro wszyscy byli dalecy od spania. Wobec tego co miał na myśli Piotr, używając cytatu, który wydaje się zupełnie nie odpowiadać danej sytuacji? W cytowanym urywku (Joel 2,28.29), jest powiedziane, że wylaniu Ducha towarzyszyć będą proroctwa, sny i widzenia, a jednak takich objawów najwyraźniej brak było w dniu Zielonych Świąt.

 

Z drugiej zaś strony Joel w swoim proroctwie ani słowem nie przepowiada, by miał się stać “nagle z nieba szum, jakby nadchodzącego wiatru gwałtownego”, ani o tym, by się miały ukazać komuś “rozdzielone języki na kształt ognia”, jako zjawiska towarzyszące wylaniu Ducha; a jednak to właśnie działo się w onej izbie na piętrze. A gdzież w Joelu jakaś wzmianka o mówieniu innymi językami? A jednak to właśnie czynili uczniowie w tym dniu.

 

Cóż więc miał na myśli Piotr? Wyobraźcie sobie, że cytuje on fragment ze Słowa Bożego na poświadczenie, że przeżycie w tym dniu Pięćdziesiątnicy było wylaniem Ducha przepowiedzianym przez Joela – a tu nie masz ani jednego takiego dowodu, które wymienia Joel w tym, co przeżywali! Tego, co wymienia prorok, uczniom brakowało, a o tym, co przeżywali, nie pisze! Wydaje się więc, że cytowany urywek Słowa Bożego raczej zaprzecza wywodom Piotra, zamiast je potwierdzać. Jakże więc wytłumaczyć tę tajemnicę?

 

Przypomnijmy sobie jednak, że przede wszystkim sam Piotr mówił wówczas pod kontrolą Ducha Świętego. Księga Dziejów Apostolskich została napisana z inspiracji Ducha Świętego, i ani jedno słowo nie zostało napisane daremnie. Nie ma tutaj żadnego nieporozumienia, ale panuje doskonała harmonia. Proszę zwrócić baczną uwagę na ta, że Piotr nie powiedział: ‘To, co wy tutaj widzicie i słyszycie, jest wypełnieniem wypowiedzianego przez Joela proroctwa’. Powiedział on natomiast: “To jest, co przepowiedziano przez proroka Joela” (Dz.Ap.2,16). Nie zachodziło tutaj dosłownie wypełnienie, lecz przeżycie o tym samym charakterze. “To jest, co” oznacza, że ‘to, co widzicie i słyszycie, ma ten sam charakter jak zdarzenia, które w tym proroctwie są przepowiedziane.’ Gdyby zachodził wypadek dosłownego wypełnienia się proroctwa, każde z wymienionych przeżyć musiałoby się powtórzyć, i proroctwo musiałoby odpowiadać proroctwu, sny snom, a widzenia widzeniom. Gdy jednakowoż Piotr powiada “to jest, co”, ta jedne przeżycia nie odpowiadają drugim dosłownie, ale są tylko tego samego rodzaju, i “to” posiada takie samo znaczenie jak “co”; “to” jest równoważnym z “co”. Tak więc Duch Święty przez usta Piotra podkreśla tutaj różnorodność przeżyć. Zewnętrzne objawy mogą być liczne i zróżnicowane i trzeba przyznać, że niekiedy wydają się nam one dziwne; Duch natomiast jest jeden, i On jest Panem. (Patrz 1Kor.12, 4-6).

 

Czego dożył R. A. Torrey, gdy po wielu latach usługiwania w charakterze duchownego Duch Święty wstąpił nań? Pozwólcie, że powtórzę jego własne słowa:

 

Przypominam sobie nawet dokładnie miejsce, na którym klęczałem, modląc się w moim gabinecie… Była to bardzo cicha chwila, jedna z najcichszych chwil, które kiedykolwiek przeżywałem… Wreszcie Bóg przemówił do mnie, nie głosem słyszalnym dla mego ucha, ale w sercu moim, “To jest twoją własnością. Teraz idź i opowiadaj Słowo.” On mi to już poprzednio powiedział w Swoim Słowie, w 1 Jana 5, 14. 15; ale podówczas nie znałem mej Biblii tak, jak ją znam obecnie, i Bóg ulitował się nad moją nieświadomością i powiedział to bezpośrednio mojej duszy… Poszedłem więc opowiadać Słowo Boże, i byłem niejako nowym duchownym począwszy od tego dnia, aż po dziś… W jakiś czas po tym przeżyciu (nie przypominam sobie dokładnie po jak długim czasie, siedziałem w moim gabinecie… naraz zacząłem krzyczeć (nie wychowano mnie w tym duchu, by krzyczeć, ani też nie jestem z usposobienia krzykaczem, a jednak krzyczałem jak najgłośniejszy metodysta), “Chwała Bogu, chwała Bogu, chwała Bogu” i nie mogłem się powstrzymać… Ale to nie było wtedy gdy zostałem ochrzczony Duchem Świętym. Duchem Świętym zostałem ochrzczony, gdy Go przyjąłem prostą wiarą w Słowo Boże.’ /The Spirit, who He is and what He does. R. A. Torrey Dr. Teol. str. 198-9./

 

Zewnętrzne objawy przeżycia Torrey’a nie były takie same, jak przeżycia opisane przez Joela, albo Piotra, ale “to jest, co”. Nie jest to wierna fotografia, ale to samo przeżycie.

 

A jak się czuł i co robił D. L. Moody, gdy na niego zstąpił Duch? “Cały czas błagałem, aby Bóg zechciał napełnić mnie Swoim Duchem. Wreszcie pewnego dnia, działo się to w Nowym Jorku – ach, cóż to był za dzień! – Nie umiem go opisać, rzadko o nim mówię; jest to zbyt święte przeżycie, aby o nim mówić! Paweł miał przeżycie, o którym nie mówił nikomu przez czternaście lat. Mogę tylko powiedzieć tyle, że mi się Bóg objawił i miałem wówczas takie odczucie .Tego miłości, że musiałem Go prosić, aby wstrzymał rękę Swoją. Poszedłem dalej głosić Słowo Boże. Kazania nie były inne; nie naświetlałem jakichś nowych prawd, a jednak nawracały się setki ludzi. Nie zgodziłbym się wrócić do stanu w jakim się znajdowałem przed tym błogosławionym przeżyciem, nawet gdybyście mi dawali cały świat – byłby on zaledwie proszkiem na wadze. /The life of Dwight L. Moody, biografia napisana przez jego syna, W. R. Moody, str.149./

 

I znowu zewnętrzne objawy, które towarzyszyły przeżyciu Moody’ego nie były dokładnym odbiciem opisu Joela, ani przeżycia Piotra, czy Torrey’a, ale kto mógłby wątpić, że “to”, czego doświadczył Moody, było tego samego rzędu “co” przeżyli uczniowie w dniu Pięćdziesiątnicy? Nie było tam tych samych objawów, ale było to w istocie swojej takie samo przeżycie.

 

A jak wyglądało przeżycie owego wielkiego męża Bożego, Charles’a Finney’a, gdy moc Ducha Świętego spoczęła na nim? Dożyłem potężnego chrztu Ducha Świętego całkiem niespodziewanie, nie mając nawet na myśli, że coś takiego jest również i dla mnie, pomimo tego, że nie przypominałem sobie nawet, aby ktoś kiedyś mówił mi coś na ten temat w całym moim życiu – Duch Święty zstąpił na mnie w sposób, który zdawał się przenikać przez moje ciało i duszę. Nie da się opisać słowami miłości, która w cudowny sposób rozlała się w moim sercu. Szlochałem na głos z radości przepełniony miłością. /Autobiografia Charles’a Finney’a, rozdział 2-gi./

 

Doświadczenie Finney’a nie było powtórzeniem Zielonychświąt, ani przeżycia Torrey’a, ani Moody’ego; ale “to” z całą pewnością było “co” sprawił Sam Pan.

 

Gdy Duch Święty jest wylany na ludzi Bożych, doświadczenia ich będą się wielce różnić. Jedni otrzymają nowe wizje, innym będzie dana nowa zdolność w pozyskiwaniu dusz dla Pana, inni jeszcze będą opowiadali Słowo Boże z mocą, inni wreszcie napełnieni będą niebiańską radością albo chwałą, która z przepełnionego serca przelewać się będzie przez usta w uwielbianiu. “To… i to… i to… jest, co!” Dziękujmy Panu za każde przeżycie, które jest wynikiem wywyższenia Pana Jezusa, i o którym można prawdziwie powiedzieć, “Ale to jest, co”. W postępowaniu Boga z Jego ludem nie ma niczego stereotypowego. Dla tej przyczyny nie wolno nam poprzez nasze uprzedzenia, albo z góry ustalone jakieś poglądy stwarzać wodoszczelnych przedziałów, w których jakoby wyłącznie miał działać Duch Boży, i to ani w naszym własnym życiu, ani w życiu innych ludzi. Odnosi się to zarówno do tych, którzy żądają jakichś szczególnych objawów jako dowodu, że Duch na kogoś zstąpił (na przykład “mówienia językami”), jak również do tych, którzy zaprzeczają temu, jakoby w ogóle istniały jakieś zewnętrzne objawy. Musimy pozostawić Bogu tę sprawę, On bowiem jest Panem i czyni co i jak Mu się podoba. Nie naszą rzeczą jest narzucać Mu przepisy.

 

Cieszmy się raczej z tego, że Pan Jezus jest na tronie i uwielbiajmy Go za to, że od chwili kiedy został wywyższony, Duch Święty został wylany na nas wszystkich. A gdy w całej prostocie wiary przyjmiemy ten Boży fakt, wówczas stanie się on nam tak dobrze znany w naszym osobistym doświadczeniu, że i my będziemy mogli się odważyć na głoszenie wszem wobec, że “to jest, co!…”

 

DUCH ŚWIĘTY MIESZKA W SERCACH

 

Przechodzimy obecnie do drugiego aspektu daru Ducha Świętego, który, jak zobaczymy w następnym naszym rozdziale, jest w szczególności tematem rozważań 8-go rozdziału Listu do Rzymian. Aspektem tym jest fakt zamieszkiwania Ducha Świętego w sercach. “Gdyż Duch Boży mieszka w was..” (Rzym.8,9). “A jeśli Duch Tego, który Jezusa wzbudził z martwych mieszka w was…” (Rzym. 8,11).

 

Podobnie jak z Duchem wylanym, tak i odnośnie do Ducha Świętego mieszkającego w nas, wtedy dopiero będziemy mogli doświadczyć prawdziwości tego faktu, jeśli Bóg nam udzieli w tym względzie szczególnego objawienia. Gdy ujrzymy obiektywnie Pana Jezusa jako wywyższonego Pana w Niebie – doświadczymy mocy Ducha Świętego odpoczywającego na nas. Gdy zaś ujrzymy Chrystusa subiektywnie, to jest jako Pana, rządzącego istotnie naszym życiem – wówczas doświadczymy mocy Ducha Świętego w nas. Takie właśnie objawienie Ducha Świętego mieszkającego w nas zalecał apostoł Paweł korynckim chrześcijanom jako lek na ich nieduchowość. Jest rzeczą nader ważną, aby pamiętać o tym, że chrześcijanie w Koryncie zaczęli zwracać całą uwagę na zewnętrzne objawy wylania Ducha Świętego, takie jak języki i cuda, podczas gdy życie ich stawało się pełne sprzeczności i zaczęli przynosić hańbę Imieniu Pańskiemu. Najwidoczniej otrzymali Ducha Świętego, a jednak pozostali duchowo niedojrzałymi; a lekarstwo, jakie im zalecił wówczas Bóg jest tym samym lekarstwem, które Bóg i dziś zaleca Swemu Kościołowi na tę samą chorobę.

 

W swoim liście do nich Paweł pisze: “Czyż nie wiecie, że świątynią Bożą jesteście, i Duch Boży mieszka w was?” (1Kor.3,16). Kiedy indziej znowu modlił się o oświecenie serca, “… abyście wiedzieli” (Efez.1,18). Uświadomienie sobie Bożych faktów było potrzebą chrześcijan wówczas i pozostało potrzebą chrześcijan w dobie dzisiejszej. Potrzebujemy “oświecenia oczu umysłu naszego”, abyśmy mogli sobie uświadomić, że Bóg Sam przez Ducha Świętego zamieszkał w naszych sercach. W Osobie Ducha obecnym jest zarówno Bóg Ojciec, jak i Chrystus. A zatem, gdy w sercach naszych mieszka Duch Święty, to mieszka w nich równocześnie i Bóg Ojciec i Syn Boży. To nie jest tylko jakaś teoria, czy doktryna, ale błogosławiona rzeczywistość. Może uświadamialiśmy już sobie, że w sercach naszych istotnie znajduje się Duch Boży, ale czy zdajemy sobie sprawę z tego, iż jest On Osobą? Czy zrozumieliśmy to, że mieć Ducha Świętego zamieszkującego w sercach naszych, to znaczy mieć Boga żywego mieszkającego w nas?

 

Dla wielu chrześcijan Duch Święty jest czymś zupełnie nierealnym. Uważają Go tylko za jakiś wpływ, wpływ dobry, bez wątpienia – ale jednak tylko wpływ. Myślą oni, że sumienie i Duch, to mniej więcej jedno i to samo, coś co ich przywodzi do porządku, gdy są złymi i stara się wskazać im, jak postępować dobrze. Cały kłopot z korynckimi chrześcijanami polegał nie na tym, że nie mieli Ducha mieszkającego w nich, ale że brak im było świadomości Jego obecności i wielkości; dlatego Paweł pisał do nich: “Czyż nie wiecie, że świątynią Bożą jesteście, i że Duch Boży mieszka w was?” Tak, to było lekarstwem na ich nieduchowość, aby sobie uświadomili kim jest Ten, który mieszka w nich.

 

SKARB W NACZYNIU

 

Czy wiecie o tym, moi przyjaciele, że Duch, który w was mieszka, to Pan Bóg Sam? O, oby oczy wasze otworzyły się na wielkość daru Bożego! Obyśmy byli w stanie zobaczyć jak olbrzymie możliwości utajone są w naszych sercach! Chciałoby mi się krzyczeć z radości, gdy pomyślę, “Duch, który mieszka we mnie, to nie tylko jakiś wpływ, ale żywa Osoba; On prawdziwie jest Bogiem. Nieskończony Bóg – w moim sercu!” Nie jestem w stanie oddać słowami, jak błogosławionym jest to odkrycie, że Duch Święty, który mieszka w moim sercu, jest Osobą. Mogę tylko powtarzać: “On jest Osobą! On jest Osobą! On jest Osobą!” Ach, moi przyjaciele, chciałbym bez mała powtórzyć wam to i sto razy – Duch Boży mieszkający we mnie jest Osobą! Jestem wprawdzie tylko glinianym naczyniem, ale w tymże glinianym naczyniu noszę niewypowiedziany skarb – Samego Pana chwały.

 

Wszystkie troski i zmartwienia dzieci Bożych skończyłyby się natychmiast, gdyby oczy ich otworzyły się na wielkość skarbu, który ukryty jest w ich sercu. Czy wiecie o tym, że w sercach waszych znajduje się dostateczna siła, aby sprostać wszelkim potrzebom, które mogą zaistnieć w waszym życiu? Czy wiecie, że znajduje się w nich dostateczna siła, aby wstrząsnąć miastem, w którym mieszkacie, a nawet całym wszechświatem? Pozwólcie, że wam to powtórzę raz jeszcze – a mówię to z najgłębszą czcią: Wy, którzyście się urodzili po raz drugi z Ducha Bożego – nosicie Boga w waszych sercach!

 

Ustałaby również i lekkomyślność dzieci Bożych, gdyby sobie zdali sprawę z wielkości skarbu w nich się znajdującego. Gdy masz w kieszeni tylko dziesięć złotych, to możesz sobie wesoło spacerować po ulicy, rozmawiając swobodnie i wywijając laseczką w powietrzu. Jeśli jednak masz przy sobie dziesięć tysięcy złotych, to sprawa przedstawia się zupełnie inaczej. Jeślibyś zgubił bowiem tych dziesięć złotych, nie miałoby to większego znaczenia, ale w tym drugim wypadku będziesz się zachowywał zupełnie inaczej. W sercu twoim będzie radość, ale nie będzie tych lekkomyślnych ruchów, gdy idziesz ulicą od czasu do czasu zwolnisz kroku i włożywszy rękę do kieszeni delikatnie sprawdzisz, czyś czasem nie zgubił swego skarbu, po czym z radosną powagą pójdziesz dalej.

 

W czasach Starego Testamentu w obozie Izraelskim było setki namiotów, lecz jeden namiot był zupełnie odmienny od wszystkich pozostałych. W tych zwyczajnych namiotach można się było zachowywać tak jak się komuś podobało – można było jeść lub pościć, pracować albo odpoczywać, być wesołym lub poważnym, hałaśliwym lub milczącym. Ale ten jeden namiot miał zupełnie inny charakter – w nim trzeba było zachowywać się z bojaźnią i czcią. Do zwyczajnego namiotu można było wchodzić i wychodzić z niego, rozmawiając głośno i radośnie się śmiejąc; gdy się ktoś jednak przybliżał do tego specjalnego namiotu, to instynktownie zwalniał kroku, a gdy stanął na wprost niego, pochylał głowę z czcią i w skupieniu. Nikomu nie wolno go było bezkarnie dotknąć. Gdyby odważył się tak uczynić człowiek lub też zwierzę, czekała go za to niechybna kara śmierci. Cóż ta było, co czyniło ten namiot takim szczególnym obiektem? Była to świątynia Boga żywego. Sam namiot jako taki nie był niczym niezwykłym, gdyż zewnętrznie sporządzony był z zwykłego materiału, ale wielki Bóg zadecydował, że tutaj będzie Jego siedziba.

 

Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co się stało w chwili twego nawrócenia? Bóg wstąpił do twego serca i uczynił zeń Swą świątynię. W starotestamentowych czasach Bóg zamieszkał w świątyni zbudowanej z kamienia; w czasach obecnych mieszka w świątyni, która składa się z żywych wierzących. Gdy uświadomimy sobie prawdziwie, że Bóg uczynił nasze serca Swoją siedzibą, jakąż wielką czcią napełni się nasze całe życie! Skończy się wszelka lekkość i frywolność, a także wszelkie dogadzanie sobie samemu, jeśli wiem, że jesteśmy świątynią Boga i że Duch Święty mieszka w nas. Czy rzeczywiście jesteś tego świadomy, że gdziekolwiek idziesz, tam niesiesz ze sobą Świętego Ducha Bożego? Nie tylko głosisz przy sobie swoją Biblię, czy nawet dobre nauki o Bogu ale Boga Samego!

 

Przyczyną, dla której wielu chrześcijan nie doświadcza mocy Ducha, pomimo tego, że w nich mieszka, jest to, iż brak im jest czci. A brak im czci dlatego, że oczy ich nie otworzyły się jeszcze na fakt Jego obecności. Fakt ten istnieje, ale oni jeszcze tego nie zobaczyli. Dlaczego niektórzy wierzący prowadzą życie zwycięskie, podczas gdy inni doznają ustawicznych porażek? Różnica nie jest spowodowana obecnością, względnie nieobecnością Ducha, (jako że mieszka On w sercu każdego dziecka Bożego) lecz tym, że jedni są świadomi Jego obecności w ich sercach, inni zaś nie. Prawdziwe objawienie faktu zamieszkania Ducha w naszych sercach będzie stanowiło przełom w życiu każdego chrześcijanina.

 

ZUPEŁNE PANOWANIE CHRYSTUSA

 

“Alboż nie wiecie, że ciało wasze jest przybytkiem Ducha Świętego, który w was jest, którego macie od Boga, i że nie należycie do siebie samych? Drogoście bowiem kupieni. Wysławiajcie tedy Boga w ciele waszym” (1Kor.6,19.20).

 

Ten wiersz prowadzi nas o jeden stopień wyżej. Z chwilą bowiem, gdy zrobimy odkrycie tego faktu, że jesteśmy siedzibą Boga, to nieodzownym następstwem tego musi być nasze pełne poddanie się Bogu. Gdy zobaczymy, iż jesteśmy świątynią Bożą, uświadomimy sobie też natychmiast, że nie należymy do samych siebie. W ślad za objawieniem pójdzie poświęcenie. Różnica pomiędzy zwycięskimi a upadającymi chrześcijanami polega nie na tym, że jedni mają Ducha, podczas gdy inni może Go nie mają, ale na tym, że jedni wiedzą o tym, iż On mieszka w nich, a inni sobie tego nie uświadamiają, w rezultacie czego jedni uznają Pana za Właściciela i Kierownika ich życia, podczas gdy drudzy pozostają sami właścicielami i panami swego życia.

 

Tak więc pierwszym krokiem do osiągnięcia świętobliwości jest objawienie, a drugim jest oddanie się Panu. Musi w naszym życiu nastać taki dzień, podobnie jak nastał dzień naszego nawrócenia się, gdy złożymy wszelkie prawa do samych siebie w ręce Pana Jezusa Chrystusa i Jego uznamy jako swego Władcę. Bóg może nas doświadczyć w jakimś praktycznym przeżyciu badając prawdziwość naszego poświęcenia, ale niezależnie od tego, czy On to uczyni, czy też nie, musi nastać dzień, w którym oddamy Mu bez reszty wszystko – nas samych, nasze rodziny, nasze posiadłości; naszą pracę i nasz czas. Wszystko, czym jesteśmy i co posiadamy odtąd staje się Jego własnością, którą On wyłącznie będzie mógł dysponować. Od tego dnia już nie jesteśmy więcej panami samych siebie, ale tylko szafarzami. A tak długo, jak długo sprawa oddania władzy nad naszym życiem Panu Jezusowi nie została definitywnie załatwiana w naszych sercach, Duch nie może w pełni działać w nas. Nie może skutecznie kierować naszym życiem, dopóki nie zostanie Mu oddana całkowita kontrola nad nim. Jeśli Mu bowiem nie oddamy całkowitej władzy nad naszym życiem, to będzie On wprawdzie obecny, ale nie będzie mógł okazywać Swej mocy. Wtedy moc Ducha jest wstrzymana.

 

Czy żyjesz dla Pana, czy też dla siebie? Może to jest zbyt ogólnikowe pytanie, a więc pozwól, że je dokładniej sprecyzuję. Czy jest coś takiego, czego Bóg żąda od ciebie, a czego ty Mu nie chcesz dać? Czy istnieje pomiędzy Bogiem i tobą spór o jakąś rzecz? Duch Święty nie będzie mógł odtwarzać życia Chrystusowego w sercu wierzącego tak długo, dopóki wszelki spór nie zostanie załatwiony, a Jemu nie zostanie dana zupełna swoboda działania. Bóg czeka na to załatwienie wszelkich sporów z Nim. U jednego może to być sprawa wyrzeczenia się swego “ja”, u drugiego całkiem coś innego, ale przeważnie nasze całkowite oddanie się Panu uzależnione jest od jakiejś szczególnej rzeczy, a Pan właśnie tej rzeczy żąda. On ją musi mieć, ponieważ musi mieć wszystko. Swego czasu wielkie wrażenie zrobiła na mnie wypowiedź pewnego wielkiego męża stanu, który w swojej autobiografii napisał: “Nie pragnę niczego dla siebie; pragnę wszystkiego dla mego kraju.” A jeśli mąż ten mógł ofiarować wszystko dla swego kraju, a dla siebie nie pragnąć niczego, to czyż my nie możemy powiedzieć naszemu Bogu: “Panie, nie pragnę niczego dla siebie; pragnę wszystkiego dla Ciebie. Pragnę tego, czego Ty pragniesz i nie chcę niczego, co nie jest zgodne z Twoją wolą.” Dopóki nie staniemy się sługami, Zbawca nasz nie będzie mógł się stać Panem. Nie żąda On od nas, abyśmy się poświęcili Jego sprawie: On prosi, abyśmy się poddali Jego woli. Czy jesteś gotowy poddać Mu się we wszystkim, czego od ciebie zażąda?

 

Pewien mój przyjaciel miał taki właśnie spór z Bogiem. Przed swoim nawróceniem zakochał się w jednej panience, a gdy tylko przyjął z ręki Bożej zbawienie, usiłował pozyskać dla Pana i swoją umiłowaną, ale ona nie chciała mieć z duchowymi rzeczami nic do czynienia. Pan dał mu jasno do zrozumienia, że będzie musiał zerwać z dziewczyną, ale on bardzo był do niej przywiązany, starał się więc tę sprawę omijać, a równocześnie nadal służyć Panu i pozyskiwać dusze dla Niego. Ale po pewnym czasie zaczął uświadamiać sobie potrzebę świętobliwości, a to stało się początkiem ciemnych dni. Prosił o pełnię Ducha, by móc w Jego sile prowadzić świętobliwe życie, ale Pan zdawał się być głuchy na jego prośby.

 

Pewnego dnia usługiwał w innym mieście i przemawiał tam na temat Psalmu 73,25: “Kogóż bym innego miał na niebie? I na ziemi oprócz Ciebie w nikim innym upodobania nie mam.” Po powrocie do domu udał się na nabożeństwo modlitewne, na którym pewna siostra, nie wiedząc jaki temat omawiał rano, przeczytała ten sam wiersz, dodając pytanie: “Czy możemy prawdziwie powiedzieć: “I na ziemi oprócz Ciebie w nikim innym upodobania nie mam?” W słowie tym była moc. Dotknęło ono jego serca i musiał przyznać, że on rzeczywiście nie mógł prawdziwie powiedzieć, iż w nikim innym, i w Niebie i na ziemi, nie ma upodobania, poza swoim Panem. I wtedy zrozumiał, że w jego wypadku wszystko było uzależnione od tego, czy zgodzi się na zrezygnowanie z dziewczyny, którą miłował.

 

Dla kogoś innego sprawa ta może nie przedstawiałaby poważnej trudności, ale dla niego była ona wszystkim. Zaczął więc spierać się z Panem: “Panie, udam się do Tybetu, aby tam dla Ciebie pracować, jeśli tylko mi pozwolisz poślubić tę dziewczynę.” Ale Panu widocznie w wiele więcej chodziło o jego ustosunkowanie się do tej dziewczyny, aniżeli o jego gotowość pójścia do Tybetu, ponieważ wszystkie jego argumenty nie spowodowały żadnej zmiany decyzji ze strony Pana. Spór ten trwał przez kilka miesięcy, a ilekroć młodzieniec prosił o pełnię Ducha, Pan nieodmiennie wskazywał mu na tę samą kwestię. Aż pewnego dnia Pan zwyciężył, a ów młody człowiek spojrzawszy w niebo rzekł: “Panie, teraz mogę prawdziwie powiedzieć, “Kogóż bym miał innego na niebie? I na ziemi oprócz Ciebie w nikim upodobania nie mam”. Ten moment stał się początkiem nowego życia – dla niego.

 

Usprawiedliwiony grzesznik ogromnie się różni od zwyczajnego grzesznika, a oddany, prawdziwie Bogu poświęcony chrześcijanin, wielce się różni od zwyczajnego chrześcijanina. Oby Pan przywiódł nas do zajęcia konkretnego stanowiska w sprawie oddania władzy nad naszym życiem. Jeśli całkowicie poddamy się Jemu i w ten sposób nabędziemy prawa do otrzymania mocy Ducha Świętego mieszkającego w nas, to nie potrzebujemy czekać na jakieś specjalne uczucia, albo na jakieś ponadnaturalne objawy, wystarczy, jeśli spojrzymy ku naszemu Panu i w prostocie serca podziękujemy mu za coś, co już miało miejsce. Możemy podziękować Mu z całą ufnością, że chwała Boża już napełniła Jego świątynię. “Czyż nie wiecie, że świątynią Bożą jesteście, i Duch Boży mieszka w was?” “Alboż nie wiecie, że ciało wasze jest przybytkiem Ducha Świętego, który w was jest, którego ~macie od Boga?”

 

 

 

 

Rozdział 9

 

ZNACZENIE I WARTOŚĆ 7-GO ROZDZIAŁU LISTU DO RZYMIAN

 

Teraz musimy powrócić do naszego studium Listu do Rzymian. Przerwaliśmy je przy końcu rozdziału szóstego w celu rozważenia dwóch pokrewnych tematów, a mianowicie wiecznego celu Bożego, który jest pobudką do chodzenia z Panem i podstawą naszego chodzenia z Nim, oraz zagadnienia Ducha Świętego, z którego czerpiemy moc i który doprowadza nas do tego celu. Obecnie przechodzimy do siódmego rozdziału, który dla wielu wydawał się niemal zbyteczny. Może istotnie by tak było, gdyby chrześcijanie naprawdę to wiedzieli, że stare stworzenie zostało usunięte przez Krzyż Chrystusa, a dokonane zostało całkowicie nowe stworzenie dzięki Jego zmartwychwstaniu. Gdybyśmy doszli więc do tego punktu w naszym doświadczeniu duchowym, aby naprawdę “uświadomić sobie” to, “przyjąć to wiarą”, a następnie “ofiarować się zupełnie Bogu” na tej podstawie – może nie byłoby potrzeby siódmego rozdziału Listu do Rzymian.

 

Inni znowu uważali, że rozdział ten jest umieszczony na niewłaściwym miejscu. Woleliby, aby się znajdował między 5-tym i 6-tym rozdziałem. Po rozdziale 6-tym wszystko już jest tak doskonałe, takie jasne; a potem przychodzi załamanie i ów bolesny okrzyk, “Nędznyż ja człowiek!” Czyż mogłoby coś być większym kontrastem? Stąd więc niektórzy twierdzą, że Paweł mówi tutaj o swoich przeżyciach z okresu przed swoim nawróceniem. Musimy co prawda przyznać, że niektóre z rzeczy opisanych tutaj nie są dosłownie chrześcijańskimi doświadczeniami, niemniej wielu chrześcijan je przeżywa. Czego więc uczy nas ten rozdział?

 

Szósty rozdział Listu do Rzymian omawia wolność od grzechu. Siódmy natomiast omawia wolność od Zakonu. W rozdziale 6-tym Paweł nam powiedział w jaki sposób możemy zostać uwolnieni od grzechu, po czym nam się zdawało, iż jest to wszystko, czego nam potrzeba. Ale rozdział 7-my uczy nas, że wyzwolenie ad grzechu jeszcze nie wystarczy, ponieważ musimy także doznać wyzwolenia spod Zakonu. Jeśli bowiem nie dożyjemy zupełnego uwolnienia od Zakonu, nie będziemy nigdy prawdziwie wolni od grzechu. Ale na czym polega różnica pomiędzy uwolnieniem od grzechu, a uwolnieniem spod Zakonu? Wszyscy zdajemy sobie sprawę ze znaczenia tej pierwszej rzeczy, ale skąd potrzeba tej drugiej? Otóż, aby móc zdać sobie sprawę z tego, wpierw musimy zrozumieć czym jest Zakon i co czyni.

 

CIAŁO, A ZAŁAMANIE SIĘ CZŁOWIEKA

 

Siódmy rozdział Listu do Rzymian uczy nas czegoś nowego. Nowość ta polega na dokonaniu odkrycia, że jestem “w ciele” (Rzym. 7,5), oraz że “nie mieszka we mnie (to jest w ciele moim) dobre” (7,18). To idzie dalej aniżeli problem grzechu, albowiem odnosi się do sprawy podobania się Bogu. Tutaj jest mowa nie o grzechu, w jego rozmaitych postaciach, ale o człowieku będącym w stanie cielesności. Stan ten powoduje wprawdzie i grzeszenie, ale myśl ta prowadzi nas o krok dalej, ponieważ prowadzi nas do odkrycia, że i w tej dziedzinie jesteśmy zupełnie bezradni, i że ci, “którzy …są w ciele, Bogu podobać się nie mogą” (Rzym. 8,8). W jaki sposób robimy jednak to odkrycie? Robimy je przy pomocy Zakonu.

 

A teraz spójrzmy wstecz na nasze życie i starajmy się opisać coś, co niewątpliwie było udziałem wielu z nas. Jest bowiem wielu takich chrześcijan, którzy są prawdziwie nawróceni, a jednak związani są grzechem. Nie oznacza to, że żyją ustawicznie w grzechu, ale że są pewne grzechy, które ustawicznie im niejako podkładają nogę, tak że wpadają w nie wciąż na nowo. Aż pewnego dnia taki chrześcijanin słyszy słowa pełnej Ewangelii, zwiastujące mu, że Pan Jezus nie tylko umarł, aby oczyścić nas z grzechów naszych, ale że umierając, i nas, grzeszników, objął Swoją śmiercią, tak że nie tylko naszym grzechom, ale i naszemu “ja” został sprawiony koniec. Oczy takiego człowieka się otwierają i uświadamia sobie, że został ukrzyżowany z Chrystusem. Dwie rzeczy są następstwem tego objawienia: przede wszystkim zaczyna uważać się za umarłego i zmartwychwstałego wraz z Panem, a następnie, uświadomiwszy sobie, iż Pan nabył w stosunku do niego praw własności – oddaje Mu się, jako z umarłych żywy. Widzi, że odtąd nie ma prawa do siebie i to jest początkiem pięknego życia chrześcijańskiego, pełnego chwały dla Pana.

 

Potem jednak zaczyna rozumować w następujący sposób: ‘Umarłem z Chrystusem i zmartwychwstałem z Nim, a także oddałem Mu się na zawsze; teraz muszę więc coś czynić dla Niego, skoro On uczynił tak wiele dla mnie. Chciałbym Mu się podobać i czynić Jego wolę.’ Uczyniwszy zatem krok poświęcenia się Bogu, stara się stwierdzić, jaka jest wola Boża i zaczyna usiłować okazać Mu posłuszeństwo. Ale wtedy robi dziwne odkrycie. Zdawało mu się, że jest w stanie wykonywać wolę Bożą i że wykonywać będzie z największą radością, ale stopniowo się przekonuje, że wola Boża nie zawsze mu jest miłą. Chwilami wprost czuje wyraźną odrazę w stosunku do niej, wreszcie często usiłując ją wykonać stwierdza, że nie jest w stanie tego zrobić. Wówczas zaczyna kwestionować prawdziwość swego przeżycia i pytać samego siebie: ‘Czy rzeczywiście uświadomiłem sobie prawdę? Oczywiście! Czy rzeczywiście wiarą przyjąłem Boże fakty? Tak! Czy rzeczywiście oddałem Mu się? Tak! Czy cofnąłem moje oddanie się Bogu? Nie! Cóż się więc teraz dzieje?’ Im więcej człowiek ten usiłuje czynić wolę Bożą, tym więcej zawodzi. Wreszcie dochodzi do wniosku, że nigdy naprawdę nie miłował woli Bożej, zaczyna więc modlić się o to, aby mu zostało dane pragnienie i moc do jej wykonania. Wyznaje swoje nieposłuszeństwo i obiecuje nigdy go już więcej nie popełnić. Ale jeszcze nie powstał dobrze z kolan, gdy znów upadł. Zanim osiągnął zwycięstwo, znowu świadomy jest klęski. Mówi więc sam do siebie: ‘Może moje ostatnie postanowienie nie było dostatecznie stanowcze. Tym razem będę bezwzględnie stanowczy.’ Używa więc całej swojej siły woli, ale tylko po to, aby stwierdzić, że gdy przychodzi mu uczynić jakiś wybór następnym razem, oczekuje go jeszcze większa klęska niż kiedykolwiek przedtem. Tak więc w końcu powtarza za Pawłem: “Gdyż ja wiem, że nie mieszka we mnie (to jest w ciele moim) dobre; albowiem chęć leży we mnie, ale wykonania tego, co dobre, nie znajduję. Bo nie czynię dobrego, które chcę; ale zło, którego nie chcę, to czynię” (Rzym. 7,18.19).

 

CZEGO UCZY ZAKON

 

Wielu chrześcijan zostaje nagle pogrążonych w doświadczeniu opisanym w siódmym rozdziale Listu do Rzymian, i nie wiedzą dlaczego. Im się wydaje, że szósty rozdział zupełnie wystarczy. Zrozumiawszy go uważają bowiem, że nie ma już mowy o jakimś upadku, aż wreszcie, ku ich ogromnemu zdumieniu, sami wpadają w doświadczenia siódmego rozdziału Listu do Rzymian. Jak to wyjaśnić?

 

Przede wszystkim raz jeszcze podkreślmy, że opisana w rozdziale 6-tym śmierć Chrystusa ma moc w zupełności zaspokoić wszystkie nasze potrzeby. Nie zostało jednakowoż dokończone w tym rozdziale wyjaśnienie tej śmierci wraz ze wszystkim, co z niej wynika. Pozostajemy bowiem wciąż jeszcze w nieświadomości prawdy zawartej w rozdziale 7-mym, w którym zostaje dopiero wyjaśnione stwierdzenie podane już w rozdziale 6-tym, wierszu 14-tym, a mianowicie, że “grzech nad wami panować nie będzie; boście nie pod Zakonem, ale pod łaską.” Trudność nasza polega więc na tym, że nie znamy jeszcze wyzwolenia spod Zakonu. A jakie ma znaczenie Zakon?

 

Łaska oznacza, że Bóg czyni coś dla mnie; Zakon oznacza, że ja czynię coś dla Boga. Są pewne święte i sprawiedliwe wymagania, które Bóg ma w stosunku do mnie: to jest Zakon.. Skoro więc Zakon oznacza, że Bóg żąda wykonania czegoś przeze mnie, to uwolnienie spod Zakonu oznacza; że On nie żąda już więcej tych rzeczy ode mnie, lecz że Sam się o nie postarał. Podczas więc gdy Zakon oznacza, iż Bóg żąda wykonania czegoś przeze mnie, to wyzwolenie spod Zakonu oznacza, że ja zostaję od wykonania tych powinności zwolniony, i że dzięki łasce On Sam je wykonuje. Ja (przy czym pomyślane jest tutaj to ‘cielesne’ “ja” z rozdziału 7,14) nie potrzebuję niczego czynić dla Boga: oto na czym polega wyzwolenie spod Zakonu. Całą trudność w rozdziale 7-mym powodowało to, że człowiek cielesny usiłował uczynić coś dla Boga. Z chwilą, gdy spróbujesz Bogu się podobać w ten sposób, stawiasz sam siebie pod Zakonem, a równocześnie doświadczenie 7-go rozdziału Listu do Rzymian staje się twoją cząstką.

 

Gdy będziemy starali się zrozumieć tę prawdę, powinniśmy jednak na pierwszym miejscu pamiętać, że nie ponosi tutaj winy sam Zakon. Paweł powiada, że “Zakon jest święty, i przykazanie jest święte i sprawiedliwe i dobre” (Rzym. 7,12). Nie, z Zakonem jest wszystko w porządku, lecz ze mną coś jest wyraźnie nie w porządku. Wymogi Zakonu są sprawiedliwe, ale osoba, do której one są skierowane, jest niesprawiedliwa. Nie w tym więc leży trudność, że wymogi Zakonu są niesprawiedliwe, lecz w tym, że ja nie jestem w stanie im sprostać.

 

Jestem człowiekiem “zaprzedanym grzechowi” (Rzym. 7,14). Grzech nade mną panuje. Jak długo mnie zastawiacie w spokoju, wydaję się być nawet bardzo dobrym osobnikiem, ale z chwilą, gdy każecie mi coś robić – wtedy wychodzi na jaw moja grzeszność.

 

Jeśli masz bardzo niezdarną pomoc domową, to jej niezdarność nie okaże się tak długo, dopóki siedzi cicho i nic nie robi. Jeśli siedzi bezczynnie przez cały dzień, to oczywiście jest dla ciebie mało pożyteczna, ale przynajmniej nie robi szkody. Ale spróbuj jej tylko powiedzieć: ‘No, wstańże nareszcie, nie marnotraw czasu, zabierz się do roboty!’ – a natychmiast rozpocznie się kłopot. Wstając przewróci krzesło, na którym siedziała, zrobiwszy kilka kroków potknie się o taboret, po chwili rozbije kilka kosztownych naczyń, gdy je tylko weźmie do ręki itd. Jeśli nie będziesz niczego od niej wymagał, jej niezdarność nie zastanie nigdy zauważona, ale w chwili, gdy każesz jej coś zrobić – niezdarność natychmiast się uwidacznia. Żądania były całkowicie słuszne, lecz człowiek był nieodpowiedni. Kobieta była niezdarna także wtedy, gdy siedziała na krześle, ale dopiero gdy na twoje żądanie zaczęła pracować, niezdarność, która była przez cały czas jednym z elementów tworzących jej charakter – stała się widoczna, choć istniała ona niezależnie od tego, czy kobieta ta coś robiła, czy też nie robiła nic.

 

Wszyscy z natury jesteśmy grzesznikami. Gdy Bóg niczego od nas nie żąda, wszystko wydaje się być w porządku. Z chwilą jednak, gdy czegoś od nas zażąda, nadarzy się sposobność, aby nasza grzeszność okazała się w całej pełni. Zakon (przykazania Boże) objawia naszą słabość. Jak długo siedzę cicho, wszystko jest dobrze, ale gdy mi każecie cokolwiek zrobić, na pewno mi się to nie uda, a gdy mi zaufacie w czymś innym, z pewnością i to zepsuję. Gdy święty Zakon zostanie powierzony grzesznemu człowiekowi, to jego grzeszność okaże się wówczas w całej rozciągłości.

 

Bóg wie kim jestem; On wie o tym, że od stóp do głów jestem pełen grzechu; On wie, iż jestem wcieleniem słabości, że nie potrafię zrobić niczego. Nieszczęście polega jednak na tym, że ja tego nie wiem. Przyznaję wprawdzie, że ludzie są grzesznikami, i że ja też zapewne jestem grzesznikiem; niemniej mnie się wydaje, że nie jestem całkiem tak beznadziejnym grzesznikiem jak wielu innych… Bóg musi nas wszystkich przywieść da poznania jacy rzeczywiście jesteśmy: bezsilni i bezradni. Choć sami o sobie to nieraz mówimy, jednak w głębi duszy w to nie wierzymy, tak że Bóg musi zrobić coś w celu przekonania nas o tym fakcie. I gdyby nie Zakon właśnie, nigdy byśmy nie uświadomili sobie, jak bardzo jesteśmy słabi. Paweł doszedł do takiej konkluzji również tylko dzięki Zakonowi. Dowodzi tego jasna jego wypowiedź w Rzym.7,7: “Lecz nie inaczej poznałem grzech, jak przez Zakon; albowiem i o pożądliwości nie wiedziałbym, gdyby Zakon nie rzekł: Nie pożądaj”. Nie mówiąc już o pozostałych przykazaniach – ale samo to dziesiąte wystarczyła, aby go zdemaskować jako grzesznika. A tak zmuszony został spojrzeć swojej całkowitej niezdolności i swemu upadkowi prosto w twarz!

 

Im bardziej usiłujemy zachowywać Zakon, tym bardziej okazuje się nasza słabość i tym głębiej wpadamy w doświadczenie opisane w Rzymian 7, aż wreszcie stanie się całkowicie jasne, iż jesteśmy beznadziejnie słabymi. Bóg wiedział o tym od samego początku, ale myśmy o tym nie wiedzieli i dla tej przyczyny Bóg musiał przeprowadzić nas przez tak bolesne doświadczenia, abyśmy mogli dowiedzieć się o tym fakcie również. Jest rzeczą konieczną, aby słabość nasza została nam udowodniona, tak aby co do tego nie było najmniejszej wątpliwości. Oto dlaczego Bóg dał nam Zakon.

 

Możemy zatem powiedzieć, z czcią, a jednak z całą stanowczością, że dając nam Zakon, Bóg nigdy nie miał na myśli tego, byśmy go przestrzegali; On nam go dał po to, abyśmy go złamali! Bóg dobrze wiedział, że nie byliśmy w stanie Zakonu wypełnić. Zna On nas jako słabe ulepienie i wie, że jesteśmy tak zepsuci, że od nas nie może wymagać niczego, ani też nie możemy Mu się w żadnych uczynkach przez nas wykonanych podobać. Żadnemu człowiekowi nie udało się dotąd stać się Bogu przyjemnym poprzez zachowywanie Zakonu. Nigdzie w Nowym Testamencie nie znajdujemy wzmianki, aby Bóg kazał ludziom zachować Zakon; czytamy natomiast, że Zakon zastał dany po to, aby okazał się grzech, czyli przestępowanie przykazań. “Ale Zakon przy tym nastąpił, aby się grzech rozmnożył” (Rzym.5.20). Zakon dany nam został po to, abyśmy sobie uświadomili, że jesteśmy przestępcami! Choć jestem niewątpliwie grzesznikiem w Adamie, “lecz nie inaczej poznałem grzech, jak przez Zakon… albowiem bez Zakonu grzech jest martwy… lecz gdy przyszło przykazanie, grzech ożył, a jam umarł” (Rzym. 7, 7-10). Zakon zatem jest tym czynnikiem, który objawia naszą prawdziwą naturę. Tylko dlatego, że jesteśmy tak zarozumiali i że uważamy się za tak silnych, musiał Bóg dać nam coś, co by nas doświadczyło i udowodniło nam, jak bardzo jesteśmy słabi. Wreszcie widzimy to i wyznajemy: jestem na wylot grzeszny i nie mogę sam przez się uczynić niczego, co by się Bogu mogło podobać.

 

Nie, Zakon nie został dany w nadziei, że ludzie go będą zachowywać. Został on dany w pełni świadomości, że go złamiemy. A gdy złamaliśmy go tak całkowicie, że wreszcie przekonani jesteśmy o naszej ogromnej potrzebie ratunku, wówczas wypełnił on swoje zadanie. Wówczas stał się on naszym nauczycielem, pedagogiem, przewodnikiem, prowadzącym nas do Chrystusa, tak aby On Sam mógł go wypełnić w nas (Gal. 3, 24).

 

CHRYSTUS JEST KOŃCEM ZAKONU

 

W rozdziale 6-tym Listu do Rzymian widzieliśmy, jak Bóg wyzwolił nas od grzechu; w rozdziale 7-mym widzimy, jak On nas wyzwala od Zakonu. W rozdziale 6-tym sposób w jaki zostajemy uwolnieni od grzechu został nam zilustrowany przy pomocy przykładu o panu i jego niewolniku; w rozdziale 7-dym droga wyzwolenia spod Zakonu pokazana jest na przykładzie dwóch mężów i żony. W pierwszym przykładzie stosunek grzechu do grzesznika zobrazowany jest stosunkiem pana do niewolnika; w drugim, stosunek Zakonu do grzesznika zobrazowany jest stosunkiem męża do żony.

 

Proszę zwrócić uwagę przede wszystkim na to, że w przykładzie podanym w Rzym. 7,1-4, w którym Paweł uzmysławia nam drogę wyswobodzenia spod Zakonu, jest mowa o jednej tylko niewieście, podczas gdy jest tam dwóch mężów. Niewiasta jest w bardzo trudnym położeniu, gdyż może ona być żoną tylko jednego z nich, a jest niestety poślubiona mniej pożądanemu. Nie popełnijmy tutaj pomyłki – mąż, któremu jest poślubiona, jest dobrym mężem; cały kłopot polega jednak na tym, że ta para się dla siebie nie nadaje. On jest mężem ogromnie akuratnym, drobnostkowym wprost do ostateczności, ona natomiast jest zdecydowanie tego przeciwieństwem. U niego wszystko jest ustalone i wykonywane z precyzją, u niej zaś wszystko jest nieokreślone. On żąda, aby wszystko było zapięte na ostatni guzik, podczas gdy u niej wszystko jest dziełem przypadku. Jak mogłoby w takim domu być szczęście?

 

A przy tym mąż jej jest taki wymagający! Ustawicznie się czegoś ad swej żony domaga. I nie można mu tego brać za złe, ponieważ jako mąż ma on prawo spodziewać się czegoś od swej żony, a przy tym wymagania jego są najzupełniej uzasadnione. Nie można temu mężowi niczego zarzucić, nie ma też niczego złego w jego wymaganiach; cały kłopot polega na tym, że ona jest nieodpowiednim typem żony – nie jest w stanie ich wykonać. Dlatego też tych dwoje nie może harmonizować; ich natury są tego rodzaju, że ich się absolutnie nie da pogodzić. Stąd też biedna niewiasta jest w wielkiej rozterce. Zdaje sobie ona w pełni sprawę z tego, że robi mnóstwo błędów, ale we współżyciu z takim mężem wydaje się, że wszystko, cokolwiek by nie zrobiła, czy nie powiedziała, jest złe! Czy jest jeszcze dla niej jakaś nadzieja? Ach, gdyby tylko mogła poślubić tego drugiego Męża, wszystko byłoby dobrze. Tamten nie jest wprawdzie ani trochę mniej wymagający od jej męża, ale On tak bardzo Sam pomaga! Całym sercem pragnęłaby choćby i już za Niego wyjść za mąż, cóż z tego jednak, skoro jej mąż jeszcze żyje. Cóż jej pozostaje do zrobienia? Jest ona “związana z nim zakonem” i dopóki nie umrze, nie może stać się prawnie żoną tego drugiego Męża.

 

Tego obrazu nie nakreśliłem ja, lecz apostoł Paweł. Pierwszym mężem jest Zakon; drugim mężem jest Chrystus; ty zaś jesteś ową niewiastą. Zakon wymaga wiele, ale nie ofiarowuje żadnej pomocy do wykonania swoich żądań. Pan Jezus żąda też tych rzeczy, ba nawet więcej (Mat. 5, 21-48); ale gdy On ich żąda od nas, to je też i Sam wykonuje w nas. Zakon stawia wymagania, a potem pozostawia nas bezradnych i bezsilnych, abyśmy je wykonali; Chrystus wymagania również stawia, ale On Sam wypełnia w nas to wszystko, czego od nas żąda. Nic dziwnego więc, że ta niewiasta pragnie zostać uwolnioną od pierwszego męża. Jej jedyną nadzieją wszakże byłaby śmierć jej męża, wtedy bowiem mogłaby poślubić tego drugiego – a tymczasem on cieszy się jak najlepszym zdrowiem, i nie ma najmniejszej nadziei, że umrze. “Dopóki nie przeminie niebo i ziemia, jedna jota albo kreska nie przeminie z Zakonu, aż się wszystko stanie” (Mat. 5, 18).

 

Zakon będzie trwał przez całą wieczność. A jeśli Zakon nigdy nie przeminie, to kiedy ja będę się mógł połączyć z Chrystusem? W jaki sposób będę mógł połączyć się z drugim Mężem, skoro mój pierwszy mąż ani rusz nie chce umrzeć? Jest tylko jedna droga wyjścia. Jeśli on nie chce umrzeć, to ja muszę umrzeć, a gdy umrę, to wówczas ten związek małżeński zostanie rozwiązany. Taka właśnie jest Boża droga w wyswobodzeniu nas spod Zakonu. Najważniejszym miejscem, na które winniśmy zwrócić uwagę w tym urywku Rzymian 7, to przejście z 3-go do 4-go wiersza. W wierszach 1-3 jest mowa o tym, że mąż powinien umrzeć, ale w wierszu 4-tym widzimy, że w istocie umiera niewiasta. Zakon nie przemija, ale ja przemijam, i przez śmierć zostaję uwolniony od Zakonu. Musimy bowiem zdać sobie jasno sprawę z tego, że Zakon nie może nigdy przeminąć. Sprawiedliwe żądania Boże stać będą na wieki, i tak długo, jak długo żyję, muszę je spełniać; ale gdy umieram, Zakon traci do mnie prawo. Nie może egzekwować swoich wymogów poza grób.

 

W naszym wyswobodzeniu spod Zakonu obowiązuje więc ta sama zasada, co i w wyswobodzeniu spod tyranii grzechu. Mój dawny pan – grzech – żyje nadal, lecz ja umarłem, a jego władza nade mną, jako nad jego niewolnikiem, sięga tylko aż po grób, a nie dalej. Mógł rozkazać mi, abym zrobił sto rozmaitych rzeczy póki żyłem, ale z chwilą kiedy umarłem, już mnie wała nadaremnie. Na zawsze już jestem uwolniony spod jego tyranii. I zupełnie tak samo jest w odniesieniu do Zakonu. Jak długo owa kobieta żyje, jest ze swoim mężem, ale z chwilą jej śmierci związek ten jest rozwiązany, i “ona uwolniona jest od zakonu mężowego”. Zakon może w dalszym ciągu stawiać wymagania, ale moc jego do egzekwowania ich w stosunku do mnie się skończyła.

 

Teraz zachodzi jednak najistotniejsze pytanie: ‘W jaki sposób mogę umrzeć?’ I tutaj znowu okazuje się doskonałość dzieła naszego Pana: “A tak, bracia moi, i wy jesteście umarli Zakonowi przez ciało Chrystusowe” (Rzym.7,4). Gdy Chrystus umarł ciało Jego zostało złamane, a ponieważ Bóg umieścił mnie w Nim 1 Kor.1,30), to i ja zostałem złamany. Gdy On został ukrzyżowany, to i ja wraz z Nim zostałem ukrzyżowany.

 

Może wyjaśni to lepiej jeszcze jeden starotestamentowy przykład. Przegrodą oddzielającą Miejsce Święte od Miejsca Najświętszego w świątyni była kosztowna haftowana zasłona (2Mojż.26,31; 2Kron.3,14), a twarze Cherubinów na niej haftowane, podobnie jak te, o których czytamy w Ezechielą 1,10 i 10,14, miały również podobieństwo twarzy ludzkiej, przedstawiającej stanowisko człowieka jako stojącego na, czele wszystkiego stworzenia (Ps.8,4-8). W czasach Starego Testamentu Bóg mieszkał wewnątrz zasłony, a człowiek na zewnątrz. Człowiekowi wolno było patrzeć na zasłonę, ale nie wolno mu było zajrzeć poza nią. Zasłona ta symbolizowała ciało Pana naszego (Żyd.10,20). Podobnie w Ewangeliach, ludziom dane było patrzeć tylko na zewnętrzną postać naszego Pana, nie było im dane, chyba przez objawienie (Mat.16,16.17), widzieć Boga, który mieszkał wewnątrz. Ale gdy Pan Jezus umarł, zasłona świątyni rozerwała się na dwoje od góry aż do dołu (Mat.27,51), co było uczynione ręką Bożą, tak aby człowiek mógł spojrzeć w głąb samego Najświętszego Miejsca. Tak więc od czasu śmierci Pana Jezusa, Bóg nie pozostaje więcej za zasłoną, ale pragnie się nam objawić przez Ducha Swego (1Kor. 2, 7-10).

 

Ale co się stało z tymi Cherubinami wyhaftowanymi na zasłonie, gdy ta została rozerwana? Bóg co prawda rozerwał tylko zasłonę, ale Cheruby były na tej zasłonie wyhaftowane i stanowiły z nią jedną całość. Byłoby to niemożliwością rozerwać zasłonę, a hafty zachować nienaruszone. Tak więc, gdy rozerwana została zasłona, rozerwane wraz z nią zostały postacie Cherubów. Podobnie i cała ludzkość umarła w oczach Bożych, gdy umarł Pan Jezus.

 

“A tak, bracia moi, i wy jesteście umarli Zakonowi przez ciało Chrystusowe.” Mąż tej żony może cieszyć się jak najlepszym zdrowiem, ale gdy ona umrze, to może wysuwać w stosunku do niej ile tylko chce wymagań; nie będzie to miało najmniejszego znaczenia. Śmierć uwolniła ją od wymogów jej męża. Myśmy się znajdowali w Panu Jezusie, gdy On umierał, a wszystko obejmująca śmierć Jego uwolniła nas na zawsze od Zakonu. Ale Pan nasz nie pozostał w grobie. Trzeciego dnia zmartwychwstał; a ponieważ nadal pozostajemy w Nim, więc i my zmartwychwstaliśmy. Ciało Pana Jezusa nie tylko nam mówi o śmierci, ale mówi nam też i o zmartwychwstaniu, jako że zmartwychwstał On w ciele. A zatem “przez ciało Chrystusowe” nie tylko jesteśmy umarłymi Zakonowi, ale jesteśmy też żywymi Bogu.

 

Bóg łącząc nas z Chrystusem miał nie tylko negatywny cel na uwadze; celem Jego było pełne chwały przyłączenie nas “do innego” (Rzym.7,4). Śmierć rozwiązała dawny związek małżeński, tak że owa niewiasta, która ongiś doprowadzona była do rozpaczy ustawicznymi wymaganiami jej byłego męża, który nawet palcem nie tknął się niczego, aby jej pomóc – obecnie może stać się żoną tego drugiego Męża, który za każdym razem, gdy jej coś każe zrobić, staje się równocześnie mocą w niej, dla wykonania tego zadania.

 

A jaki jest owoc tego nowego związku? “Abyśmy owoc przynosili Bogu” (Rzym.7,4). Przez ciało Chrystusa owa niezdarna, grzeszna niewiasta umarła, ale będąc złączona z Nim w śmierci, złączona jest z Nim również i w zmartwychwstaniu, i w mocy zmartwychwstałego życia przynosi owoce Bogu. Życie zmartwychwstałego Pana w niej, daje jej moc do wykonania tego wszystkiego, czego Boża świętość od niej wymaga. Zakon Boży nie został anulowany; został on doskonale wypełniony, gdyż teraz zmartwychwstały Pan Swoim życiem żyje w niej, a Jego życie zawsze się Bogu Ojcu podoba.

 

Jakie są następstwa zamążpójścia? Niewiasta od tej chwili nie nosi już swego nazwiska, lecz nazwisko swego męża, a dzieli ona z nim nie tylko nazwisko, lecz i wszelkie jego majętności. Zupełnie tak samo dzieje się, gdy zostajemy połączeni z Chrystusem. Odkąd należymy do Niego, wszystko to, co do Niego należy staje się i naszą własnością, a mając do dyspozycji Jego nieskończone zasoby, jesteśmy całkowicie w stanie zadość uczynić Jego wszystkim rozkazom.

 

GDY NASZE “JA” SIĘ KOŃCZY, BÓG MOŻE ROZPOCZĄĆ SWOJE DZIEŁO.

 

Skorośmy już rozważyli dogmatyczną stronę tego zagadnienia, musimy przejść do strony praktycznej, przy czym na nieco dłuższą chwilę zatrzymamy się przy roztrząsaniu jego negatywnego aspektu, pozostawiając rozważanie pozytywnego aspektu do następnego rozdziału. Co to znaczy w codziennym życiu, że ktoś jest uwolniony od Zakonu? Oznacza to, że od tej chwili nie będzie absolutnie niczego robił dla Boga; nie będzie już nigdy usiłował Go zadowolić. “Co za doktryna!” wykrzykniesz. “Co za herezja! Nie możesz mieć absolutnie na myśli czegoś takiego!”

 

Ale pamiętaj, że jeżeli będziemy usiłować podobać się Bogu “w ciele”, to natychmiast stawiamy się sami pod Zakon. “Ja” złamałem Zakon; z tej racji Zakon wydał na mnie wyrok śmierci; wyrok został wykonany, i teraz to “ja”, to cielesne “ja” (Rzym.7,14) – zostało uwolnione od wszystkich jego wymogów. Zakon Boży, Boże prawo nadal istnieje, właściwie dochodzi teraz jeszcze do tego “nowe przykazanie”, które jest jeszcze nieskończenie bardziej wymagające od starego, ale chwała Bogu, wymaganiom tym mogę uczynić zadość, ponieważ Chrystus wypełnia je we mnie; Chrystus sprawuje we mnie teraz to, co się Bogu podoba. “Przyszedłem… wypełnić (Zakon)” powiedział Pan Jezus (Mat.5,17). Dlatego też, Paweł stojąc na gruncie zmartwychwstania, może powiedzieć: “Z bojaźnią i ze drżeniem sprawujcie zbawienie swoje: Albowiem Bóg sprawuje w was i chęć i wykonanie według upodobania” (Filip.2,12.13).

 

To Bóg działa w was. Uwolnienie spod Zakonu nie oznacza, że jesteśmy wolni od wykonywania woli Bożej. Nie oznacza ono w żadnym wypadku, jako byśmy mieli żyć w anarchii. Wręcz przeciwnie! Oznacza ono natomiast, że jesteśmy wolni od czynienia czegokolwiek jako z samych siebie. Zdając sobie w pełni sprawę z tego, że jest to rzeczą niemożliwą podobać się Bogu przy pomocy uczynków w sile starego człowieka, nie próbujmy już więcej tego robić. Gdy już całkiem zwątpiliśmy o sobie, tak że już nawet nie próbujemy więcej – wtedy ufność naszą pokładamy w Panu, wierząc, iż On objawi Swój zmartwychwstały żywot w nas.

 

Pozwólcie, że przytoczę przykład z życia pracowników fizycznych w Chinach. Otóż są tam niektórzy tragarze, którzy potrafią unieść ładunek soli ważący 120 kg, a niektórzy potrafią unieść aż 250 kg. Przychodzi jeden taki tragarz, który może unieść tylko 120 kg, a oto jest do podjęcia ładunek 250 kg. Wie on doskonale, że nie jest w stanie go unieść, i gdyby był mądry, to by powiedział: “tego ładunku ja nie dotknę!” Ale leży to już w ludzkiej naturze, aby poddać się pokusie spróbowania, tak więc, choć nie jest w stanie ciężaru tego unieść, jednak próbuje. Takich próbujących jest, czasem aż dziesięciu, a nawet dwudziestu, choć każdy z nich doskonale sobie zdaje sprawę z tego, że nie jest w stanie tego ciężaru unieść, i wreszcie musi zrezygnować i ustąpić miejsca temu, który go może unieść.

 

Im prędzej przestaniemy próbować, tym lepiej. Gdy się bowiem uprzemy, aby dane zadanie wykonać samemu, wówczas nie będzie miejsca dla Ducha Świętego. Jeśli powiemy natomiast: “Ja tego robić nie będę; zaufam Tobie, Panie, że Ty to wykonasz za mnie”, wówczas stwierdzimy, że moc potężniejsza od nas przeprowadzi nas zwycięsko.

 

W roku 1923 poznałem pewnego słynnego kanadyjskiego ewangelistę. W jednym z moich przemówień usługiwałem na ten właśnie temat, a gdy wracaliśmy razem do domu, powiedział mi co następuje: “Rzadko kiedy słyszy się, aby ktoś uderzał w strunę Rzymian 7 w naszych czasach. Bardzo się cieszę, że ją usłyszałem znowu. Dzień, w którym zostałem uwolniony spod Zakonu, był dla mnie prawdziwym objawieniem się Nieba na ziemi. Byłem już bowiem chrześcijaninem od szeregu lat i usiłowałem podobać się Bogu, ale im więcej usiłowałem tak czynić, tym mniej mi się to udawało. Uważałem Boga za najbardziej wymagającą Istotę w całym wszechświecie, a równocześnie stwierdziłem, że jestem całkowicie bezsilny, aby Jego żądaniom sprostać. Naraz pewnego dnia, gdy czytałem Rzymian 7 – wzeszło mi światło i zrozumiałem, że zostałem nie tylko uwolniony od grzechu, lecz także i od Zakonu. W wielkim zdumieniu aż podskoczyłem z radości i rzekłem: “Panie, a więc Ty naprawdę już niczego więcej ode mnie nie żądasz? A więc nie potrzebuję już więcej niczego robić dla Ciebie!”’

 

Boże wymagania nie uległy zmianie, ale nie nasze “ja” jest powołane do tego, by im sprostać. Chwała Bogu! On jest Prawodawcą na tronie, ale jest On też tym, który prawa tego przestrzega w moim sercu. Ten, który jest Autorem Zakonu, Sam go wykonuje. On stawia wymagania, ale i On je wypełnia. Nic dziwnego, że mój przyjaciel o mało nie krzyczał z radości, gdy zrobił to odkrycie, że już nie musi niczego robić, a wszyscy inni, którzy zrobią to samo odkrycie, zapewne będą się cieszyć podobnie. Jak długo bowiem my sami staramy się czynić cokolwiek – On nie może czynić niczego. I tylko dlatego, że wciąż na nowo próbujemy – wciąż na nowo zawodzimy. Bóg chce nam pokazać, że nie możemy uczynić niczego, a dopóki tego nie zrozumiemy w całej pełni, wciąż na nowo spotykać nas będą zawód i zmagania.

 

Pewien wierzący człowiek, który usiłował zmagać się aż do zwycięstwa, pewnego razu powiedział mi tak: “Nie wiem dlaczego jestem taki słaby.” “Twoja trudność” – odpowiedziałem mu na to – “polega na tym, że jesteś na tyle słaby, aby nie czynić woli Bożej, ale nie jesteś dostatecznie słaby, aby wstrzymać się od robienia czegokolwiek w ogóle. Jeszcze jesteś za silny. Gdy staniesz się zupełnie słaby, tak że będziesz przekonany, że niczego uczynić nie możesz, wówczas Bóg zrobi wszystko.” Nam wszystkim potrzeba dojść do takiego punktu, w którym byśmy mogli powiedzieć: “Panie, nie jestem w stanie uczynić niczego dla Ciebie, ale ufam, że Ty wykonasz wszystko we mnie.”

 

Przed kilku laty przebywałem wraz z dwudziestoma braćmi na pewnego rodzaju kolonii w małej miejscowości nad rzeką. Ponieważ korzystanie z łazienki w tym domu, w którym mieszkaliśmy, przedstawiało dużą trudność w związku z dużą liczbą osób, chodziliśmy codziennie myć się do rzeki. Pewnego dnia jednego z braci w czasie kąpieli chwycił skurcz w nogę i naraz spostrzegłem, że zaczyna tonąć. Czym prędzej skinąłem na innego brata, który był znakomitym pływakiem, aby pośpieszył tonącemu na ratunek. Ale ku mojemu zdumieniu ten ani drgnął. Wówczas z rozpaczą w głosie zawołałem: “Czy nie widzisz, że ten człowiek tonie?” Przyłączyli się do mnie i inni bracia, wszyscy głośno krzycząc i gestykulując w wielkim podnieceniu. Ale nasz pływak w dalszym ciągu nie ruszał się. Spokojny i skupiony pozostał na miejscu, widocznie odkładając niemiłą funkcję na później. Tymczasem głos naszego biednego tonącego brata stawał się coraz cichszy, a jego wysiłki coraz słabsze. W sercu moim powstała wówczas myśl: “Ja tego człowieka wprost nienawidzę! Pomyśleć tylko: pozwala na to, aby nasz brat tonął na jego oczach i nie śpieszy mu na ratunek!”

 

Gdy jednak brat nasz już faktycznie tonął, pływak skoczył do wody, po kilku ruchach swych silnych ramion znalazł się obok tonącego i po chwili obaj znajdowali się już bezpieczni na brzegu. Gdy potem nadarzyła się sposobność, dałem upust moim uczuciom i zwróciłem się do ratownika tymi słowy: “Jeszcze nie widziałem takiego chrześcijanina, który by tak bardzo miłował swój żywot jak ty. Pomyśl tylko ile bólu byłbyś zaoszczędził naszemu tonącemu bratu, gdybyś był miał nieco więcej względu na niego, a mniej na siebie!” Ale nasz pływak znał się na rzeczy lepiej ode mnie. “Gdybym był wskoczył do wody wcześniej” – odpowiedział – “byłby się mnie chwycił tak kurczowo, że obaj bylibyśmy poszli na dno. Tonącego człowieka nie można uratować wcześniej, dopóki nie jest całkowicie wyczerpany i nie robi już najmniejszego wysiłku, aby się wyratować.”

 

Czy rozumiecie to? Gdy my zrezygnujemy, wówczas Bóg podejmuje się tej sprawy. On czeka, aż się znajdziemy u końca naszych własnych sił i niczego już więcej uczynić nie jesteśmy w stanie. Bóg potępił wszystko, co jest ze starego stworzenia, i skazał na śmierć krzyżową. Ciało nic nie pomaga! Jeśli usiłujemy cokolwiek robić w ciele, to tym samym mamy niejako za nic Krzyż Chrystusa. Bóg oświadczył, że nie nadajemy się na nic innego jak na śmierć. Jeśli temu prawdziwie wierzymy, to poświadczamy Boży wyrok tym, że rezygnujemy z wszelkich cielesnych prób podobania się Jemu. Każdy nasz wysiłek, aby wykonywać Jego wolę, jest zaprzeczeniem tego, co Bóg oznajmił przez Krzyż, że jesteśmy całkowicie niegodni. Wszelkie nasze dalsze wysiłki są po prostu nieporozumieniem, zarówno odnośnie do wymagań Bożych, jak źródła siły potrzebnej do ich wykonania.

 

Patrzymy na Zakon i myślimy, że musimy zadość uczynić jego wymogom, ale musimy pamiętać również i o tym, że jakkolwiek Zakon jako taki jest w porządku, to jednak będzie to całkiem nie w porządku, jeśli go zastosujemy do niewłaściwej osoby. Ów “nędzny człowiek” z Rzymian 7 usiłował sam zadość uczynić wymaganiom Bożym i to właśnie było przyczyną jego nieszczęścia. Kluczem do zrozumienia niepowodzenia tego człowieka jest często powtarzające się maleńkie słówko “ja”. “Złe, którego nie chcę, to czynię” (Rzym.7,19). W umyśle tego człowieka znajdowało się zupełnie mylne zrozumienie podstaw prawdy. Jemu się zdawało, że Bóg żądał od niego zachowania przykazań Zakonu, a więc starał się oczywiście je zachować. Ale Bóg niczego takiego od niego nie żądał. I co było rezultatem? Ani mowy nie było o podobaniu się Bogu; wręcz przeciwnie – stwierdził, że wszystko co robił, Bogu było niemiłe. A tak te wysiłki, które miały na celu wykonanie woli Bożej, sprawiały w efekcie wykonanie rzeczy Jego woli wręcz przeciwnych.

 

DZIĘKUJ, BOGU!

 

Rzymian 6 wyjaśnia nam sprawę “ciała grzechu”, zaś Rzymian 7 sprawę “ciała śmierci” (6,6; 7,24). W rozdziale 6-tym problemem postawionym przed nami jest sprawa grzechu; w rozdziale 7-mym problemem jest kwestia śmierci. Na czym polega różnica pomiędzy ciałem grzechu, a ciałem śmierci? W odniesieniu do grzechu (to jest do tych rzeczy, które Bogu się nie podobają) posiadam ciało grzechu, to jest takie ciało, które aktywnie zaangażowane jest w grzechu. Ale w stosunku do Zakonu Bożego (to jest do objawionej woli Bożej) mam ciało śmierci. Moje grzeszne czyny powodują, że moje ciało jest ciałem grzechu; moje niedopisanie w wykonaniu woli Bożej sprawia, że moje ciało jest ciałem śmierci. Wobec tego wszystkiego więc, co jest w tym świecie złego i szatańskiego, jestem z natury całkowicie pozytywnie nastawiony; natomiast w stosunku do wszystkiego, co dotyczy świętości, Nieba i Boga – całkowicie negatywnie.

 

Czy doświadczyłeś prawdziwości tego w swoim życiu? Nie wystarczy odkryć to tylko w Liście do Rzymian, w 6-tym i 7-myrn rozdziale. Czyś to już spostrzegł, że w stosunku do spraw Bożych i wykonywania Jego woli, twoje ciało zdradza symptomy martwoty? Nie masz żadnej trudności w mówieniu na tematy świeckie, ale gdy usiłujesz mówić o Panu, to masz wrażenie, że język twój jest przywiązany; gdy się modlisz, to się robisz śpiący; jak usiłujesz coś robić dla Pana, to czujesz się chory. Możesz robić wszystko, tylko nie to, co ma do czynienia z wolą Bożą. .Jest coś w tym ciele, co nie harmonizuje z wolą Bożą.

 

Cóż to oznacza? Możemy posłużyć się przykładem z dobrze znanego wiersza w pierwszym Liście do Koryntian: “Dlatego między wami wielu jest słabych i chorych, i nie mało zasnęło” (1Kor.11,30). Śmierć jest ostatecznym stadium słabości, stopniowanie idzie bowiem w tym kierunku – słabość, choroba, śmierć. Śmierć oznacza więc ostateczną słabość; oznacza, że jesteś do tego stopnia osłabiony, że już nie możesz być słabszym. To, że mam w stosunku do woli Bożej ciało śmierci oznacza, że jestem w odniesieniu do służby Bożej bardzo słaby i jednocześnie całkiem bezradny. “Nędznyż ja człowiek! któż mnie wybawi z tego ciała śmierci?” zawołał Paweł, i dobrą jest rzeczą, jeśli zawoła tak i wielu innych. Okrzyk ten brzmi w uszach Pańskich jak najpiękniejsza muzyka. Jest to najbardziej duchowy okrzyk i najbardziej Słowu Bożemu odpowiadający, jaki się może wyrwać z piersi człowieka. Człowiek woła tak bowiem tylko wtedy, gdy wie, że niczego uczynić nie może i gdy rezygnuje z robienia jakichś dalszych postanowień. Aż do tego momentu, ilekroć zawiódł, tylekroć robił nowe postanowienia, podwajał i potrajał wysiłki swej woli. Aż wreszcie dochodzi do wniosku, że nie ma sensu robić więcej postanowień i w rozpaczy woła: “Nędznyż ja człowiek!” To tak, jak gdyby nagle obudził się i uświadomił sobie, że znajduje się w płonącym budynku i woła o pomoc, gdyż zdał sobie sprawę z tego, że sam jest zupełnie bezradny i skazany na zgubę.

 

Czy już zwątpiłeś o sobie, czy też jeszcze masz nadzieję, że jeśli będziesz więcej czytał i więcej się modlił, to będziesz lepszym chrześcijaninem? Czytanie Biblii i modlitwa nie są czymś złym, nie daj tego Boże, abyśmy mieli nawet pomyśleć coś takiego, ale jest rzeczą niewłaściwą, aby nawet w tych rzeczach pokładać nadzieję odniesienia zwycięstwa. Nasza pomoc jest w naszym Panu, który jest tematem naszej Biblii i do którego zwracają się nasze modlitwy. Nasza ufność musi ogniskować się wyłącznie w Chrystusie. Na szczęście ów nędzny człowiek nie tylko opłakuje swoją biedę; on stawia nader ciekawe pytanie, a mianowicie: “Któż mnie wybawi?” “Któż?” Dotąd rozglądał się za jakąś rzeczą; teraz zaczyna nadzieję pokładać w Osobie. Dotąd rozwiązania swego problemu szukał wewnątrz siebie; teraz jednak szuka go poza sobą – w Zbawicielu. Już więcej nie robi wysiłków płynących ze swojego “ja”; jego cała nadzieja jest w kimś Innym.

 

W jaki sposób otrzymaliśmy przebaczenie grzechów? Czy dzięki czytaniu, modlitwom, jałmużną itd.? Nie. Spojrzeliśmy na Krzyż, wierząc w dzieło Pana Jezusa; w zupełnie ten sam sposób staje się naszym udziałem wyzwolenie z grzechu, a sprawa podobania się Bogu też nie jest oparta na jakiejś innej zasadzie. Tylko gdy w celu otrzymania odpuszczenia grzechów patrzymy na Niego, wiszącego na krzyżu, to w kwestii uwolnienia od grzechu i wypełniania woli Bożej patrzymy na Niego, znajdującego się w naszym sercu. Dla tej pierwszej przyczyny ufamy temu, co On już uczynił, dla tej drugiej zaś temu, co On uczyni w nas; w obu wypadkach jednak zaufać możemy wyłącznie Jemu. On jest tym, który wszystko to czyni.

 

W czasie, gdy był pisany List do Rzymian, pewien morderca został karany w niezwykły, a równocześnie straszny sposób.

 

Szczątki zamordowanego zostały przywiązane do ciała mordercy głowa do głowy, ręce do rąk, nogi do nóg, i pozostawiono go tak aż do śmierci. Mógł udać się gdzie chciał, ale musiał wszędzie nosić ze sobą zwłoki zamordowanego przez siebie Człowieka. Czyż mogła istnieć straszniejsza kara? A jednak takiej właśnie ilustracji używa tutaj Paweł. To jest tak, jak gdybyśmy byli przywiązani do trupa i nie mogli się uwolnić. Gdziekolwiek się ruszyć – przeszkadza ten straszny ciężar. Aż nareszcie nie mogę tego więcej znieść i wołam: “Nędznyż ja człowiek, kto mnie wybawi…?” A potem, jakby dzięki nagłemu oświeceniu, krzyk rozpaczy przemienia się w pieśń chwały. Znalazłem odpowiedź na pytanie! “Dziękuję Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego” (Rzym.7,25).

 

O tym, że usprawiedliwienie darowane nam jest dzięki Panu Jezusowi, i że nie wymaga ono żadnej pracy z naszej strony wiemy, ale wydaje się nam, że poświęcenie uzależnione jest od naszych własnych wysiłków. O tym dobrze wiemy, że odpuszczenie grzechów otrzymujemy wyłącznie dzięki ufności w Panu, a jednak wierzymy, że możemy otrzymać wyzwolenie od grzechu dzięki uczynieniu czegoś samemu. Boimy się, że jeśli nie będziemy nic robić, to nic się nie stanie pożytecznego. Po naszym nawróceniu się, stary zwyczaj “robienia czegoś” znowu zaczyna się zakorzeniać w nas, i rozpoczynamy znowu robić wysiłki w mocy naszego “ja”. A wtedy dotyka się znowu serca naszego Słowo Boże: “Spełniło się” (Jn.19,30). On uczynił wszystko na krzyżu dla wyjednania nam odpuszczenia i On dokona wszystkiego w nas dla naszego wyswobodzenia. W obu wypadkach On jest tym, który wszystko czyni. “Albowiem Bóg sprawuje w was i chęć i wykonanie”.

 

Pierwsze słowa wyzwolonego człowieka są nader znamienne “Dziękuję Bogu”. Gdy ktoś daje ci szklankę wody, to dziękujesz za to temu, który ci się dał napić, a nie komu innemu. Dlaczego Paweł powiedział “Dziękuję Bogu”? Ponieważ wykonawcą wszystkiego był Bóg. Gdyby to był zrobił Paweł, to byłby powiedział, “Dziękuję Pawłowi”. Ale on wiedział, że Paweł jest “nędznym człowiekiem” i tylko Bóg mógł sprostać jego potrzebie, powiedział więc “Dzięki Bogu”. Bóg pragnie wszystko uczynić, gdyż pragnie też mieć całą chwałę bez reszty. Dlatego też On dokonuje całego dzieła – od początku do końca.

 

To, co powiedzieliśmy w tym, rozdziale może wydawać się nauką negatywną i niepraktyczną, jeślibyśmy pozostali przy tym, że życie chrześcijańskie miałoby polegać na siedzeniu bezczynnie i czekaniu, aż coś się stanie. Oczywiście, że rzeczywistość jest daleka od tego. Wszyscy ci, którzy prawdziwie przeżywają tę prawdę wiedzą o tym, że chodzi tutaj o bardzo pozytywną i aktywną wiarę w Chrystusa i o całkowicie nową zasadę życia – chodzi o zakon Ducha życia. A teraz przyglądnijmy się skutkom, jakie w nas przynosi ta nowa zasada życia.

 

 

 

 

Rozdział 10

 

ETAPY DUCHOWEGO ROZWOJU

 

  1. CHODZENIE W DUCHU

 

Przechodząc obecnie do 8-go rozdziału Listu do Rzymian, podsumujemy najpierw myśli zawarte w drugiej części tego Listu, tj. od rozdz. 5, 12 do rozdz. 8,39 w dwóch zdaniach, z których każde zawiera pewną kontrastującą myśl, charakterystyczną dla doświadczeń życia chrześcijańskiego. Są one następujące:

 

Rzymian 5,12 do 6,23: “W Adamie i “w Chrystusie”. Rzymian 7,1 do 8,39: “w ciele” i “w duchu”.

 

Powinniśmy wiedzieć, jaki związek zachodzi pomiędzy tymi czterema rzeczami. Pierwsze dwie są “obiektywnej natury” i wskazują na nasze położenie – jakim ono było najpierw z natury, a potem, jakim ono jest obecnie dzięki wierze w dokonane przez Chrystusa dzieło odkupienia. Dwie drugie rzeczy są “subiektywnej natury”, i odnoszą się do naszego postępowania, czyli do praktycznych doświadczeń naszego osobistego życia. Słowo Boże wyraźnie na to wskazuje, że pierwsze dwie rzeczy nie dają nam jeszcze pełnego obrazu, i że dla uzupełnienia obrazu pełnego, normalnego życia chrześcijańskiego potrzebne są i te dwie drugie rzeczy. Może ktoś by sobie pomyślał, że już wystarczy, aby być “w Chrystusie”, a oto dowiadujemy się, że musimy również i chodzić “w duchu” (Rzym.8,9). Częste powtarzanie tych słów “w Duchu”, w szczególny sposób podkreśla wielkie znaczenie, obecnie rozważanej, dalszej z kolei lekcji życia chrześcijańskiego.

 

CIAŁO I DUCH

 

Ciało ma łączność z Adamem; Duch – z Chrystusem. Pozostawiając teraz sprawę czy jesteśmy w Adamie, czy w Chrystusie, jako już załatwioną, musimy sobie jednak zadać takie pytanie: czy żyję w ciele, czy w Duchu?

 

Żyć w ciele oznacza czynić coś ze siebie – jako w Adamie. Oznacza to, iż otrzymuję siłę ze starego, naturalnego źródła życia, które odziedziczyłem po nim, tak że doświadczam w mym życiu działania całego arsenału środków, które w Adamie skłaniają nas do grzeszenia, o skuteczności których wszyscy się już przekonaliśmy. Ale to samo odnosi się również do pozostawania w Chrystusie. Aby móc jednakowoż cieszyć się w moim osobistym doświadczeniu skutkami tej prawdy, iż jestem w Nim, muszę wpierw dowiedzieć się, co to jest chodzenie w Duchu i nauczyć się tego. To, że zostałem (mój stary człowiek) – ukrzyżowany w Chrystusie, jest faktem historycznym, faktem zaś obecnej chwili jest to, że jestem pobłogosławiony “w Chrystusie wszelkim błogosławieństwem duchowym w niebiosach” (Efez.1,3); jeśli jednak nie żyję w Duchu, moje życie może się stać całkowitym zaprzeczeniem tego faktu, iż jestem w Chrystusie, gdyż to, co jest prawdą o mnie w Nim – nie objawia się w moim życiu. Ja może zdaję sobie sprawę z tego, iż jestem w Chrystusie, ale równocześnie jestem zmuszony przyznać, że faktem jest również objawianie się w wysokim stopniu mojej starej natury.

 

Na czym więc polega ta trudność? Polega ona na tym, że uświadamiam sobie tę prawdę tylko w sposób obiektywny, podczas gdy to wszystko, co jest prawdą obiektywnie, winno stać się prawdą i subiektywnie; a do tego dochodzi się żyjąc w Duchu.

 

Nie tylko ja jestem w Chrystusie, ale Chrystus jest i we mnie. A podobnie, jak fizyczną niemożliwością jest to, aby człowiek mógł żyć i pracować w wodzie – a musi on żyć i pracować tylko na powietrzu, tak i w sensie duchowym, Chrystus mieszka i objawia się nie “w ciele”, ale “w duchu”. Gdy zatem żyję “według ciała”, stwierdzam, że to wszystko, co jest moim w Chrystusie, pozostaje we mnie jakby w zawieszeniu. Jakkolwiek więc faktycznie jestem w Chrystusie, to jednak jeśli żyję w ciele, to znaczy używając własnej siły i sam sobą kierując – stwierdzam ku memu smutkowi, że w osobistym doświadczeniu objawia się we mnie wszystko to co jest w Adamie. Abym więc mógł osobiście doświadczać tego wszystkiego, co jest w Chrystusie, muszę się nauczyć żyć w Duchu.

 

Żyć w Duchu oznacza zaufać Duchowi Świętemu, że wykona we mnie wszystko to, czego nie jestem w stanie zrobić sam. Takie życie jest całkowicie odmienne od życia, które bym prowadził sam w sposób naturalny. Za każdym razem, gdy staje przede mną jakieś nowe zadanie od mojego Pana, podnoszę wzrok ku Niemu i proszę Go, aby zechciał wykonać we mnie to, czego ode mnie wymaga. Nie wchodzi tu więc w rachubę więcej “usiłowanie”, ale “ufanie”. Już się nie borykam, lecz odpoczywam w Nim. Mam porywczą naturę, nieczyste myśli, prędko mówiący język, albo też krytycznego ducha – ale nie będę czynił mocnego postanowienia, że się zmienię, lecz uważając siebie za umarłego tym sprawom, będę się zwracał o pomoc do Ducha Świętego Bożego, prosząc aby stworzył we mnie potrzebną czystość, czy pokorę, czy też łagodność. To jest właśnie znaczenie tych słów: “Stójcie, a patrzcie na wybawienie Pańskie, które wam dziś uczyni” (2Mojż.14,13).

 

Niektórzy z was na pewno przeżyli już coś, co przypomina doświadczenie opisane poniżej. Zostałeś zaproszony, aby odwiedzić przyjaciela, a wiesz, że nie jest bynajmniej uprzejmy, ale zaufałeś, że Pan cię przeprowadzi. Powiedziałeś Panu, że w własnej sile jedynie mogłeś zawieść i poprosiłeś Go o to, aby Sam sprawił to, co było potrzebne. A potem, ku swemu zdumieniu stwierdziłeś, że nie byłeś bynajmniej rozdrażniony, gdy twój znajomy zachowywał się grubiańsko. Po powrocie do domu jeszcze raz przeszedłeś w myśli całe to przeżycie i nie mogłeś się nadziwić, że zachowałeś taki spokój; zastanawiałeś się nad tym, czy następnym razem zachowasz się równie spokojnie. Byłeś zdumiony własnym zachowaniem i szukałeś wyjaśnienia tego co się stało. Wyjaśnieniem jest to: Duch Święty cię przeprowadził.

 

Na nieszczęście tego rodzaju doświadczenia miewamy tylko od czasu do czasu, ale powinniśmy je mieć stale. Gdy Duch Święty bierze sprawę w Swoje ręce, nie ma potrzeby, abyśmy się wysilali. Nie wtedy odnieśliśmy wspaniałe zwycięstwo, gdy zacisnęliśmy zęby – i wydaje nam się, żeśmy pięknie nad sobą zapanowali. Nie! Tam, gdzie zachodzi prawdziwe zwycięstwo, tam w ogóle nie ma potrzeby cielesnych wysiłków. Sam Pan przeprowadza nas w cudowny, pełen chwały sposób.

 

Pokusa zmierza zawsze w tym kierunku, abyśmy sami coś robili. W czasie wojny pewien oddział partyzancki zastosował następującą metodę w zwalczaniu nieprzyjacielskich czołgów. Gdy pojawił się czołg, wówczas oddawano w jego kierunku tylko jeden strzał karabinowy, po czym na dłuższą chwilę zapanowała cisza; a potem inny z ukrytych partyzantów znowu oddał jeden strzał – i znowu cisza, a po jakimś czasie znowu jeden strzał; aż wreszcie kierowca czołgu, pragnąc ustalić skąd pochodzi to zakłócenie, wychylał głowę, aby się rozglądnąć. Wówczas następny strzał, starannie wycelowany, kładł go trupem.

 

Jak długo pozostawał wewnątrz, pod osłoną, był całkowicie bezpieczny. Cała ta taktyka miała na celu wywabienie go na zewnątrz. Podobnie i taktyka szatana w kuszeniu nas nie ma na celu nakłonić nas do popełnienia od razu czegoś bardzo grzesznego, a tylko to, abyśmy działali we własnej sile; a skoro tylko wyjdziemy z naszej ochrony, aby zrobić coś na tej właśnie podstawie to już odniósł nad nami zwycięstwo. Jeśli jednak jesteśmy nieporuszeni i pozostajemy w Chrystusie, jako w naszej twierdzy, a nie wychodzimy na zewnątrz – do ciała – to nie może on nam zaszkodzić.

 

Boża droga zwycięstwa polega więc na tym, że nie pozwalamy sobie na zrobienie niczego – w sensie robienia czegoś poza Chrystusem. Jest tak dlatego, ponieważ gdy tylko sami uczynimy jakieś posunięcie, narażamy się na niebezpieczeństwo: nasze naturalne skłonności porywają nas w niewłaściwym kierunku. Gdzie zatem mamy szukać pomocy? Otwórzmy Gal.5,17: “Ciało pożąda przeciwko Duchowi, a duch przeciwko ciału”. Innymi słowy, ciało nie walczy przeciwko nam, ale przeciwko Duchowi Świętemu, ponieważ “te są sobie przeciwne”; i znowu nie my, ale Sam Pan idzie w bój i potyka się z ciałem. A jaki jest tego rezultat? “Abyście nie to, co chcecie, czynili.”

 

Wydaje mi się, że zakończenie tego wiersza często źle bywa rozumiane. Zastanówmy się nad tym, jaka tu jest myśl. Co byśmy w naturalny sposób “chcieli uczynić?” podjęlibyśmy takie czynności, które by nam podyktowały nasze instynkty, a niezależnie od woli Bożej. Gdy zatem nie zgodzimy się na działanie we własnej sile, to rezultatem tego jest, że Duch Święty ma możność zewrzeć się i zwyciężyć w nas “ciało” tak, iż nie zrobimy więcej tego, co byśmy byli zrobili, kierując się naszymi naturalnymi skłonnościami; nie udamy się na manowce realizowania naszych własnych planów, ale znajdziemy pełnię zadowolenia w Jego doskonałym planie. Stąd dana nam jest ta zasada: “Duchem postępujcie, a pożądliwości ciała nie wykonacie” (Gal.5,16). Jeśli żyjemy w Duchu, jeśli chodzimy wiarą w zmartwychwstałego Chrystusa, wówczas mażemy prawdziwie “stanąć, a patrzyć” jak Duch odnosi coraz to nowe zwycięstwa nad ciałem każdego dnia. On został nam darowany w tym celu, aby przejąć kierownictwo nad naszymi poczynaniami. Nasze zwycięstwo polega na ukryciu się w Chrystusie oraz na ufnym poleganiu na Duchu Świętym, iż On przezwycięży nasze cielesne pożądliwości w nas – Swoimi nowymi pragnieniami. Krzyż został nam darowany, aby sprawić zbawienie dla nas; Duch został nam darowany, aby zbawić nas od zgubnych poczynań naszego “ja”. Chrystus zmartwychwstały i uwielbiony jest podstawą naszego zbawienia; mocą zaś tego zbawienia jest Chrystus mieszkający w naszych sercach przez Ducha Świętego.

 

CHRYSTUS W NASZYM ŻYCIU

 

“Dziękuję Bogu przez Jezusa Chrystusa!” – ten okrzyk Pawła w zasadzie odpowiada jego innej wypowiedzi, którą znajdujemy w Liście do Galatów 2,20, którą też użyliśmy jako motta naszych rozważań: “żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus.” Zwróciliśmy już na to uwagę, jak eksponowane było w Rzym.7 słowo “ja”, czego punktem kulminacyjnym był ten pełen bólu okrzyk: “Nędznyż ja człowiek!” Potem następuje okrzyk wyzwolenia: “Dziękuję Bogu przez Jezusa Chrystusa!” Z tego jasno wynika, że Paweł zrobił odkrycie, że życie, którym żyjemy, jest wyłącznie życiem Chrystusa. Często myślimy o życiu chrześcijanina, jako o “zmienionym” życiu, ale ono tym nie jest. Bóg ofiaruje nam “inne życie”, “zastępcze życie” – to Chrystus staje się Zastępcą wewnątrz nas. “Żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus.” Nie naszym jest zadaniem, aby to życie w sobie wykrzesać. Jest to życie samego Chrystusa, które zostaje reprodukowane w nas.

 

Ilu jest takich chrześcijan, którzy wierzą w “reprodukcję” pojętą w ten sposób – jako coś więcej jeszcze, aniżeli odrodzenie? Odrodzenie oznacza, że życie Chrystusa zostaje zaszczepione w nas przez Ducha Świętego przy naszym powtórnym, nowym urodzeniu. “Reprodukcja” sięga dalej: oznacza ona, że to nowe życie rośnie i stopniowo staje się coraz bardziej widoczne w nas, aż wreszcie podobieństwo Chrystusa w naszym życiu staje się tak wyraźne, że stajemy się niejako “reprodukcją”, Jego wiernym odbiciem, Jego wiernym obrazem. To miał na myśli Paweł, gdy pisał do Galatów o ponownym rodzeniu ich z boleścią; “dopóki Chrystus nie będzie wykształtowany w was!” (Gal.4,19).

 

Pozwólcie, że dla wyjaśnienia tej myśli przytoczę jeszcze jeden przykład. Otóż przyjechałem do pewnego miasta i znalazłem się w domu jednych braterstwa, którzy poprosili mnie, abym się za nich modlił. Zapytałem więc, co im dolega. “Ach, proszę Brata, kiepsko jest z nami ostatnio pod względem duchowym” wyznali. “Daliśmy się tak łatwo wyprowadzić z równowagi przez nasze dzieci i w czasie ubiegłych kilku tygodni, oboje wybuchnęliśmy gniewem po kilka razy dziennie. Przynosimy wstyd naszemu Panu. Czy zechciałby Brat poprosić Pana, aby nam użyczył cierpliwości?” “Tej jednej rzeczy uczynić nie mogę”, odparłem. “Co Brat ma na myśli?” zapytali. “Mam na myśli to, że jest pewne”, rzekłem, “iż Bóg nie wysłucha waszej modlitwy.” A wtedy z wielkim zdumieniem zapytali: “Czy Brat uważa, że myśmy się już tak daleko posunęli, że Bóg nie będzie skłonny do wysłuchania nas, gdy Go prosić będziemy o więcej cierpliwości?” “Nie, nie to mam na myśli w tej chwili, ale chciałbym was zapytać, czy już się modliliście o tę łaskę? Modliliście się. Czy Bóg was wysłuchał? Nie! A wiecie dlaczego? Ponieważ wam cierpliwości nie potrzeba.” Wówczas w oczach tej siostry pojawiło się oburzenie i rzekła: “Co też Brat mówi, nam nie potrzeba cierpliwości? A tymczasem jesteśmy podenerwowani przez cały dzień! Co też Brat sobie właściwie myśli?” ”Wam nie cierpliwości potrzeba,” odpowiedziałem, “lecz Chrystusa.”

 

Bóg mi nie da pokory, cierpliwości, świętości, albo miłości jako oddzielnych darów Swej łaski. Nie jest On kupcem odmierzającym porcje cierpliwości niecierpliwym, miłości tym, którym jej brak, pokory pysznym – w takich ilościach, abyśmy mogli nimi operować jako pewnego rodzaju kapitałem. On dał nam tylko jeden dar dla zaspokojenia wszystkich naszych potrzeb – Swego Syna Jezusa Chrystusa, a w miarę jak patrzę ku Niemu, On będzie pokornym, cierpliwym, pełnym miłości… i wszystkim innym, według mej potrzeby – zamiast mnie. Przypomnijcie sobie słowa zapisane w pierwszym Liście Jana: “I to jest świadectwo, że nam Bóg dał żywot wieczny; a ten żywot jest w Synu Jego. Kto ma Syna, ma żywot; kto nie ma Syna Bożego, nie ma żywota” (1Jn.5,11.12). Życie Boże nie jest nam dane jako coś odrębnego życie Boże dane nam jest w Synu. Jest to “żywot wieczny w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rzym. 6, 23). Dlatego nasze ustosunkowanie się do Syna decyduje o naszym ustosunkowaniu się do życia.

 

Jest rzeczą bardzo błogosławioną, gdy uświadomimy sobie różnicę, jaka zachodzi między chrześcijańskimi cnotami, a Chrystusem: jeśli wiemy czym się różni pokora od Chrystusa, cierpliwość od Chrystusa, miłość od Chrystusa. Przypomnijmy sobie raz jeszcze, co jest napisane w 1Kor.1,30: “Jesteście w Chrystusie Jezusie, który się nam stał mądrością od Boga i sprawiedliwością, i poświęceniem, i odkupieniem.” Ogólnie uważa się, że świątobliwość polega na tym, aby każdy szczegół życia był święty; to jednakowoż nie jest świątobliwością, a tylko owocem świątobliwości. Świątobliwością jest Chrystus. Jest nią Pan Jezus, który staje się nią w nas. Podobnie przedstawia się sprawa z jakąkolwiek inną cnotą: miłością, pokorą, mocą, panowaniem nad sobą itd. Dzisiaj na przykład zachodzi potrzeba cierpliwości: On jest naszą cierpliwością! Jutro zajść może potrzeba czystości: On jest naszą czystością! On jest ratunkiem w każdej potrzebie. Dlatego właśnie Paweł mówi o “owocu ducha” w liczbie pojedynczej (Gal.5,22), a nie o “owocach” jako o oddzielnych rzeczach. Bóg dał nam Swego Ducha Świętego, a gdy zachodzi potrzeba miłości, owocem Ducha jest miłość; gdy potrzeba radości, owocem Ducha jest radość. To zawsze jest prawdą. Nie ma znaczenia, czy tutaj chodzi o coś, czego tobie osobiście brakuje, czy też o sto i jedną innych rzeczy – Bóg ma jedną i całkowicie wystarczającą odpowiedź: Swego Syna Jezusa Chrystusa. W Nim znajdujemy zaspokojenie wszystkich ludzkich potrzeb.

 

W jaki sposób możemy w większej mierze doświadczyć mocy Chrystusa w naszym życiu? Tylko w miarę, jak będziemy sobie coraz bardziej zdawali sprawę z naszych potrzeb. Niektórzy wprost boją się odkrycia jakiegoś braku w swoim życiu, i dlatego nie rosną. Pojęcie wzrostu możliwe jest tylko w sensie wzrostu w łasce, a jak już powiedzieliśmy, łaska polega na tym, że Bóg czyni coś dla nas, albo za nas. Wszyscy mamy tego samego Chrystusa mieszkającego w nas, ale odkrycie jakiejś nowej potrzeby sprawi, iż spontanicznie Mu zaufamy, że Swoim życiem w nas urzeczywistni nasze pragnienia. Im więcej otwieramy nasze serce, im więcej miejsca robimy w nim, tym większą się cieszymy Bożą obfitością. W miarę jak rezygnujemy z jakiejś dalszej rzeczy, nie podobającej się Bogu, a zaufamy odnośnie do czegoś nowego Chrystusowi, zdobywamy nowe tereny. “Chrystus moim życiem” – jest tajemnicą wzrostu.

 

Mówiliśmy już o usiłowaniu i o ufaniu oraz o różnicy, jaka zachodzi między tymi dwoma pojęciami. Wierzcie mi, że na tym polega różnica między niebem i piekłem. O tym nie należy tylko mówić, jako o jakiejś pożytecznej myśli; jest to rzeczywistość, objawiająca się w życiu z wielką mocą. “Panie! Ja nie mogę tego wykonać, wobec tego już więcej nie będę usiłował tego robić.” Oto, gdzie większość zawodzi. “Panie! Ja nie potrafię; więc zaniecham; od tej chwili zaufam, że Ty wykonasz tę rzecz.” Postanawiam nie robić danej rzeczy; polegam na Nim, iż On będzie działał, a potem radośnie wchodzę w to, co On rozpoczął czynić. Nie jest to bynajmniej bierność; jest to życie pełne aktywności, gdy się Panu ufa w ten sposób; gdy się w Nim znajduje źródło naszego życia, dając Mu możność, aby Swoim życiem żył w nas.

 

ZAKON DUCHA ŻYCIA

 

“Przeto teraz żadnego potępienia nie ma dla tych, którzy w Chrystusie Jezusie nie według ciała chodzą, ale według ducha. Albowiem zakon ducha życia w Chrystusie Jezusie uwolnił mnie od zakonu grzechu i śmierci” (Rzym.8,1.2).

 

W 8-mym rozdziale Paweł przedstawia nam dopiero w szczegółach pozytywną stronę życia w Duchu. Rozpoczyna od słów: “przeto teraz żadnego potępienia nie ma”, choć to stwierdzenie może się wydawać nie na miejscu tutaj. Przecież potępienie zostało oddalone od nas przez Krew, dzięki której znaleźliśmy pokój z Bogiem i wybawienie od gniewu (Rzym.5,1.9). Ale istnieją dwa rodzaje potępienia, a mianowicie potępienie ze strony Boga, i potępienie ze strony samego siebie (podobnie jak poprzednio stwierdziliśmy, że istnieją dwa rodzaje pokoju), a potępienie ze strony samego siebie może się niekiedy wydawać jeszcze straszniejsze od potępienia ze strony Boga. Z chwilą, gdy uwierzyłem, że Krew Chrystusa uczyniła zadość Bogu, wiem, że grzechy moje zostały mi przebaczone, i że nie ma już więcej dla mnie potępienia ze strony Boga. Pomimo to jednak wciąż jeszcze mogę miewać porażki, a w związku z tym może zaistnieć poczucie wewnętrznego potępienia, które może być bardzo bolesne, jak tego dowodzi Rzymian 7. Gdy jednakowoż nauczyłem się żyć Chrystusem, gdy On stał się moim życiem, wówczas znana mi już jest tajemnica zwycięstwa, i wówczas, Chwała Bogu! “teraz żadnego potępienia nie ma”. “Zamysł ducha to życie i pokój” (Rzym. 8,6), i to właśnie staje się moim doświadczeniem, w miarę gdy uczę się chodzić w Duchu. Mając pokój w sercu, nie mam czasu czuć się potępionym, a pragnę tylko wielbić mego Pana, który mnie prowadzi od zwycięstwa do zwycięstwa.

 

Ale co właściwie powoduje to poczucie potępienia? Czyż nie ma ono związku z doświadczaniem ustawicznych porażek i świadomością, że się jest całkowicie bezradnym wobec nich? Zanim zrozumiałem, że Chrystus jest moim życiem, żyłem pod znakiem ustawicznego skrępowania; świadomość ograniczonych moich możliwości była mi jak gdyby kłodą u nogi; czułem się niezdolny do niczego na każdym kroku. Stale wołałem: “Nie mogę zrobić tego! Nie mogę zrobić tamtego!” I chociaż nie wiem jak próbowałem “Bogu się podobać nie mogłem” (Rzym. 8, 8). Ale w Chrystusie nie ma żadnego “ja nie mogę”. Teraz oświadczam, że “wszystko mogę w Tym, który mnie wzmacnia” (Filip. 4,13).

 

Ale jakżeż Paweł może być aż tak odważnym? Na jakiej podstawie może twierdzić, że już jest wolnym od wszystkich ograniczeń i że “wszystko może”? Oto odpowiedź na to pytanie: “Albowiem zakon ducha życia w Chrystusie Jezusie uwolnił mię od zakonu grzechu i śmierci” (Rzym. 8, 2). Dlaczego więc nie ma więcej potępienia? “Albowiem…” – rzecz ta posiada konkretną przyczynę. Przyczyną jest to, co tutaj jest nazwane “zakonem ducha życia”, który okazał się mocniejszy od tego drugiego zakonu, zwanego “zakonem grzechu i śmierci”. Czym są te dwa zakony? Jak one działają? Na czym polega różnica pomiędzy grzechem i zakonem grzechu, i pomiędzy śmiercią i zakonem śmierci?

 

Najpierw zadajmy sobie pytanie, co to jest zakon, czyli prawo? Otóż ściśle mówiąc jest to uogólnienie sprawdzone tak wszechstronnie, że stwierdzono, iż nie ma w danej rzeczy wyjątku. Możemy to określić w bardziej prosty sposób jako coś, co wciąż na nowo się powtarza, a za każdym razem, gdy dana rzecz się dzieje, dzieje się w ten sam sposób. Możemy przytoczyć na to przykłady, zarówno z prawa ustawowego jak i naturalnego. Jeśli na przykład będę jechał prawą stroną w Anglii, to zostanę zatrzymany przez policję drogową. Dlaczego? Ponieważ jest to sprzeczne z prawem tego kraju. Jeśli ty będziesz jechał w ten sposób, to również zostaniesz zatrzymany. Dlaczego? Dla tej samej przyczyny, dla której i ja zostałem zatrzymany: jest to sprzeczne z prawem, a prawo nie zna wyjątków. Jest to coś, co zdarza się wciąż na nowo i niezawodnie. Albo też wszyscy wiemy, co to jest prawo grawitacji. Jeśli upuszczę moją chusteczkę w Londynie, spadnie ona na ziemię. Jest to wynikiem prawa grawitacji. To samo stanie się również, jeśli upuszczę ją w Nowym Jorku, czy w Hongkongu. Obojętnie w jakim bym miejscu jej nie upuścił, prawo ciężkości będzie miało zawsze takie samo działanie. Gdy tylko zachodzą te same warunki, można widzieć i te same skutki. Istnieje zatem “prawo” ciężkości.

 

Cóż więc powiemy o prawie, o zakonie grzechu i śmierci? Gdy ktoś o mnie powie coś złego, to natychmiast we mnie się coś buntuje. To nie jest prawo: to jest grzech. Ale jeśli wtedy, gdy różni ludzie rąbią na mój temat niegrzeczne uwagi, takie samo “coś” się we mnie dzieje, wówczas odkrywam istnienie we mnie prawa – prawa grzechu, zakonu grzechu. Podobnie jak prawo ciężkości, jest to czymś stałym. Zawsze działa w ten sam sposób: podobnie ma się sprawa z zakonem śmierci. O śmierci powiedzieliśmy, że jest to słabość doprowadzona do ostateczności. Słabość to – “ja nie mogę”. Otóż gdy usiłując podobać się Bogu w jakiejś rzeczy stwierdzam, że nie mogę tego dokonać, a gdy próbuję podobać Mu się w jakiejś innej i znowu stwierdzam, że nie mogę, to wreszcie stwierdzam, że czynne jest tutaj jakieś prawo. Nie tylko jest we mnie grzech, ale i zakon grzechu; nie tylko jest śmierć, ale i zakon śmierci.

 

Należy jeszcze zwrócić uwagę na jedną rzecz. Prawo ciężkości jest nie tylko prawem w tym sensie, że działa stale, nie dopuszczając żadnego wyjątku, ale w odróżnieniu od prawa np. drogowego, jest ono prawem “naturalnym” i nie podlega dyskusji, a można je tylko odkryć. Prawo istnieje – i chusteczka w sposób “naturalny” sama opadnie na ziemię, bez żadnej pomocy z mojej 5trony. Identycznie jest z tym “Zakonem”, z tym prawem, które odkrył mąż w Rzymian 7,23. Jest to prawo grzechu i śmierci, przeciwne temu, co jest dobre i obezwładniające wolę człowieka pragnącego czynić dobrze. Grzeszy on w sposób “naturalny” stosownie do “zakonu grzechu”, który czynny jest w jego członkach. On pragnie być inny, ale to prawo istniejące i w nim działa nieubłaganie i żadne wysiłki ze strony woli człowieka nie mogą mu się sprzeciwić. To więc przyprowadza mnie do postawienia pytania, w jaki sposób od prawa grzechu i śmierci mogę zostać uwolniony? Potrzebuję bowiem wyzwolenia ad grzechu, więcej jeszcze od śmierci, ale najbardziej potrzebuję wyzwolenia od zakonu grzechu i śmierci. W jaki sposób mogę zostać uwolniony od stałych nawrotów słabości i upadania? Aby móc odpowiedzieć na te pytania, przyglądnijmy się naszym dwom przykładom z innego punktu widzenia.

 

W Czechosłowacji, szereg lat wstecz, również jeździło się lewą stroną. Wówczas, gdyby ktoś jechał prawą stroną, zostałby zatrzymany – tak jak o tym była mowa poprzednio. Ale obecnie ten sam automobilista jadąc prawą stroną jezdni w Czechosłowacji, nie zostaje więcej zatrzymany. Dlaczego? Ponieważ weszło w życie nowe prawo, i odtąd automobilista nie jest więcej winien łamania przepisów, a wręcz przeciwnie, nowe prawo bierze go w obronę, jeśli jedzie prawą stroną drogi.

 

Podobnie jak z prawem państwowym, ma się sprawa i z prawem naturalnym. W jaki sposób może zostać unieważnione prawo ciężkości? W odniesieniu do mojej chusteczki działanie jego jest oczywiste – ciągnie ono ją w dół. Wystarczy jednakowoż, abym podłożył moją rękę pod tę chusteczkę, a natychmiast przestanie opadać w dół. Dlaczego? Przecież prawo ciężkości jest czynne nadal? Nie robię niczego odnośnie do prawa ciężkości; jeśli chodzi o ścisłość – nie jestem w stanie niczego takiego zrobić. Dlaczego więc moja chusteczka nie opada dalej ku ziemi? Ponieważ jest siła, która uniemożliwia jej dalsze opadanie. Prawo istnieje nadal, ale inne prawo, silniejsze od niego, działa – a jest nim prawo życia. Prawo ciężkości może zrobić wszystko, co jest w jego mocy, ale chusteczka nie będzie opadać, ponieważ działa inne prawo, które przeciwdziała prawu ciężkości, aby ją utrzymać na tym samym poziomie. Wszyscy zapewne widzieliśmy takie drzewo, będące ongiś małym nasionkiem, które wpadło między płyty trotuaru, a rosnąc posiadało taką ogromną siłę żywotną, że ciężkie płyty kamienne zostały przez nie podniesione. To właśnie mamy na myśli, gdy mówimy o triumfie jednego prawa nad drugim.

 

W identyczny sposób Bóg uwalnia nas od jednego prawa poprzez wprowadzenie w życie innego. Zakon grzechu i śmierci istnieje nadal, ale Bóg wprowadził działanie nowego prawa zakonu ducha życia w Chrystusie Jezusie; a to prawo ma dostateczną siłę, aby nas wyzwolić od prawa, czyli zakonu grzechu i śmierci. Widzicie, jest to prawo życia w Chrystusie Jezusie tego zmartwychwstałego życia, które wstąpiło do boju ze śmiercią pod wszelkimi postaciami i odniosło nad nią triumf (Efez. 1, 19. 20). Pan Jezus mieszka w sercach naszych w Osobie Swego Ducha Świętego, a jeśli damy Mu swobodę działania i oddamy się ufnie w Jego ręce, to stwierdzimy, że On nas zachowa od starego prawa, starego zakonu. Zrozumiemy wówczas, co to znaczy być “mocą Bożą strzeżonym” (Piotr. 1, 5).

 

JAK OBJAWIA SIĘ ZAKON ŻYCIA

 

Chciejmy teraz zastanowić się nad tym zagadnieniem ze strony praktycznej. Już wcześniej była mowa o naszej woli, w odniesieniu do spraw Bożych. Nawet starsi wierzący nie zdają sobie niekiedy sprawy z tego, jak wielką rolę odgrywa w ich życiu siła woli. To było również częściowo powodem trudności Pawła w Rzymian 7. On miał dobrą wolę, ale wszystkie jego czyny jej zaprzeczały, i chociaż robił jak najbardziej stanowcze postanowienia i całą mocą chciał się Bogu podobać, wpadał tylko do coraz większej ciemności. “Ja chcę dobre”, alem “ja cielesny, zaprzedany grzechowi”. O to tutaj chodzi. To tak jak z tym samochodem, w którym zabrakło benzyny i który trzeba pchać: natychmiast staje, gdy tylko się go przestanie pchać! Wielu chrześcijan usiłuje jechać samemu, używając jako paliwa swojej silnej woli, a potem nasuwa im się myśl, że życie chrześcijańskie jest ogromnie wyczerpujące i gorzkie. Niektórzy nawet zmuszają się do wołania “Alleluja!” ponieważ inni tak robią, podczas gdy muszą przyznać, że dla nich nie ma to osobiście żadnego znaczenia. Zmuszają się, aby być czymś, czym istotnie nie są, a to jest trudniejsze jeszcze od spowodowania, aby woda popłynęła pod górę!… Gdyż koniec końcem najwyższym punktem, który osiągnąć może wola, to być chętnym (Mat. 26, 41).

 

Jeśli więc prowadzenie chrześcijańskiego życia wymaga tak wielkiego wysiłku z naszej strony, to jest to dowodem, że nie jesteśmy na właściwej drodze. Nie musimy się przecież przymuszać do mówienia naszym ojczystym językiem. Dopiero w wypadku, gdy mamy czynić coś w sposób nienaturalny, zachodzi konieczność użycia siły woli. Możemy czynić to przez jakiś czas, ale w końcu zakon grzechu i śmierci zwycięży. Może będziemy w stanie powiedzieć: “Chęć leży we mnie i wykonuję to, co dobre przez dwa tygodnie”, ale nareszcie będziesz musiał wyznać: “Ale wykonania tego, co dobre, nie znajduję”. Nie, ja nie pragnę więcej zostać czymś, czym już jestem. Jeśli dopiero “chciałbym” – to jest dowód, że jeszcze nim nie jestem.

 

Zapytacie, dlaczego ludzie używają więc siły woli, aby podobać się Bogu? Mogą mieć dwa powody. Mogą oczywiście w ogóle nie znać przeżycia powtórnego urodzenia, a w takim wypadku nie mają żadnego nowego życia, z którego by mogli czerpać; albo też mogą być jednostkami urodzonymi na nowo, i życie nowe znajduje się w nich, ale nie nauczyli się jeszcze ufać temu nowemu życiu. Powodem więc ustawicznego upadania i grzeszenia jest brak zrozumienia, który sprawia, że dochodzą do takiego stanu, w którym omal przestają wierzyć w to, aby zwycięskie życie było dla nich możliwe.

 

Ponieważ jednak nie uwierzyliśmy w całej pełni; nie oznacza to, że to słabiutkie życie, które tymczasem nam przypada w udziale, jest wszystkim, co Bóg dla nas przygotował. Rzym. 6, 23 stwierdza, że “darem łaski Bożej jest żywot wieczny w Chrystusie Jezusie, Panu naszym”, a teraz w Rzymian 8, 2 czytamy, że “zakon ducha życia” przyszedł nam z pomocą. Tak więc Rzymian 8, 2 nie mówi o jakimś nowym darze, ale o tym życiu, a którym już była mowa w Rzymian 6,23. Innymi słowy, jest to nowe objawienie tego, co już posiadamy. Czuję, że muszę podkreślać to z całym naciskiem wciąż na nowo. Nie jest to coś, co otrzymać mielibyśmy jako całkiem nową łaskę z rąk Bożych, ale jest to uchylenie zasłony, która nam przysłaniała coś, co Bóg już nam dał. Jest to nowe odkrycie dzieła, które zostało już dokonane w Chrystusie, ponieważ słowa “uwolnił mnie” są napisane w czasie przeszłym. Jeśli naprawdę to widzę i wiarą uchwycę się Pana, to nie ma konieczności, aby w moim życiu miały miejsce przeżycia Rzymian 9 – ani w sensie mego zachowania się, czy doświadczeń, a z całą pewnością nie będzie miała miejsca konieczność demonstrowania tak ogromnego wysiłku woli.

 

Gdy zrezygnujemy z używania naszej własnej woli, to nie upadniemy na ziemię i nie rozbijemy się, ale dostaniemy się w sferę działania innego prawa – “Ducha życia”. Bóg bowiem nie tylko nam dał życie, ale prawo, zakon życia. I podobnie jak prawo ciężkości jest prawem “naturalnym”, nie podlegającym ludzkiemu zatwierdzaniu, tak i prawo Ducha życia jest “naturalnym” prawem, podobnym do prawa, które podtrzymuje bicie serca w naszym organizmie, czy też kontroluje ruchy naszych powiek. Nie potrzebujemy myśleć o naszych oczach, ani postanawiać; że będziemy mrugać powiekami tyle a tyle razy, w celu utrzymania oczu w czystości; a jeszcze mniej możemy użyć siły naszej woli w odniesieniu da pracy naszego serca. Wszelkie tego rodzaju poczynania mogłyby mu tylko zaszkodzić. Nie – tak długo, jak długo żyjemy, działa ono spontanicznie. Nasza wola tylko przeszkadza, mieszając się do prawa życia. Fakt ten stwierdziłem pewnego razu w następujący sposób.

 

Miewałem noce, w czasie których cierpiałem na bezsenność. Pewnego razu, po kilku bezsennych nocach, gdy już Pana wiele razy prosiłem o sen, a nie zostałem wysłuchany i wyczerpałem wszystkie moje możliwości, wyznałem wreszcie Bogu, że wina wnusi leżeć po mojej stronie i poprosiłem, aby mi wskazał, gdzie jej szukać. Powiedziałem Bogu: “Żądam wyjaśnienia”. Odpowiedź była taka: “Wierz w prawa natury”. Sen jest równie naturalnym prawem jak głód, i nareszcie uświadamiałem sobie, że jak nigdy o to się nie martwiłem, czy będę głodny, czy też nie, to martwiłem się o sen. Starałem się dopomóc naturze, i to jest przyczyną bezsenności u większości tych, którzy na nią cierpią. Odtąd zaufałem jednak nie tylko Bogu, ale i prawem Bożej natury – i spałem dobrze.

 

Czy mielibyśmy nie czytać Biblii? Oczywiście, że powinniśmy, inaczej bowiem nasze życie duchowe ucierpi. To nie znaczy jednak, abyśmy się mieli zmuszać do czytania. Istnieje w nas nowe prawo, które sprawia w nas głód Słowa Bożego. Wówczas pół godziny może nam dać więcej, aniżeli pięć godzin czytania z przymusu. To samo odnosi się do ofiarności, do głoszenia Słowa, do składania świadectw. Kazanie z przymusu daje przeważnie w rezultacie opowiadanie gorącej Ewangelii zimnym sercem, a wszyscy wiemy, co ludzie mają na myśli, jeśli mówią o “zimnej miłości”. Jeśli całym sercem oddamy się życiu w sferze działania nowego prawa, będziemy mniej świadomi mocy starego prawa. Ono nadal istnieje, ale nie panuje więcej i nie znajdujemy się więcej w jego szponach. Dlatego też nasz Pan powiada w Mateusza 6: “Spójrzcie, na ptaki… Przypatrzcie się liliom”. Gdybyśmy zapytali ptaków, czy nie boją się prawa ciężkości, co one by nam odpowiedziały? Powiedziałyby nam: “Nigdy nie słyszałyśmy o jakimś Newtonie. Nie mamy pojęcia, że takie prawo istnieje. Latamy, ponieważ jest to prawem naszego życia, aby latać”. Nie tylko jest w nich życie wraz z potencjałem latania, ale życie to przebiega według prawa, które umożliwia tym żywym stworzeniom w sposób zupełnie spontaniczny ustawicznie przezwyciężać prawo ciężkości. A jednak prawo ciężkości pozostaje. Gdy wyjdziesz w jakiś mroźny zimowy ranek na podwórze i zobaczysz tam na śniegu leżącego martwego wróbla, natychmiast ci się przypomni istnienie tego prawa z całą siłą. Jak długo jednak ptaki żyją, tak długo je przezwyciężają, a czynnikiem dominującym ich świadomość, jest znajdujące się w nich życie.

 

Bóg był prawdziwie łaskawy dla nas. On nam dał to nowe prawo życia w Duchu, a tak dla nas sprawa “latania” nie jest więcej kwestią naszej woli, lecz Jego życia. Czy zwróciłeś uwagę na to, jak trudno jest nakłonić niecierpliwego chrześcijanina do cierpliwości? Już samo zażądanie, cierpliwości od niego wystarczy, aby niemal zachorował z przygnębienia. Ale Bóg nigdy nie kazał nam zmuszać się, aby być czymś, czym faktycznie nie jesteśmy; abyśmy “troskliwie myśląc przydali coś do swego duchowego wzrostu”. Troska może już kiedyś przyczyniła się do tego, że ktoś się skurczył, ale z pewnością jeszcze nigdy dzięki niej nikt nie urósł. “Nie troszczcie się”, oto Jego słowa. “Przypatrzcie się liliom… jak rosną.” Pan zwraca nam uwagę na nowe prawo życia w nas. Obyśmy mogli na nowo ujrzeć, jakie życie jest naszą własnością!

 

Jakże bezcennym jest to odkrycie! Może ono nas uczynić całkowicie nowymi ludźmi, ponieważ życie to objawia się zarówno w najmniejszych, jak i wielkich rzeczach. Zatrzymuje ono nas, na przykład, gdy już wyciągamy rękę, aby obejrzeć książkę, będącą własnością kogoś innego, przypominając nam, że nie zapytawszy o pozwolenie, nie mamy prawa tego zrobić. Duch Święty nam mówi, że nie wolno nam w ten sposób naruszać praw innych.

 

Pewnego razu rozmawiałem z jednym przyjacielem, i w czasie rozmowy rzekł do mnie tak: “Czy Brat wie, że ja wierzę w to, że każdy, kto by się chętnie zgodził na prowadzenie życia w Duchu, stałby się prawdziwie dystyngowaną osobą?”

 

“Co Brat ma na myśli” zapytałem. On zaś rzekł: “To prawo, ten zakon Ducha ma moc uczynić z człowieka prawdziwego “gentlemana”. Niektórzy mówią ze złością: “Nie możesz mieć tym ludziom za złe, że się w ten sposób zachowują; są to prości wieśniacy, którzy’ nie mieli sposobności skorzystać z dobrodziejstw wykształcenia.”

 

W rzeczywistości chodzi jednak o to, czy oni mają w sobie życie Chrystusowe. Zapewniam bowiem Brata, że to życie może im powiedzieć: “Twój głos jest za głośny”, “ten śmiech jest nie na miejscu”, albo “pobudka do wypowiedzenia twojej uwagi była zła.” W tysiącach szczegółów Duch życia może powiedzieć im jak się zachować i w ten sposób wykształcić w nich prawdziwą delikatność. Takiej mocy nie posiada nawet wykształcenie.” Przy czym ten mój przyjaciel sam był nauczycielem z zawodu!

 

Ale to jest prawdą. Weź na przykład gadulstwo. Czy może jesteś osobą mówiącą za wiele? Gdy jesteś gościem u ludzi, czy musisz sobie mówić tak: “Co ja zrobię? Jestem chrześcijaninem ale jeślibym miał prawdziwie uwielbić Imię Pana, to po prostu nie śmiem tyle mówić. Dziś będę się musiał mieć szczególnie na baczności. Może udaje ci się to przez godzinę lub dwie, ale później – dzięki byle jakiemu pretekstowi tracisz nad sobą kontrolę i ani się nie spostrzeżesz, kiedy znów znajdziesz się w kłopotliwej sytuacji dzięki twemu nieposkromionemu językowi. Bądźmy pewni, że wola nasza w takim wypadku nic nam nie pomoże. Gdybym ci zalecił zastosowanie w tej sytuacji silnej woli, to byłoby to podawaniem ci próżnej religii tego świata, a nie życia w Jezusie Chrystusie. Proszę bowiem nie zapomnieć, że gadatliwa osoba pozostaje nią, choćby nie otworzyła ust przez cały dzień, gdyż rządzi nią “naturalne” prawa gadulstwa, podobnie jak drzewo morelowe pozostaje drzewem morelowym, niezależnie od tego, czy w danej chwili znajdują się na nim morele, czy też nie. Ale jako chrześcijanie odkrywamy w sobie nowe prawo, prawo Ducha życia, który wszystko przenika i który już nas wyzwolił od prawa naszego gadulstwa. Jeśli, wierząc Słowu Bożemu, poddamy się temu nowemu prawu, ono nam powie, kiedy mamy przestać mówić – albo nie zacząć mówić! – i ono nam da moc do wykonania tego polecenia. Na tej podstawie możesz się potem udać do domu swoich przyjaciół na dwie lub trzy godziny, albo i na dwa lub trzy dni – i nie będziesz miał żadnej trudności. po powrocie do domu podziękujesz tylko Bogu za Jego nowe prawo życia.”

 

Życie chrześcijańskie jest właśnie takim spontanicznym, samorzutnym życiem. Objawia się ono w miłości dla niemiłych dla takiego brata, którego z pobudek naturalnych nigdy byśmy nie lubili, a co dopiero miłowali! Działa ono na tej zasadzie, że Sam Pan ustosunkowuje się do tego brata z miłością, widząc w nim takie czy inne możliwości. “Panie, Ty widzisz, że on jest miły i Ty go miłujesz. Zechciej go miłować, Panie, teraz przeze mnie!” I miłość ta objawia się rzeczywiście w życiu – w prawdziwej szczerości i moralności charakteru. W życiu wierzących jest za dużo obłudy, za dużo aktorstwa. Nic tak nie osłabia skuteczności chrześcijańskiego świadectwa jak pretendowanie, że się jest czymś, czym się w istocie nie jest, a zwykły szary człowiek na ulicy niezawodnie w końcu nas przejrzy i dowie się kim jesteśmy, pomimo naszego maskowania się. Ale udawanie ustępuje rzeczywistości, gdy zaufamy prawu życia.

 

CZWARTY KROK: CHODŹCIE “WEDŁUG DUCHA”

 

Bo co niemożebne było Zakonowi, w czym on był słaby przez “ciało, Bóg posławszy Syna Swego w podobieństwie grzesznego ciała i z powodu grzechu, potępił grzech w ciele, aby usprawiedliwienie Zakonu wypełniło się w nas, którzy nie według ciała chodzimy, ale według Ducha” (Rzym. 8,3.4).

 

Każdy uważny czytelnik tych dwóch wierszy zauważy, że są tutaj przedstawione dwie rzeczy: po pierwsze, co Pan Jezus uczynił dla nas, a po drugie, co Duch Święty dokonał w nas. “Ciało” jest “słabe”; stąd przykazanie Zakonu nie może zostać wypełnione w nas “według ciała”. (Proszę nie zapominać, że nie chodzi tutaj o sprawę zbawienia, lecz podobania się Bogu.) Z powodu naszej nieudolności, Bóg uczynił dwa kroki. Wkroczył Sam w celu rozprawienia się z samym jądrem naszego problemu – to było pierwsze. Posłał Syna Swego w ciele, który umarł jako ofiara za grzech, a wypełniając wolę Ojca “potępił grzech w ciele”. Oznacza to, iż jako reprezentant wziął na śmierć wszystko, co przynależało do starego stworzenia w nas, co nosi nazwę “naszego starego człowieka”, albo “ciało” czyli nasze cielesne “ja”.

 

W ten sposób Bóg wymierzył cios samemu korzeniowi naszego nieszczęścia, usuwając podstawę naszej słabości. To był pierwszy krok. Niemniej pozostało do wypełnienia w nas “przykazanie Zakonu”. W jaki sposób mogło ono zostać wypełniane? Wymagało ta dalszej pomocy ze strony Bożej a udzielona nam ona została dzięki zesłaniu Ducha Świętego, który zamieszkał w nas. On został w tym celu zesłany, aby zająć się wewnętrzną stroną tego zagadnienia, a maże On to uczynić wtedy, jeśli jak jest powie dziane “chodzimy według Ducha”. Co to oznacza chodzić według Ducha? Po pierwsze nie jest to praca – jest to chodzenie. Chwała Bogu, że uciążliwe i bezowocne wysiłki, aby się Bogu podobać, w których byłem zaangażowany, gdy starałem się czynić to “w ciele”, ustąpiły miejsca błogosławionemu i pełnemu zaufaniu “mocy Jego, która działa we mnie potężnie” (Kol. 1,29). Dla tej właśnie przyczyny Paweł przeciwstawia “uczynki” ciała “owocem” Ducha (Gal. 5,19.22). Po drugie: chodzenie według Ducha oznacza poddanie się. Chodzenie według ciała oznacza oddawanie się dyktatom ciała, a dalsze wiersze 8-go rozdziału Listu do Rzymian (8,5-8), wyraź nie nam wskazują, do czego to prowadzi. Efektem tego – konflikt z Bogiem. Chodzenie w Duchu jest natomiast poddaniem się Duchowi. Jednego nie może zrobić człowiek chodzący według Ducha – a mianowicie nie może być od Niego niezależny. Ja muszę być posłuszny Duchowi Świętemu. Do Niego musi należeć inicjatywa w moim życiu, i tylko wtedy doznam pełnego działania “zakonu Ducha życia”, jeśli Mu się posłusznie poddam, a owo “przykazanie Zakonu” (to wszystko, co usiłowałem robić, aby się Bogu podobać) zostanie wtedy wypełnione – ale już nie przeze mnie, ale we mnie. “Bo którzy przez Ducha Bożego prowadzeni bywają, ci są synami Bożymi” (Rzym. 8,14). Wszystkim nam są dobrze znane słowa błogosławieństwa w 2 Koryntian 23,13: “Łaska Pana Jezusa Chrystusa, i miłość Boga, i społeczność Ducha Świętego niech będzie z wami wszystkimi”. Miłość Boża jest źródłem wszelkiego błogosławieństwa duchowego; łaska Pana Jezusa udostępniła całe to duchowe bogactwo; bogactwo to zaś zostaje udzielone nam przez społeczność Ducha Świętego. Miłość jest czymś ukrytym w sercu Boga; łaska jest tą miłością wyrażoną i uczynioną dostępną w Synu; społeczność jest udzielaniem tej łaski przez Ducha Świętego. To, co Ojciec umyślił, jeśli chodzi o nas, tego Syn dokonał za nas, a obecnie Duch Święty nam to przekazuje. Gdy zatem odkryjemy coś nowego, co Pan Jezus dla nas przygotował w Swoim Krzyżu, zastosujmy się, w celu urzeczywistnienia tego w naszym życiu, do wskazówek, które Bóg nam dał, i poprzez wytrwałe poddawanie się i posłuszeństwo Duchowi Świętemu, otwórzmy Mu szeroko drogę do udzielenia nam danej cnoty. Na tym polega Jego działanie. W tym właśnie celu przyszedł – aby uczynić rzeczywistości; w nas to wszystko, co jest naszą własnością w Chrystusie.

 

Na polu pracy misyjnej zrobiliśmy nieraz to doświadczenie, że gdy się przyprowadza jakąś duszę do Chrystusa, to należy uczynić to bardzo starannie i dokładnie, gdyż nigdy nie wiadomo, kiedy taki człowiek otrzyma znów pomoc ze strony innych chrześcijan. Staramy się więc zawsze dobrze takiemu nowemu wierzącemu wyjaśnić, że z chwilą, kiedy poprosił Pana o przebaczenie mu grzechów i wejście do jego życia, jego serce stało się miejscem zamieszkania żywej Osoby. Święty Duch Boży mieszka obecnie w nim, aby mu pomagać w zrozumieniu Pisma Świętego – aby umiał znaleźć w nim Chrystusa, aby kierować jego modlitwami, aby sprawować kierownictwo nad jego życiem i aby kształtować w nim charakter jego Pana.

 

Pewnego roku, pod koniec lata, udałem się na dłuższy odpoczynek w góry, gdzie było dosyć trudno o mieszkania, tak że podczas mego pobytu tamże musiałem spać w jednym domu, a na posiłki chodzić do innego – a był to dom pewnego mechanika i jego żony. Przez pierwsze dwa tygodnie mego pobytu, poza modlitwą przed posiłkami, nic nie mówiłem moim gospodarzom o Ewangelii; aż wreszcie pewnego dnia nadarzyła się sposobność i opowiedziałem im o Panu Jezusie. Oni chętnie słuchali i przyszli do Niego w prostocie wiary, aby otrzymać odpuszczenie grzechów. Urodzili się “na nowo” i nowe światło i radość wstąpiły do ich życia, ponieważ prawdziwie się nawrócili. Starałem się wyjaśnić im jak najdokładniej to, co się stało, a następnie, jako że robiło się już chłodna, pojechałem do domu.

 

W czasie miesięcy zimowych człowiek ów miał zwyczaj pić wino przy posiłkach, a często czynił to aż w nadmiarze. Po moim wyjeździe, z nastaniem zimy, wino znów pojawiło się na stole, a tego dnia, stosownie do nowego swego zwyczaju, mąż skłonił głowę, aby podziękować za posiłek – ale nie mógł wydobyć ani słowa. Po jeszcze jednej, drugiej próbie, zwrócił się do swej żony: “Co jest nie w porządku?” rzekł. “Dlaczego nie mogę się dzisiaj modlić? Przynieś Biblię, zobaczymy co tam jest napisane o piciu wina.” Ja zostawiłem im egzemplarz Słowa Bożego, więc żona jego szukała tu i tam, ale nie mogła znaleźć żadnej wskazówki, czy objaśnienia, gdyż nie znała jeszcze dobrze Pisma Świętego. Nie umieli jeszcze radzić się tej Księgi, i nie było żadnego sługi Bożego w tej miejscowości, a całe miesiące miały upłynąć, zanim zobaczyliby się ze mną. “Napij się twego wina jak zwykle” rzekła wreszcie jego żona, “a zwrócimy się do naszego drogiego brata w tej sprawie, gdy będziemy mieli okazję.” Ale mimo wszystko człowiek ten nie mógł wprost podziękować Panu za wino. Wreszcie rzekł do żony: “Zabierz je stąd!” Gdy tylko wino zostało sprzątnięte, mogli zaraz poprosić o błogosławieństwo dla swego posiłku. Gdy po pewnym czasie człowiek ten odwiedził mnie w miejscowości, w której stale przebywałem, opowiedział mi całą historię. Oto jak Pan Sam pokierował życiem i czynami tego człowieka. Wielu z nas wie, iż Pan Jezus jest naszym życiem. Wierzymy w to, że Duch Święty mieszka w nas, lecz fakt ten ma mały wpływ na nasze zachowanie się. Zachodzi więc pytanie, czy znamy Go jako żywą Osobę, i czy znamy Go jako naszego Pana?

 

 

 

 

Rozdział 11

 

JEDNO CIAŁO W CHRYSTUSIE

 

Zanim przejdziemy do naszego ostatniego ważnego tematu, zrobimy jeszcze przegląd już odbytej drogi i podsumowanie poczynionych kroków. Staraliśmy się przedstawić wszystko w możliwie prosty sposób i wyjaśnić możliwie dokładnie niektóre doświadczenia życia duchowego, przez które przeważnie przechodzą chrześcijanie. Jasną jest jednak rzeczą, że w miarę kroczenia coraz dalej z Panem, robimy coraz więcej odkryć, należy więc być ostrożnym i unikać pokusy, aby pracę Bożą uważać za bardziej prostą, aniżeli ona jest w istocie. Gdybyśmy tak myśleli, byłoby to powodem poważnego zamieszania.

 

Są dzieci Boże, które wierzą, że całe nasze zbawienie – a mają tutaj na myśli również zagadnienie prowadzenia świętobliwego życia – uzależniane jest od uświadamiania sobie wartości Chrystusowej Krwi. Słusznie zresztą podkreślają wagę rozliczania się z Bogiem na bieżąco, jeśli chodzi o znane sobie poszczególne grzechy, jak i to, że Krew ta ma wciąż nową moc, gładząc wszystkie popełnione grzechy – ale im się zdaje, że Krew może wszystko zrobić. Wierzą więc w tego rodzaju świątobliwość, która w istocie jest tylko odseparowaniem człowieka od grzechów popełnionych w przeszłości; twierdzą, że poprzez wymazywanie na bieżąco tego wszystkiego, co człowiek uczynił w przeszłości, mocą przelanej Krwi, Bóg oddziela go od świata, aby był Jego własnością i że to jest świątobliwością, i na tym poprzestają. Ale pozostały jeszcze do spełnienia podstawowe wymagania Boże, a wraz z nimi cała potęga Bożej mocy, stojąca do dyspozycji człowieka dla ich wykonania, pozostaje niewykorzystana. Przypuszczam, że na podstawie naszych poprzednich rozważań jest dla nas rzeczą jasną, że takie zrozumienie jest niewystarczające.

 

Są też tacy, którzy idą dalej i uświadamiają sobie, że Bóg ich włączył w śmierć Swego Syna na krzyżu, w celu wyzwolenia ich od grzechu i Zakonu poprzez rozprawienie się ze starym człowiekiem. Tacy prawdziwie wierzą w Pana, gdyż chlubią się w Chrystusie Jezusie i nie ufają więcej ciału (Filip. 3, 3). W nich Bóg znajduje już wyraźne podstawy, na których może budować. A wychodząc stąd jako z punktu wyjścia, wielu poszło jeszcze dalej, zdając sobie sprawę z tego, że poświęcenie się (pojęte w sposób właściwy), oznacza całkowite oddanie się w ręce Pana i chodzenie Jego śladem. To wszystko są pierwsze kroki, które stanowią punkt wyjścia, z którego wielu poszło jeszcze dalej, a o niektórych doświadczeniach tych wierzących, radujących się przeżywaniem dalszych etapów rozwoju w życiu duchowym wspomnieliśmy już częściowo w poprzednich rozważaniach. Zawsze powinniśmy jednak brać pod uwagę to, że chociaż każde z tych doświadczeń jest pewną cząstką prawdy, to jednak żadne z nich nie jest całą prawdą w oddzieleniu od innych. Wszystkie stają się naszym udziałem dzięki dziełu dokonanemu przez Chrystusa na krzyżu i nie jest rzeczą możliwą, abyśmy magli zignorować którąkolwiek z nich.

 

BRAMA I DROGA

 

Rozróżniamy więc szereg etapów w życiu wiary i w doświadczeniu wierzącego człowieka, przy czym jednak zauważamy, że chociaż przeżycia te nie zawsze występują w jednakowej kolejności, to jednak charakteryzują się wspólnymi cechami, zwłaszcza odnośnie do pewnych kroków, które trzeba poczynić, aby stać się ich uczestnikiem. Jakie to są kroki? Na pierwszym miejscu musi mieć miejsce objawienie. Jak już widzieliśmy, poprzedza ono zawsze wiarę i doświadczenie. Bóg otwiera nasze oczy przez Swoje Słowo, a wtedy przed oczyma naszego serca staje jakiś nowy fakt dotyczący Jego Syna, i tylko wtedy, gdy fakt ten uprzytomnimy sobie i urzeczywistnimy wiarą, staje się on dopiero konkretnym doświadczeniem w naszym życiu. Tak więc zachodzi następująca kolejność:

 

  1. Objawienie (Obiektywne).
  2. Doświadczenie (Subiektywne).

 

A potem w dalszym ciągu zauważamy, że takie doświadczenie zazwyczaj przebiega w formie pewnego kryzysu, który następnie przechodzi w proces ciągły. W zrozumieniu tych kwestii bardzo jest pomocne wyobrażanie sobie ich w postaci obrazu, jaki maluje John Bunyan w “Wędrówce Pielgrzyma”, gdzie czytamy o “Ciasnej Bramie”, przez którą Chrześcijanin wszedł na “Wąską Drogę”. Nasz Pan Jezus Chrystus mówił o takiej bramie i drodze, jako wiodących do życia (Mat. 7, 14), a doświadczenie w zupełności to potwierdza. Mamy więc w dalszym ciągu:

 

Objawienie.

Doświadczenie:

  1. Ciasna Brama (Kryzys)
  2. Wąska Droga (Proces).

A teraz weźmy dla przykładu niektóre z omawianych przedtem tematów i sprawdźmy, jak bardzo nam ta analiza pomaże w ich lepszym zrozumieniu. Najpierw zastanowimy się nad naszym usprawiedliwieniem i nowym urodzeniem. Zaczynają się od objawienia odkupicielskiej pracy Pana Jezusa wykonanej za nasze grzechy na krzyżu; potem następuje kryzys nawrócenia się i wiary (Ciasna Brama), dzięki czemu zapoczątkowuje się to, iż “staliśmy się bliskimi” Bogu (Efez. 2, 13), co prowadzi nas do ciągłego już chodzenia z Nim (Wąska Droga), przy czym podstawą dla naszego przybliżania się do Niego na każdy dzień pozostaje nadal Jego zbawienna Krew (Żyd.10, 19.22). Gdy przejdziemy do wyswobodzenia z grzechu, znowu widzimy trzy kroki: objawienie Ducha Świętego, czyli fakt, że odtąd “wiemy” (Rzym.6, 6); potem kryzys wiary – odkąd już “uważamy siebie za umarłych dla grzechu” (Rzym.6,11); wreszcie trwający już ustawicznie proces poświęcania się, albo “oddawania siebie samych Bogu (Rzym.6,13) na podstawie “chodzenia w nowości żywota”. A teraz weźmy pod uwagę dar Ducha Świętego. I tutaj początkiem jest to “ujrzenie” Pana Jezusa wywyższonego na tronie, czego wynikiem jest przeżycie posiadające aż dwa aspekty, a mianowicie Ducha Świętego wylanego i Ducha Świętego mieszkającego w nas. Idąc o jeden krok dalej, przychodzimy do zagadnienia podobania się Bogu, i znowu na pierwszym miejscu znajdujemy potrzebę duchowego oświecenia, aby się nam stało jasnym, jak wielką wartość w odniesieniu do naszego “ciała” – to jest do tego posiada kryzys całego egocentrycznego systemu życia człowieka. Przyjęcie tej prawdy wiarą prowadzi nas natychmiast do przeżycia kryzysu przejścia przez “Ciasną Bramę”, dzięki czemu zaprzestajemy “czynienia” czegoś, a zaczynamy odtąd wiarą przyjmować to potężne działanie życia Chrystusowego w nas, dzięki któremu w praktycznym naszym życiu moc Jego wypełnia w nas to, czego wymaga Bóg. W ten sposób wchodzimy na “Wąską Drogę” chodzenia w posłuszeństwie Duchowi Bożemu (Rzym. 8,4).

 

Nie dzieje się to wszystko za każdym razem jednakowo, i winniśmy się wystrzegać formułowania jakiegoś schematu działania Ducha Świętego; ale zachodzi prawdopodobieństwo, że każde nowe doświadczenie w życiu duchowym stanie się naszym udziałem w podobny właśnie sposób. Z całą pewnością zawsze jednak będzie miało miejsce najpierw otwarcie naszych oczu duchowych na jakiś nowy aspekt Chrystusa i Jego dokonanego dzieła, a wówczas wiara otworzy nam bramę wiodącą na drogę procesu rozwojowego. Proszę też i o tym pamiętać, że podział chrześcijańskiego życia wiary na te różne przeżycia, takie jak: usprawiedliwienie, nowe narodzenie, dar Ducha Świętego, wyzwolenie z grzechów, poświęcenie itd., służą wyłącznie do lepszego ich zrozumie nią. Nie oznacza to, że etapy te muszą, albo będą wstępowały po sobie zawsze w jakieś przypisanej kolejności. W rzeczywistości bowiem, jeśli został nam w pełni przedstawiony Chrystus i Jego Krzyż na samym początku możemy równie dobrze przeżyć szereg tych doświadczeń od razu, począwszy od pierwszego dnia naszego chrześcijańskiego życia, chociaż pełne zrozumienie ich może mieć miejsce później. Dałby Pan, aby głoszenie Ewangelii miało taki charakter!

 

Ale jedno jest pewnikiem, a mianowicie, że objawienie zawsze poprzedza wiarę. Gdy uświadomimy sobie coś, co Bóg uczynił w Chrystusie, to naszą naturalną reakcją na to jest powiedzenie Mu: “Dzięki Ci, Panie”, a w ślad za tym idzie wiara. Objawienie jest zawsze dziełem Ducha Świętego, który dany nam jest no to, aby nam przychodzić z pomocą i poprzez wyjaśnienie Pisma Świętego wprowadzić nas we wszelką prawdę (Jan 16,13). Licz na Niego, gdyż jest On tutaj obecny właśnie w tym celu; gdy natrafisz na tego rodzaju trudności, jak brak zrozumienia lub wiary, zwróć się z nimi wprost do Pana, mówiąc: “Panie otwórz oczy moje, zechciej mi tę nową prawdę wyjaśnić. Panie, pomóż niedowiarstwu memu!” On niezawodnie to uczyni.

 

POCZWÓRNE DZIEŁO CHRYSTUSA NA KRZYŻU

 

Teraz jesteśmy już w stanie zrobić dalszy krok i rozważyć, jak wiele innych problemów obejmuje Krzyż naszego Pana Jezusa Chrystusa. W świetle chrześcijańskiego doświadczenia i w celu lepszego zanalizowania stojącego przed nami tematu, podzielimy nasze rozważania Bożego odkupienia na cztery aspekty. Niemniej, czyniąc to, musimy zawsze pamiętać, że Krzyż Chrystusa jest jednym Bożym dziełem – stanowi jedną całość. Kiedyś tam w ziemi Judzkiej, blisko dwa tysiące lat temu, Pan Jezus umarł i zmartwychwstał, a teraz jest “prawicą Bożą (albo po prawicy Bożej) wywyższony.” (Dz. Ap. 2,33). Dzieło to zostało dokonane i nie zachodzi potrzeba, aby została kiedykolwiek powtórzone, ani też do niego nie można niczego dodać.

 

Z czterech aspektów dzieła dokonanego na Krzyżu, z trzema zapoznaliśmy się już dosyć dokładnie. Ostatni z nich będzie omawiany w dwóch końcowych rozdziałach tego rozważania. Można je podsumować w sposób następujący:

 

Krew Chrystusa – rozprawia się z naszymi grzechami i naszym poczuciem winy.

Krzyż Chrystusa – rozprawia się z grzechem, ciałem i starym człowiekiem.

Życie Chrystusa – w samym wierzącym, stwarza go na nowo i daje mu nową moc.

Okazywanie mocy śmierci w starym człowieku – aby nowe życie Boże mogło się stopniowo coraz więcej objawiać.

Pierwsze dwa aspekty mają charakter leczniczy. Dotyczą one zniszczenia uczynków diabelskich (1 Jana 3,8) i zgładzenia grzechu człowieka. Następne zaś mają charakter wyraźnie pozytywny i mają na celu osiągnięcie celu Bożego. Pierwsze dwa mają na celu odzyskanie tego, co Adam utracił przez upadek w grzech, dwa następne mają na celu osiągnięcie przez nas stanu – i wprowadzenie do naszego życia czegoś, czego Adam nigdy nie posiadał. Widzimy więc, że Pan Jezus przez Swoją śmierć i zmartwychwstanie wykonał dzieło, które przyniosło człowiekowi zarówno odkupienie jak i możliwość zrealizowania w pełni planu Bożego.

 

W poprzednich rozdziałach rozważaliśmy szczegółowo te pierwsze dwa aspekty, tj. znaczenie śmierci Pana Jezusa, najpierw Jego krwi – jako rozprawiającej się z naszymi grzechami i poczuciem winy, a następnie Krzyża – jako rozprawiającego się z naszym grzechem i ciałem. W naszym rozważaniu na temat wiecznego celu pokrótce również przyjrzeliśmy się trzeciemu z kolei aspektowi – przy czym przykładem naszym był Chrystus jako ziarno pszeniczne. Wreszcie w poprzednim rozdziale rozważaliśmy w jaki sposób Chrystus staje się naszym życiem i przyjrzeliśmy się niektórym praktycznym wynikom Jego działania w nas. Zanim jednak przejdziemy do czwartego aspektu, który nazwę “noszeniem krzyża”, musimy powiedzieć coś jeszcze na temat tego trzeciego zagadnienia, czyli o wyzwoleniu mocy życia przez zmartwychwstanie Chrystusa, której zadaniem jest zamieszkanie w człowieku i dodanie mu siły do służby Bożej.

 

Już była mowa o celu, jaki przyświecał Bogu w stworzeniu, i powiedzieliśmy sobie, że było nim coś, co sięgało o wiele dalej; aniżeli to, co Adam kiedykolwiek doświadczył. Co było celem Bożym? Bóg chciał posiadać taki rodzaj ludzki, którego członkowie posiadaliby dar ducha, umożliwiający im społeczność z Nim, który jest Duchem. To pokolenie, posiadające życie Samego Boga, miało współpracować z Nim w kierunku zrealizowania przez Niego wytkniętego celu, poprzez przezwyciężenie ewentualnych buntów wroga (szatana) i zniszczenie jego niecnych poczynań. Takim był ów wielki plan. A w jaki sposób zostanie on teraz zrealizowany? Odpowiedź znajdujemy znowu w śmierci Pana Jezusa. Jakaż to jest potężna śmierć! Jest ona czymś pozytywnym i sprawiającym konkretny cel, który daleko przewyższa odzyskanie li tylko utraconych pozycji; przez nią bowiem nie tylko położony został kres grzechowi i staremu człowiekowi, a skutki ich anulowane, ale zostało wprowadzone na widownię dziejów coś więcej, coś nieskończenie większego.

 

MIŁOŚĆ CHRYSTUSA

 

Musimy rozważyć teraz dwa urywki ze Słowa Bożego, jeden z 1 Mojż. 2 i jeden z Efez. 5, które mają wielkie znaczenie, jeśli chodzi o ten temat.

 

“Tedy przypuścił Pan Bóg twardy sen na Adama, i zasnął; i wyjął jedno żebro jego, i napełnił ciałem to miejsce. I zbudował Pan Bóg z żebra onego, które wyjął z Adama, niewiastę, i przywiódł ją do Adama. I rzekł Adam: Toć teraz jest kość kości moich, i ciało z ciała mego; dlatego będzie nazwana mężatka (w jęz. hebr. ishshah), bo ona z męża (w jęz. hebr. ish) wzięta jest” (1 Mojż. 2, 21-23).

 

“Mężowie, miłujcie żony swoje, jak i Chrystus umiłował Kościół i wydał zań Samego Siebie, aby go poświęcić, oczyściwszy kąpielą wodną przez Słowo, ażeby przedstawić go Sobie chwały pełnym Kościołem, nie mającym skazy, ani zmarszczki, ani czegoś podobnego, ale żeby był świętym i niepokalanym” (Efez. 5, 25-27).

 

Efezów 5 jest jedynym rozdziałem w Biblii, który wyjaśnia to miejsce w 1 Mojż. 2. Jeśli się zastanowimy nad tym, co jest powiedziane w Liście do Efezów, to stwierdzimy, że jest to sprawa rzeczywiście zadziwiająca. Mam na myśli w szczególności słowa: “Chrystus umiłował Kościół”. W tych słowach mieści się coś bardzo wzruszającego.

 

Nauczyliśmy się myśleć o sobie jako o grzesznikach, potrzebujących odkupienia. Zostało to w nas wpajane przez całe pokolenia, i jesteśmy wdzięczni Bogu za to, gdyż to było początkiem naszego życia wiary; ale nie to przewidział Bóg jako ostateczny cel wiary naszej. Bóg mówi raczej o “chwały pełnym Kościele, nie mającym skazy, ani zmarszczki,… ale… świętym i niepokalanym”. Zbyt często mamy o Kościele takie wyobrażenie, że jest to po prostu zbiorowisko “zbawionych grzeszników”. On nim jest; ale myśmy używali tego określenia tak, jak gdyby Kościół był wyłącznie tym, a to nie jest prawdą. Zbawieni grzesznicy – to jest pojęcie dające nam dopiero tło, którym są grzech i upadek człowieka; ale w oczach Bożych Kościół jest Nowym Stworzeniem, którego dokonał Bóg w Swoim Synu. W tym pierwszym znaczeniu Kościół jest czymś składającym się z wielu cząstek, w tym drugim stanowi jedną całość. W pierwszym znaczeniu Kościół ma charakter negatywny, należy niejako do przeszłości; w drugim znaczeniu ma on charakter pozytywny i jest wizją przyszłości. Ów “wieczny cel” był w sercu Bożym już od wieczności, a dotyczył Jego Syna: aby On mógł mieć Ciało, które wyrażałoby Jego życie. Patrząc więc na Kościół z punktu widzenia Boga Ojca, Kościół jest poza zasięgiem grzechu, czymś, czego grzech w ogóle nie dotknął.

 

List do Efezów przedstawia nam więc taki aspekt śmierci Pana Jezusa, którego równie jasno nie widzimy w żadnym innym miejscu Słowa Bożego. W Liście do Rzymian sytuacja jest przedstawiona z punktu widzenia upadłego człowieka i rozpoczynając od tego, że “Chrystus umarł za grzeszników, nieprzyjaciół, za bezbożnych” (Rzym. 5) stopniowo zostajemy wprowadzeni w “miłość Chrystusową” (Rzym. 8, 35). Natomiast w Liście do Efezów punktem wyjścia jest to, co Bóg uczynił “przed założeniem świata” (Efez. 1, 4), oraz to, iż sercem Ewangelii jest fakt, że “Chrystus umiłował Kościół i wydał zań Samego Siebie” (Efez. 5, 25). Tak więc w Liście do Rzymian jest mowa o tym, żeśmy “zgrzeszyli” i jak Bóg umiłował grzesznika (Rzym. 5, 8), podczas gdy w Liście do Efezów jest mowa o tym, że “Chrystus umiłował”, a miłość przedstawiona tutaj jest porównana z miłością męża do żony. Ten rodzaj miłości nie ma fundamentalnie nic do czynienia z grzechem jako takim. Ten urywek Słowa Bożego nie przedstawia więc odkupienia za grzech, lecz stworzenie Kościoła, i jest powiedziane, że dla osiągnięcia tego celu Pan nasz “wydał Samego Siebie”. Istnieje więc taki aspekt śmierci Pana Jezusa, który jest całkowicie pozytywny i ma do czynienia w szczególności z miłością, jaką Pan nasz żywi dla Swojego Kościoła, a tutaj sprawa grzechu i grzeszników w ogóle bezpośrednio nie wchodzi w rachubę. Aby nam uzmysłowić ten fakt, apostoł Paweł posługuje się przykładem z 1 Mojż. 2, a to jest jedną z najpiękniejszych prawd w całym Słowie Bożym, i gdy oczy nasze się otworzą, aby ją zobaczyć, to z całą pewnością skłonimy nasze serca w głębokiej czci.

 

Począwszy od 1 Mojż. 3, gdzie czytamy o “odzieniu skórzanym”, poprzez ofiarę Abla i dalej przez cały Stary Testament, mamy wiele przykładów i symboli, które nam pokazują śmierć Pana Jezusa, dzięki której dane nam jest odkupienie z grzechów; tutaj jednakowoż apostoł Paweł nie posługuje się żadnym z nich, poza tym jednym – z 1 Mojż. 2. Proszę na to zwrócić uwagę, jak również i na to, że pierwsza wzmianka o grzechu występuje dopiero w 1 Mojż. 3. Jest to więc jedyny przykład śmierci Chrystusa w Starym Testamencie, który nie ma nic do czynienia z grzechem, jako że odnosi się do wypadku, który miał miejsce przed upadkiem człowieka, a nie po jego upadku. Przyjrzyjmy mu się więc przez chwilę.

 

Czy moglibyśmy powiedzieć, że Bóg przypuścił ów twardy sen na Adama z powodu popełnienia przez Ewę jakiegoś ciężkiego grzechu? Z całą pewnością nie, ponieważ Ewa jeszcze nie była nawet stworzona. Wówczas nie wchodziły jeszcze w rachubę zagadnienia moralnej natury, ani też żadne inne. Nie, na Adama przypadł ów twardy sen wyłącznie w tym celu, aby coś mogło zostać z niego wyjęte i uczynione czymś innym. Sen jego nie był więc spowodowany grzechem Ewy, lecz miał na celu umożliwienie jej stworzenia. Oto czego nas uczą te wiersze z Pisma Świętego. To doświadczenie Adama miało na celu stworzenie Ewy, a to Bóg w Swoich odwiecznych planach postanowił uczynić. Bóg chciał mieć taką właśnie “ishshah”. Przypuścił tedy na męża (ish) twardy sen, wyjął z boku jego żebro, i z żebra tego uczynił ishshah, niewiastę, mężatkę, i przywiódł ją do Adama. Taki obraz daje nam Bóg w Piśmie Świętym. Obraz ten jest cieniem tego aspektu śmierci Chrystusa, który nie ma do czynienia na pierwszym miejscu z odkupieniem, ale jest odpowiednikiem snu Adama, przedstawionego w tym rozdziale.

 

Niech Bóg broni, aby miało to oznaczać, że Pan Jezus nie umarł w celu odkupienia nas. Chwała Bogu, że On tego dokonał. Musimy pamiętać, że dziś żyjemy w epoce Efezów 5, a nie 1 Mojż. 2. List do Efezów został napisany po upadku człowieka i skierowany pod adresem ludzi, którzy doznali jego skutków tak, że w Liście tym nie tylko oglądamy cel stworzenia, ale i blizny będące pozostałością jego upadku – w przeciwnym bowiem razie nie byłoby potrzeby wspominania “skazy i zmarszczki.” Ponieważ wszyscy jesteśmy na ziemi, a upadek człowieka jest historycznym faktem, “oczyszczenie” jest więc konieczne.

 

Niemniej powinniśmy o odkupieniu myśleć zawsze jako o elemencie wprowadzonym dodatkowo, z konieczności spowodowanej katastrofalnym złamaniem prostej linii celu Bożego. Odkupienie jest więc sprawą dostatecznie wielką i dostatecznie wspaniałą, aby w naszej wizji zająć bardzo poczesne miejsce, ale Bóg mówi, abyśmy nie uczynili z odkupienia wszystkiego, tak jak gdyby człowiek został po to stworzony, aby być odkupionym. Upadek człowieka jest istotnie tragicznym popsuciem tej linii Bożego celu, a odkupienie błogosławionym uleczeniem nas, dzięki któremu grzechy nasze zostały zmazane, a my zostaliśmy przywróceni do społeczności z Bogiem; niemniej, gdy to zostało już dokonane, pozostaje jeszcze do wykonania dzieło, dzięki któremu moglibyśmy otrzymać to, czego Adam nigdy nie posiadał, i dzięki któremu moglibyśmy dać Bogu to, czego On pragnie całym sercem. Bóg bowiem nigdy nie zaniechał Swego planu, który przedstawia niejako linię prostą, a Adam nigdy nie posiadał tego życia, którego symbolem było owo drzewo żywota. A te dzięki dziełu Pana Jezusa, dokonanemu w Jego śmierci i zmartwychwstaniu (a należy zawsze pamiętać, iż było to jedno dzieło – w całości), życie Jego zastało niejako wyzwolone i popłynęło szerokim strumieniem żywota, który też i my możemy sobie przywłaszczać wiarą, a tak otrzymaliśmy więcej, niż Adam kiedykolwiek posiadał. I w tym właśnie przybliżamy się do całkowitego wypełnienia planu Bożego – gdy przyjmujemy Chrystusa jako nasze życie. Na Adama przypadł twardy sen. Przypominamy sobie, że o wierzących jest napisane w Słowie Bożym, że zasypiają, a nie umierają. Dlaczego? Ponieważ gdy tylko jest mowa o śmierci, to podświadomie nawet myślimy natychmiast również i o grzechu. W 3-cim rozdziale 1 Mojżeszowej na widownię wszedł grzech, a z grzechem śmierć. Ale sen Adama miał miejsce wcześniej, dzięki czemu ten przykład śmierci Pana Jezusa jest tak różny od wszystkich innych w Starym Testamencie. W związku z grzechem bywał zabity baranek; ,kiedy indziej jałowica, wół; ale Adam nie został zabity, lecz zasnął, aby znów się obudzić. To jest symbolem śmierci, która nie została poniesiona z powodu grzechu, ale w celu pomnożenia się w zmartwychwstaniu. Następnie musimy i na to zwrócić uwagę, że Ewa nie została stworzona jako zupełnie nowa jednostka oddzielnym aktem stworzenia, równorzędnym do aktu stworzenia Adama. Adam spał, a Ewa została stworzona z Adama. To właśnie jest Bożą metodą w stosunku do Kościoła. “Drugi Człowiek Boży” obudził się ze Swego “snu” i oto Kościół Jego został stworzony w Nim i z Niego, aby czerpać życie swe z Niego oraz okazywać zmartwychwstały żywot. Bóg ma Syna, który znany jest jako jednorodzony, a oto Bóg pragnie, aby ten Jednorodzony miał braci. Ze stanowiska jednorodzonego przejdzie On do stanowiska pierworodnego – i zamiast mieć jednego Syna, Bóg będzie miał wielu synów. Jedno ziarno pszeniczne umarło, ale za to wiele ziaren wyrośnie. Pierwsze ziarno ongiś było jedynym ziarnem; teraz jednak stało się pierwszym z wielu ziaren. Pan Jezus złożył życie Swoje, a to życie skiełkowało i stało się życiem wielu innych. Takimi podobieństwami posługiwaliśmy się dotąd. Ale w przykładzie, który obecnie mamy przed sobą, liczba pojedyncza zastępuje liczbę mnogą. Dzięki Krzyżowi zaistniała jedna jedyna osoba: Oblubienica dla Syna. Chrystus umiłował Kościół i wydał zań Samego Siebie.

 

JEDNA ŻYWA OFIARA

 

Powiedzieliśmy, że aspekt śmierci Chrystusa, przedstawiony w Liście do Efezów, do pewnego stopnia różni się od tego, o czym czytaliśmy w Liście do Rzymian, ale właściwie aspekt ten jest zasadniczym celem, do którego zmierzała również i argumentacja, będąca treścią Listu do Rzymian, jak bowiem już powiedzieliśmy, odkupienie miało na celu przyprowadzenie nas z powrotem do tej prostej linii oryginalnego, pierwotnego planu Bożego.

 

W rozdziale 8-mym Paweł mówi nam o Chrystusie, jako o pierworodnym Synu – pomiędzy wielu “synami Bożymi”, którzy przez Ducha Bożego prowadzeni są. (Rzym. 8, 14). “Albowiem, których On przedtem poznał, tych też przeznaczył, aby byli podobni obrazowi Syna Jego, żeby On był pierworodnym między wielu braćmi. A których przeznaczył, tych też powołał; a których powołał, tych i usprawiedliwił; a których usprawiedliwił, tych i uwielbił” (Rzym. 8, 29. 30). Tutaj widzimy, że usprawiedliwienie prowadzi do takiej chwały, która nie objawia się w jednostce, czy też w kilku tylko osobach – ale w mnóstwie tych; którzy wspólnie stanowią wizerunek Jednego. Ten sam cel naszego odkupienia jest w dalszym ciągu przedstawiony, jak już widzieliśmy w “miłości Chrystusa” dla Swojej własności, która jest tematem ostatnich wierszy tego rozdziału (8, 35-39). Ale ta, co jest tylko zaznaczone w rozdziale 8-mym, staje się całkiem jasne w rozdziale 12-tym, którego tematem jest Ciało Chrystusowe.

 

Po pierwszych ośmiu rozdziałach Listu do Rzymian następuje niejako wkładka, której tematem jest suwerenne postępowanie Boga z Izraelem, po czym zastaje podjęty temat pierwszych rozdziałów. Tak więc możemy powiedzieć – a pomoże nam to wielce w rozważaniu naszego tematu – że argumentacja 12-go rozdziału jest ciągiem dalszym rozdziału 8-go, a nie 11-go. Króciutkie podsumowanie tych rozdziałów wyglądałoby następująco: Grzechy nasze przebaczone (r. 5), myśmy umarli z Chrystusem (r. 6), z natury jesteśmy bezsilni (r.7), i dlatego ufamy Duchowi, który mieszka w nas (r. 8). A po tym wszystkim, jaka konsekwencja tego, co zostało udowodnione poprzednio: “Jesteśmy jednym ciałem w Chrystusie” (r. 12). Odnosi się tutaj wrażenie, że jest to logicznym wynikiem poprzednich wywiadów i celem, do którego te wywiady zmierzały. Rzymian 12 i następne rozdziały zawierają szereg bardzo ważnych praktycznych wskazówek odnośnie do naszego życia i zachowania się. Uwagi te są podane po położeniu raz jeszcze nacisku na sprawę poświęcenia się. W rozdziale 6, 13 Paweł powiedział: “Oddawajcie siebie samych Bogu, jako z umarłych żywi, i członki swoje za oręż sprawiedliwości Bogu”. Teraz natomiast, w rozdziale 12-tym, nacisk jest położony na nieco inny aspekt tej samej prawdy: “Proszę was tedy, bracia, przez litość Bożą, abyście stawiali ciała swoje, jako ofiarę żywą, świętą, przyjemną Bogu, jako rozumną służbę waszą” (Rzym. 12,1). Ta nowa zachęta do poświęcenia się jest skierowana pod naszym adresem jako “braci”, co nas łączy z tymi “wielu braćmi” z rozdziału 8, 29. Jest to zatem wezwaniem, abyśmy uczynili wspólnie, jednomyślnie ów krok wiary, to stawianie, czyli ofiarowanie Bogu do dyspozycji i służby ciała naszego, jako “ofiarę żywą” Bogu. Jest to coś, co idzie dalej niż postępowanie jednego tylko człowieka; słowa te dotyczą naszego wkładu do całości. To “stawanie” jest rzeczą osobistą, ale ofiara jest wspólna; stanowi ona jedną ofiarę. Rozumna służba Bogu jest jedną służbą. Nie powinniśmy nigdy myśleć, że nasz wkład nie jest potrzebny, skoro bo wiem przyczynia się do tej służby – Bóg jest zadowolony. Dzięki tej służbie właśnie doświadczamy, “co jest wolą Bożą dobrą, przyjemną i doskonałą” (r. 12, 2), albo innymi sławy, uświadamiamy sobie wieczny Boży cel w ,Jezusie Chrystusie. Stąd Paweł apeluje do wszystkich, mówiąc “każdemu z was” (12, 3), jako do oświeconych tym cudownym światłem, które płynie z poznania tego nowego Bożego faktu, że “my wielu jesteśmy jednym ciałem w Chrystusie, a z osobna jesteśmy jedni drugich członkami” (12,5), a potem na tej podstawie następują dopiero praktyczne wskazówki.

 

Naczyniem, poprzez które Pan Jezus może objawić się w tym pokoleniu, nie jest jednostka, ale Ciało. “W miarę wiary, jaką Bóg każdemu udzielił” (12,3) – wspólnie, możemy dokonać tego, czego w odosobnieniu, w odizolowaniu się od innych, nigdy byśmy nie dokonali – wypełnić cel Boży. Do osiągnięcia miary zupełnego wieku Chrystusowego i okazania Jego chwały potrzebne jest całe ciało. Obyśmy naprawdę to zrozumieli.

 

Tak więc w Rzym. 12, 3-6 znajdujemy naukę o współzależności nas wszystkich, przy czym przykładem, którego użył apostoł Paweł jest nasze ciało. Poszczególni chrześcijanie nie są Ciałem, lecz członkami tego Ciała, a w ciele ludzkim “nie wszystkie członki jedną i tę samą mają czynność”. Ucho nie śmie sobie wyobrażać, że jest okiem. A choćby się to ucho nie wiem jak modliło – nie będzie mogło widzieć. Natomiast całe ciało może widzieć dzięki oku. Tak więc (mówiąc obrazowo), może mam dar słyszenia tylko, ale mogę widzieć przez innych, którzy mają dar widzenia; albo może umiem chodzić, a nie umiem pracować a wtedy otrzymuję pomoc od rąk. Niestety, aż nazbyt częsta spotyka się takie nastawienie do sprawy Pańskiej, ‘To co wiem, to wiem, a czego nie wiem, tego nie wiem i bez tego też się mogę obejść.’ Ale w Chrystusie, tych rzeczy, których nie wiemy, możemy dowiedzieć się od innych, i w ten sposób, dzięki usłudze innych, możemy je poznać i dzielić radość ich znajomości.

 

Muszę podkreślić, że to, co powiedziałem jest nie tylko taką ot sobie pocieszającą myślą. Jest to żywotnym czynnikiem w życiu ludu Bożego. My nie możemy się obejść jeden bez drugiego. Dla tej przyczyny społeczność w modlitwie jest taka ważna. Wspólna modlitwa przynosi tę pomoc, która jest potrzebna Ciału, co jasno wynika z Mat.18,19.20. Ufanie Panu może nie wystarczyć, gdy jestem odosobniony. Ja muszę Mu ufać razem z innymi. Muszę nauczyć się modlić “Ojcze nasz…” biorąc za podstawę jedność całego Ciała, gdyż bez pomocy Ciała nie mogę sobie poradzić. A jeszcze bardziej uwidocznia się to w dziedzinie usługiwania. Nie potrafię skutecznie służyć Panu sam, a On usilnie mnie o tym poucza na każdym kroku. Sam Pan do tego dopuści, że znajdę zamknięte drzwi i tu i tam, że będę wprost bezskutecznie bił głową o ścianę, aż nareszcie zrozumiem, że potrzebuję też pomocy Ciała, a nie tylko pomocy od Pana. Życie Chrystusa jest życiem Jego Ciała, i dlatego też dary Jego dane nam są dla sprawowania dzieła, zmierzającego do zbudowania tegoż Ciała.

 

Ciało nie jest tylko ilustracją – jest ono faktem. Biblia nie mówi, że Kościół jest podobny do ciała, lecz wyraźnie mówi, że on jest Ciałem Chrystusa. “My wielu jesteśmy jednym ciałem w Chrystusie, a z osobna jesteśmy jedni drugich członkami.” Wszystkie członki łącznie są jednym Ciałem, wszystkie bowiem dzielą Jego życie – tak jak gdyby On Sam był rozdzielony pomiędzy Swoje członki.

 

Pewnego razu znajdowałem się w grupie początkujących wierzących, którzy nie mogli zrozumieć, w jaki sposób wszyscy możemy być jednym Ciałem, skoro jesteśmy poszczególnymi jednostkami, mężczyznami i kobietami. Pewnej niedzieli, gdy właśnie miałem łamać chleb przy Stole Pańskim, poprosiłem ich, aby uważnie przyglądnęli się temu bochenkowi. A potem, gdy chleb został rozdzielony i zjedzony, zwróciłem im na to uwagę, że jakkolwiek chleb ten znajdował się w tej chwili wewnątrz nich, to jednak był to w dalszym ciągu tylko jeden chleb – a nie wiele chlebów. Chleb został rozdzielony, ale Chrystus nie jest rozdzielony nawet w tym sensie, jak ten bochenek chleba. On pozostaje jednym Duchem w nas, a my wszyscy jesteśmy jedno w Nim.

 

To jest zupełnym przeciwieństwem charakteru Adamowego, który jest wybitnie indywidualistyczny. Nie ma połączenia, nie ma społeczności w grzechu. Tam widzimy tylko samolubstwo i nieufność w stosunku do innych. W miarę gdy idę dalej naprzód z moim Panem, wnet danym mi jest odkryć, że nie tylko zachodzi konieczność rozprawienia się z grzechem i moją cielesną siłą, ale że istnieje jeszcze dalszy problem, który powodowany jest moim ‘indywidualistycznym’ życiem, tym życiem, które jest samowystarczalne i nie uznaje potrzeby połączenia się z Ciałem. Zachodzi możliwość, że w życiu moim została załatwiona sprawa grzechu i ciała, a jednak wciąż jeszcze mogę być zdecydowanym indywidualistą, pragnącym świętobliwości, zwycięstwa i owocności dla siebie osobiście – choćby i z najczystszych powodów. Tego rodzaju nastawienie nie uwzględnia jednak całego Ciała, a zatem nie może być Bogu przyjemne. Dlatego musi On i w tej rzeczy mnie wychować, inaczej bowiem pozostanę w konflikcie z Jego celami. Bóg nie ma mi tego za złe, że jestem jednostką, ale potępia indywidualizm. Największym Jego problemem nie jest ów zewnętrzny podział Jego Kościoła na rozmaite odłamy i denominacje, ale nasze własne indywidualistyczne serca.

 

Tak, i tutaj musi dokonać swego dzieła Krzyż, przypominając mi, że w Chrystusie umarłem memu staremu, niezależnemu życiu, które odziedziczyłem po Adamie, i że w zmartwychwstaniu nie tylko zostałem wierzącym w Chrystusa jako jednostka, lecz że stałem się członkiem Jego Ciała. Pomiędzy tymi dwoma pojęciami zachodzi ogromna różnica. Gdy tylko to zrozumiem, natychmiast skończę z niezależnością i będę szukał społeczności. Życie Chrystusa we mnie będzie ciągnęło mnie do życia Chrystusa w innych. Już odtąd nie będę realizował jakiejś indywidualnej linii życiowej. Zniknie zazdrość. Zniknie współzawodnictwo. Zniknie robienie czegoś “dla siebie”. Moje korzyści, ambicje i ulubienia – to wszystko zniknie. Już nie będzie to miało znaczenia, który z nas wykona daną pracę. Jedno tylko będzie ważne – aby rosło Ciało.

 

Powiedziałem: “Gdy to zobaczę, zrozumiem…” Na tym polega nasza wielka potrzeba: aby widzieć Ciało Chrystusa jako dalszy, wielki Boży fakt, aby niebiańskie objawienie tego faktu przeniknęło do głębi naszego ducha, że “my wielu jesteśmy jednym ciałem w Chrystusie”. Tylko Duch Święty może nam objawić tę prawdę w całej pełni, a gdy On to uczyni, wówczas w naszym życiu i pracy nastąpi ogromne wprost przeobrażenie.

 

W TYM WSZYSTKIM PRZEZWYCIĘŻAMY

 

Nam dane jest widzieć historię człowieka wstecz tylko od upadku w grzech. Bóg widzi ją jednak od początku. Już przed upadkiem człowieka w sercu Boga była pewna myśl, a w przyszłych wiekach myśl ta stopniowo zostanie w zupełności zrealizowana. Bóg dobrze wiedział o grzechu i o odkupieniu; a jednak w Jego wielkim celu dla Kościoła, wskazanym w 1Mojż.2, nie widać grzechu zupełnie. Wydaje się, jak gdyby (po ludzku mówiąc) w myśli Swej Bóg przeskoczył zupełnie i jedno i drugie (grzech i odkupienie) i widział Kościół w przyszłości – w wieczności, jako mający usługiwanie i (przyszłą) historię zupełnie wolną od grzechu, a całkowicie pochodzącą od Boga. Jest nią bowiem historia Ciała Chrystusowego w chwale, nie wyrażającego niczego z upadłego człowieka, ale będącego wyłącznie obrazem uwielbionego Syna Bożego. Takim jest Kościół, który zadowolił serce Boże i któremu dany został majestat.

 

W Efezów 5 stoimy jeszcze pośród historii odkupienia, a jednak przez łaskę dane nam jest oglądać ów odwieczny cel Boży, wyrażony słowami, “Pan wydał za Kościół Samego Siebie, ażeby go przedstawić Sobie chwały pełnym Kościołem”. Teraz jednakowoż widzimy, że koniecznie potrzebna jest woda żywota i oczyszczenie przez Słowo, aby przygotować Kościół, (obecnie jeszcze zniekształcony przez upadek) do przedstawienia go Chrystusowi w chwale. Teraz jeszcze są skazy do naprawienia i zmazy do usunięcia i rany do zagojenia. A jednak – jakże wspaniała jest obietnica i jak słodko brzmią te słowa powiedziane tutaj o Kościele, że będzie on “nie mającym skazy” – tj. blizn po grzechu, którego historia zostanie nawet zapomniana, ani “zmarszczki” – znikną ślady czasu, znikną ślady wieku, gdyż wszystko uczynione jest nowym, a tak ani szatan, ani demony, ani ludzie nie znajdą w nim niczego takiego, z racji czego by go mogli oskarżyć.

 

Oto gdzie się znajdujemy obecnie. Wiek (aeon) ten zbliża się ku końcowi i moc szatana jest większa niż kiedykolwiek przedtem. Nasz bój jest z aniołami, z mocarzami ciemności, z duchami złości pod niebiosami (Rzym. 8, 38; Efez.6,12), których celem jest przeciwstawianie się i zniweczenie dzieła Bożego w nas, poprzez oskarżanie wybranych Bożych o popełnienie wielu uchybień. Jako pojedynczy wierzący nigdy nie moglibyśmy im sprostać, ale tego, czego nie możemy dokonać jako jednostki, to może zrobić Kościół. Grzech, zadufanie w sobie i indywidualizm były mistrzowskimi pchnięciami w samo serce Bożego celu w człowieku, ale w Krzyżu Bóg położył im kres. Gdy więc wiarą uchwycimy się tego, co On uczynił, że “Bóg jest, który usprawiedliwia” i że “Chrystus jest, który umarł” (Rzym. 8, 33. 34) wtedy stanowić będziemy wspólnie front, którego same bramy Hadesu nie przemogą. My, Jego Kościół “w tym wszystkim przezwyciężamy przez Tego, który nas umiłował” (Rzym. 8, 37).

 

 

 

 

Rozdział 12

 

KRZYŻ A ŻYCIE DUSZEWNE

 

Bóg przygotował wszystko, co było potrzebne dla odkupienia naszego w Krzyżu Chrystusa, ale nie poprzestał na tym. W tymże Krzyżu zapewnił On – i to tak niezmiennie, jak tylko Bóg może uczynić – wykonanie Swego wiecznego planu, o którym mówi Paweł jako o tajemnicy “zakrytej od wieków w Bogu, który wszystko stworzył”. Plan ten został obecnie objawiony w tym celu, aby “teraz przez zbór wiadomą była władcom i zwierzchnościom na niebiosach nader rozliczna mądrość Boża, według postanowienia wiecznego, które uczynił w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Efez.3,9-11).

 

Powiedzieliśmy już, że dzieło Krzyża ma dwa następstwa mające bezpośredni wpływ na zrealizowanie tego celu w nas. Z jednej strony sprawił, że objawiło się Jego życie, które może znaleźć wyraz dzięki mieszkającemu w nas Duchowi Świętemu, a z drugiej strony Krzyż sprawił, że stało się możliwe to, co nazwiemy ‘noszeniem krzyża’, a co jest naszą współpracą w codziennym działaniu wewnątrz nas Jego śmierci, dzięki czemu umożliwione jest objawienie się w nas nowego życia. To z kolei sprawia, że nasz ‘naturalny człowiek’ stopniowo zostaje wdrażany do zajmowania właściwego dlań miejsca, czyli do posłuszeństwa w stosunku do Ducha Świętego. Obie te rzeczy są oczywiście – jedna stroną negatywną, druga zaś pozytywną – tego samego zjawiska. Równie jasną jest rzeczą, że obecnie w szczególny sposób będziemy mieli do czynienia w naszych rozważaniach z zagadnieniem postępów w życiu, które przynosi chwałę Bogu. Do tej chwili w naszych rozważaniach życia chrześcijańskiego kładliśmy główny nacisk na moment przełomu, kryzysu, dzięki któremu każdy z nas staje się uczestnikiem danego przeżycia. Teraz natomiast będziemy szczególnie interesować się sprawą naszego codziennego życia, jako uczniów Pańskich, a zwłaszcza wewnętrznym ćwiczeniem, które mogłoby nas przygotować do Jego służby. Wszak o takich mówił nasz Pan: “I ktokolwiek nie niesie krzyża swego i nie idzie za Mną, nie może być uczniem Moim” (Łuk.14,27).

 

Będziemy więc rozważać zagadnienie ‘naturalnego człowieka’ i ‘noszenia krzyża’. Aby to zrozumieć, musimy – choćby ktoś może zarzucił nam, że jesteśmy zbyt drobnostkowi – raz jeszcze wrócić do 1 Mojżeszowej, aby rozważyć, czego Bóg życzył sobie w człowieku na samym początku i w jaki sposób cel Tego został zniweczony. W ten sposób będziemy mogli pojąć zasady, dzięki którym nasze życie będzie mogło z powrotem odpowiadać celowi Bożemu.

 

ISTOTA UPADKU CZŁOWIEKA

 

Jeśli posiadamy choć odrobinę objawienia planu Bożego, to będziemy zawsze wymawiali słowo ‘człowiek’ z wielkim szacunkiem. Powtórzymy wówczas za Psalmistą, “Cóż jest człowiek, iż nań pamiętasz?” Biblia wyraźnie uczy, że Bóg nade wszystko pragnie człowieka – i to takiego człowieka, który by był według serca Jego.

 

Bóg stworzył więc człowieka. W 1Mojż.2,7 czytamy, że człowiek został stworzony jako dusza żywiąca, posiadająca ducha w sobie, przy pomocy którego mógł mieć społeczność z Bogiem, i zewnętrzne ciało, poprzez które miał łączność z światem zewnętrznym. (Takie wersety z Nowego Testamentu jak np. 1Tes.5,23 i Żyd.4,12 potwierdzają to, że istotnie człowiek składa się z tych trzech elementów). Poprzez swego ducha, Adam pozostawał w kontakcie z duchowym światem Bożym; poprzez ciało z światem materialnym. Te dwie części twórczego aktu Boga zebrał on w sobie i stał się osobowością, pewnego rodzaju całością żyjącą w tym świecie, poruszającą się samodzielnie i posiadającą swobodę wolnego wyboru. Gdy więc patrzymy nań w ten sposób, stwierdzamy, że był on istotą świadomą swego istnienia, mającą moc wyrażania się – był “duszą żywiącą”.

 

Poprzednio już stwierdziliśmy, że Adam został stworzony doskonałym. Mówiąc to, mamy na myśli, że był on doskonałym w sensie nie posiadania w sobie niczego niedoskonałego, jako że wyszedł z ręki Boga; nie był on jednakowoż istotą pod względem rozwojowym skończoną. Potrzeba mu jeszcze było jednego dotknięcia – aby się mógł stać dziełem całkowicie dokończonym. Bóg miał coś więcej na myśli stwarzając go – ale to pozostawało chwilowo nieobjawione. Bóg zmierzał jednak do wypełnienia Swego celu w stworzeniu człowieka, a cel ten sięgał daleko poza samego człowieka, chodziło Mu bowiem o to, aby przy pomocy człowieka zabezpieczyć Sobie wszystkie prawa w wszechświecie. A w jaki sposób miał człowiek spełnić takie zadanie? Tylko dzięki współpracy, która miała wypływać z żywotnego połączenia z Bogiem. Pragnął On bowiem nie tylko mieć na ziemi pokolenie ludzi, którzy by mieli jedną krew w żyłach, ale takie pokolenie, które by miało w dodatku również Jego życie przenikające ich członki. Takie właśnie pokolenie spowoduje ostateczny upadek szatana, i sprawi wypełnienie tego wszystkiego, czego pragnie serce Boga. Taki cel miał na oku Bóg stwarzając człowieka.

 

Powiedzieliśmy również, że Adam został stworzony istotą neutralną. Miał ducha umożliwiającego mu obcowanie z Bogiem; jako człowiek nie był on jednakowoż, że tak powiem, ostatecznie zorientowany; miał możność wyboru, i mógł, gdyby chciał, odwrócić się w innym kierunku. Celem Bożym było uczynienie z ludzi Swoich ‘synów’, czyli innymi słowy okazanie Swego życia w istotach ludzkich. To Boże życie przedstawione było w Ogrodzie w postaci drzewa żywota, które przynosiło owoc zdatny do przyjęcia i do spożycia. Gdyby Adam, który został stworzony neutralnym, był dobrowolnie się zwrócił w innym kierunku i wybrał zależność od Boga, spożywając owoc drzewa żywota (przedstawiający własne życie Boga), Bóg byłby dzielił to życie w żywotnym związku z człowiekiem; byłby wówczas zrealizował ‘synostwo’. Adam zwrócił się natomiast do drzewa znajomości dobrego i złego, stał się ‘wolnym’, aby rozwinąć własną osobowość samodzielnie – ale w odosobnieniu od Boga. Ponieważ jednak ten drugi wybór sprawił równocześnie wmieszanie się do jego życia szatana, Adam w ten sposób utracił możność osiągnięcia Bożego celu, dla którego Bóg go przeznaczył.

 

KORZENIEM WSZYSTKIEGO: DUSZA LUDZKA

 

Wiemy jaki kierunek obrał Adam. Stojąc pomiędzy dwoma drzewami poddał się szatanowi i wziął owoc drzewa wiadomości dobrego i złego. To zadecydowało o jego przyszłym rozwoju. Od tej chwili miał do swojej dyspozycji wiedzę; on ‘wiedział’. Ale niestety – i tutaj dochodzimy do naszej głównej myśli – spożycie owocu drzewa znajomości dobrego i złego sprawiła, że człowiek rozwinął się, jeśli chodzi o jego duszę, ponad miarę. Jego uczucia zostały poruszone, gdyż owoc ten był ‘wdzięczny na wejrzeniu’, co spowodowało, że zaczął ‘pożądać’; umysł wraz z potencjałem rozumowania został rozwinięty, ponieważ nabył on ‘umiejętność’; również i wola jego zastała wzmocniona, tak że w przyszłości mógł on już zawsze podejmować decyzje, którędy się udać. Owoc ten posłużył więc duszy Adama w całej pełni do nabrania ekspansywnej mocy i do pełnego rozwoju, tak, że odtąd człowiek nie tylko już był duszą żywiącą, ale zaczął żyć życiem duszy, czyli posługując się pewnego rodzaju neologizmem – zaczął żyć życiem duszewnym. Od tej chwili człowiek przestaje być istotą, która li tylko ma duszę jako siedzibę niezależności i wolnego wyboru, ale staje się ona odtąd, zamiast ducha, główną sprężyną życia człowieka.

 

Musimy jednak zwrócić uwagę na jedną rzecz. Nie jest to sprzeczne z intencją Bożą, a raczej zgodne z nią, aby człowiek posiadał duszę, taką jaką posiadał Adam. Bóg postawił sobie za cel jednakowoż, aby coś w naszym życiu odwrócić. Jest bowiem w życiu obecnego człowieka coś więcej aniżeli posiadanie duszy: jest to życie duszą, prowadzenie duszewnego życia. To właśnie udało się osiągnąć szatanowi dzięki upadkowi człowieka w grzech. Usidłał on człowieka i sprawił, że poszedł on w myśl jego intencji – w kierunku swej duszy w tak ogromnym zasięgu, że w końcu stała się ona inspiratorem wszelkich poczynań w jego życiu.

 

Musimy jednak być ostrożni. Aby temu zapobiec nie wolno nam przekreślić duszy zupełnie. Tego nie można zrobić. Jeśli dziś naprawdę działa w nas Krzyż, nie znaczy to, że się stajemy bezwładni, bez czucia, bez charakteru. Nie, duszę posiadamy nadal, a cokolwiek otrzymujemy ad Boga, otrzymujemy tylko przy współudziale duszy jako narzędzia, jako czynnego w nas potencjału – w prawdziwym poddaństwie Jemu. Chodzi jednak o to: czy pozostajemy w ramach zakreślonych nam przez Boga zakreślonych jeszcze tam, w Ogrodzie, na samym początku w odniesieniu do naszej duszy, czy też je przekraczamy?

 

W chwili obecnej Bóg dokonuje pracy winiarza. W duszy naszej znajdują się niekontrolowane pędy rozwojowe, wymagające odcięcia nożem tegoż winiarza. Są więc przed nami dwie sprawy, które musimy zrozumieć. Z jednej strony Bóg stara się nas doprowadzić do tego miejsca, w którym życie Jego Syna mogłoby znaleźć się w nas, a z drugiej strony Bóg sprawuje bezpośrednie dzieło w naszych sercach, aby usunąć zło, które wkradło się dzięki owocowi wiadomości, w wyniku czego czerpiemy życie z niewłaściwego źródła. Każdego dnia uczymy się tych dwóch lekcji: że wzrastać musi życie płynące z Pana, a te pędy, które rosną z życia duszewnego, muszą zostać oddane do wycięcia, na śmierć. Te dwa procesy ciągną się nieustannie, gdyż Bóg, aby móc się objawić, stara się o pełnię życia Swego Syna w nas, i w tym również celu doprowadza nas – jeśli chodzi o duszę – do punktu wyjścia, w którym znajdował się Adam na samym początku. Tak więc Paweł mówi: “Zawsze bowiem my, którzy żyjemy, bywamy wydawani na śmierć dla Jezusa, aby też życie Jezusa było jawne w śmiertelnym ciele naszym” (2Kor.4,11).

 

Co to znaczy? Że nie zrobię niczego bez Boga. Nie będę uważał się za samowystarczalnego. Nie uczynię żadnego kroku tylko dlatego, że mam moc tak uczynić. Chociaż posiadam w sobie tę moc prawem dziedzictwa, to jednak jej nie użyję; nie będę polegał tylko na sobie. Pożywając ten owoc, Adam stał się uczestnikiem mocy samodzielnego działania, ale niestety zachowywał się tak, że miał z tego pożytek tylko szatan. Gdy poznajesz Pana, tracisz tę moc. Pan ją odcina, i stwierdzasz, że już więcej nie możesz działać wyłącznie z własnej inicjatywy. W tobie przejawiać się musi życie, Innego; musisz otrzymywać wszystko od Niego.

 

O, drodzy przyjaciele, zdaje mi się, że my siebie po części wszyscy znamy, ale wiele razy powinniśmy prawdziwie drżeć przed samym sobą. Może niekiedy z uprzejmości dla Pana mówimy: ‘Jeśli Pan sobie tego nie życzy, to ja tego nie mogę zrobić’, ale w gruncie rzeczy w podświadomości naszej tkwi myśl, że potrafilibyśmy daną rzecz zrobić zupełnie dobrze samemu, nawet jeśliby Bóg nas nie poprosił o jej zrobienie, ani też nie dał nam mocy do jej wykonania. Aż nazbyt często daliśmy się spowodować do czynienia czegoś, do myślenia, do decydowania, do okazywania siły – bez Niego. Wielu spośród nas chrześcijan w dobie dzisiejszej jest ludźmi o nadmiernie rozwiniętej duszy: Wybujaliśmy zbyt wysoko sami w sobie. Staliśmy się istotami o ‘wielkiej duszy’. Ale gdy znajdujemy się w takim położeniu, życie Syna Bożego w nas jest ograniczone i niemal pozbawione wpływu na bieg wypadków.

 

NATURALNA ENERGIA W PRACY BOŻEJ

 

Siłę i energię duszy posiadamy wszyscy. Ci, których pouczył Pan, odrzekają się tej energii jako podstawy życia; nie chcą się nią powodować. Nie chcą pozwolić na to, aby stała się ona ich życiem, ani też sprężyną pracy Bożej. Ci natomiast, którzy Panu nie dali się pouczyć – zostają przy niej, używają jej; myślą, że ona jest tą właśnie potrzebną im mocą.

 

Posłużmy się przykładem, który sprawę tę całkowicie wyjaśni. Bardzo wielu z nas rozumowało w przeszłości w następujący sposób: ‘Oto przemiły z natury człowiek, posiadający jasny umysł, wielkie zdolności organizacyjne i trzeźwy sąd. Ach, gdyby tylko ten człowiek był chrześcijaninem, jakiż byłyby to zysk dla Kościoła! Gdyby tylko był on własnością Pana, jak wiele by to znaczyło dla Jego sprawy!’

 

Ale zastanów się na chwilę. Skąd pochodzi dobra natura tego człowieka? Skąd pochodzą te zdolności organizacyjne i trzeźwy sąd? Nie z nowego urodzenia, gdyż człowiek ten jeszcze się na nowo nie narodził. Wiemy, żeśmy się wszyscy narodzili z ciała i dlatego potrzebujemy nowego narodzenia się. Pan Jezus miał jednak coś do powiedzenia na ten temat w Jana 3,6: “Co się narodziło z ciała, ciałem jest”. Wszystko, co nie pochodzi z nowego urodzenia, a pochodzi z naturalnego urodzenia, przynosi chwałę tylko człowiekowi, a nie Bogu. To stwierdzenie może nie jest bardzo łatwe do przyjęcia – ale jest prawdziwe.

 

Mówiliśmy o energii duszewnej i o energii naturalnej. Czym jest ta energia naturalna? Jest nią po prostu to, co ja mogę zrobić, czym ja jestem sam w sobie, co ja odziedziczyłem z naturalnych darów i możliwości. Nikt z nas nie jest pozbawiony tego potencjału duszewnego, i dlatego naszą pierwszą potrzebą jest uświadomienie sobie, czym on jest.

 

Weźmy na przykład umysł ludzki. Mogę mieć z natury bystry umysł. Przed moim powtórnym urodzeniem się posiadałem go w sposób naturalny – rozwinął się on z mego naturalnego urodzenia. Ale teraz przychodzi trudność. Nawróciłem się i urodziłem się po raz drugi, w duchu moim zostało dokonane wielkie dzieło, żywotny związek połączył mnie z Ojcem naszych duchów. Od tej chwili są we mnie dwie rzeczy: mam obecnie związek z Bogiem, który utwierdzony zastał w moim duchu, ale równocześnie ze starego życia wnoszę do nowego coś, co pochodzi z mego naturalnego uradzenia się. Co mam z tym zrobić?

 

Naturalna tendencja jest taka: Poprzednio używałem mego umysłu do rozwiązywania problemów historycznych, mających związek z moją pracą zawodową, z chemią, literaturą, czy poezją. Starałem się używać mego bystrego umysłu do wyciągnięcia jak największej korzyści z tych wszystkich studiów. Teraz jednakowoż moje pragnienia uległy zmianie, a więc odtąd będę używał tegoż umysłu dla spraw Bożych. Zmieniłem więc sferę moich zainteresowań, lecz nie zmieniłem metody pracy. Na tym polega cała sprawa. Moje zainteresowania uległy zupełnej zmianie, (dzięki Bogu za to!) lecz teraz używam tej samej energii do studiowania Listu do Koryntów, czy do Efezów, której dawniej używałem do studiowania historii czy geografii. Ale ta moc nie jest od Boga; Bóg też się na to nie zgodzi. Kłopot z tak wielu spośród nas polega na tym, że zmieniliśmy tor, na który skierowaliśmy naszą energię, ale nie zmieniliśmy źródła, z którego ona płynie.

 

Można więc stwierdzić, że wiele jest takich rzeczy, które ze starego życia przenosimy do służby Bożej. Weźmy na przykład zagadnienie krasomówstwa. Są ludzie, którzy są urodzonymi mówcami; umieją oni przedstawić dane zagadnienie w nader przekonywujący sposób. A potem, gdy się nawrócą, nie pytając o to, z jakiego źródła płynie ich talent, ani też o to, jaki jest ich stosunek do zagadnień duchowych – robimy z nich kaznodziei. Zachęcamy ich do używania swoich naturalnych zdolności do opowiadania Słowa Bożego, a w takim wypadku zachodzi znowu zmiana tematu – ale pozostaje ta sama energia. Zapominamy, że jeśli chodzi o nasze możliwości usługiwania w sprawach Bożych, nie chodzi o ich wartość względną, lecz o ich pochodzenie – co jest ich źródłem. Nie tyle chodzi o to, co robimy, jak o to, jakich sił używamy dla naszych poczynań. Myślimy za dużo o celu, do którego nasze wysiłki wiodą, a za mało o źródle energii, której używamy, zapominając, że u Boga cel nigdy nie uświęca środków.

 

Dla stwierdzenia prawdziwości naszej argumentacji załóżmy, że zachodzi następująca okoliczność: Pan A. jest bardzo dobrym mówcą – umie on mówić bardzo płynnie i przekonywująco na każdy temat, natomiast jest bardzo kiepskim organizatorem. Pan B. natomiast jest nader biednym mówcą. Nie potrafi wyrażać się jasno i wyraźnie, lecz zawsze jakby błądzi wokół czegoś, nie potrafiąc dojść do właściwej konkluzji; z drugiej strony jednak ma znakomity talent organizacyjny i świetnie sobie radzi w wszelkich sprawach interesu. Obaj ci panowie się nawracają i stają gorliwymi chrześcijanami. Przypuśćmy, że zwrócę się do obu z nich, aby podjęli się przemawiania na jakimś zjeździe, i że obaj takie zaproszenie przyjmą.

 

Co się wówczas stanie? Poprosiłem obu o tę samą pracę, ale jak myślicie, który z nich będzie się modlił o pomoc Bożą w wykonaniu swego zadania goręcej? Niewątpliwie pan B. Dlaczego? Ponieważ nie jest mówcą. Nie posiada on żadnych własnych zasobów w tym kierunku, z których mógłby czerpać, będzie się więc modlił tak: ‘Panie, jeśli Ty mi nie dasz mocy do wywiązania się z tego zadania, to nie będę w stanie się z niego wywiązać’. Oczywiście pan A. również się będzie modlił, ale może nie całkiem tak żarliwie jak pan B., ponieważ on posiada coś z naturalnych zasobów, na które może liczyć.

 

Weźmy teraz odwrotną sytuację – zamiast prosić ich obu o usługę w Słowie, poproszę o zajęcie się organizacyjną stroną zjazdu. Co wówczas się stanie? Teraz z kolei pan A. będzie się modlił bardzo gorliwie, gdyż doskonale sobie z tego zdaje sprawę, że nie posiada zdolności organizatorskich, a pan B. również się będzie modlił, tylko że tym razem może nie tak gorliwie jak poprzednio, gdyż jakkolwiek zdaje sobie sprawę z tego, że potrzebuje pomocy Bożej, to jednak w sprawach organizacyjnych konieczności otrzymania pomocy nie odczuwa tak silnie, jak pan A.

 

Czy widzicie na podstawie tego przykładu na czym polega różnica pomiędzy naturalnymi i duchowymi darami? Wszystko to, co jesteśmy w stanie zrobić bez modlitwy i poczucia całkowitej zależności od Boga, musi pochodzić z tego naturalnego źródła życia, i z punktu przydatności w życiu duchowym jest podejrzane. Z tego musimy sobie jasno zdawać sprawę. Nie znaczy to oczywiście, że do danej rzeczy nadają się tylko ci, którzy nie posiadają w danym kierunku uzdolnienia. Chodzi natomiast o to, że każdy z nas, niezależnie od tego, czy ma zdolności naturalne w danym kierunku, czy też nie, musi doznać dotknięcia Krzyża i śmierci w tych wszystkich rzeczach, które są pochodzenia naturalnego i musi poznać, jak konieczną jest rzeczą w zupełności zaufać Bogu zmartwychwstania. Jakże często skłonni jesteśmy zazdrościć komuś z bliźnich posiadania jakiegoś wybitnego naturalnego daru, a nie zdajemy sobie sprawy z tego, że posiadanie takiego daru przez nas – bez działania Krzyża – mogłoby z łatwością stać się wprost przeszkodą w objawieniu się w nas tego, co Bóg w nas pragnie objawić.

 

W niedługim czasie po moim nawróceniu, udałem się do pobliskich wiosek, aby tam głosić Ewangelię. Posiadałem wykształcenie i byłem dobrze obeznany w Piśmie Świętym, uważałem więc siebie za najzupełniej predestynowanego do nauczania wieśniaków, pomiędzy którymi było wielu niewykształconych. Po kilku odwiedzinach spostrzegłem jednak, że pomimo braku wykształcenia, ci prości ludzie mieli bardzo głęboką znajomość samego Pana!.. Okazało się, że ja znam Księgę, którą oni z trudem umieli czytać; oni jednakowoż znali Tego, o którym ta Księga mówiła. Ja miałem dużo według ciała – ale oni mieli dużo według Ducha!.. Jak wielu chrześcijańskich nauczycieli i dzisiaj uczy swoich słuchaczy podobnie. jak to wówczas czyniłem – w sile swego cielesnego ekwipunku!

 

Pewnego razu poznałem młodego brata – to jest młodego wiekiem, ale duchowo już dosyć zaawansowanego dzięki temu, że Pan go przeprowadził przez wiele doświadczeń. W czasie rozmowy z nim zapytałem: ‘Bracie, czego naprawdę uczył cię Pan w tych dniach?’ Na to odpowiedział, ‘Tylko jednej rzeczy: że nie jestem w stanie uczynić niczego bez Niego.’ ‘Czy naprawdę uważa Brat,’ rzekłem, ‘że Brat niczego nie potrafi zrobić?’ ‘Ależ nie!’ odpowiedział, ‘potrafię zrobić wiele rzeczy! To właściwie stanowiło moją trudność. Czy Brat wie, jak bardzo byłem dotąd dufny w siebie? Wiem o tym, że umiem zrobić wiele rzeczy.’ Zapytałem go więc, ‘Co Brat ma zatem na myśli mówiąc, że nie może zrobić niczego bez Niego?’ Na to on odpowiedział, ‘Pan mi pokazał, że jakkolwiek umiem tak wiele zrobić, to jednak On powiedział, “beze Mnie nic uczynić nie możecie”. Z tego wynika, że wszystko, co umiem robić albo mogę robić bez Niego jest niczym!’

 

Musimy nauczyć się w ten sposób oceniać nasze poczynania. Nie mam więc na myśli, że nie umiemy robić mnóstwa rzeczy, gdyż faktycznie umiemy. Możemy prowadzić nabożeństwa i budować kaplice, możemy udawać się na ‘koniec świata i zakładać stacje misyjne, możemy się nawet wydawać być owocnymi; ale wspomnijcie na słowa Pana Jezusa: “wszelki szczep, którego nie sadził Ojciec Mój niebieski, wykorzeniony będzie” (Mat.15,13). Bóg jest jedynym prawowitym Organizatorem wszechświata (1.Mojż.1,1). Cokolwiek więc ty planujesz, albo budujesz, a co ma swój początek w ciele, nigdy nie osiągnie królestwa Ducha, choćbyś nie wiedzieć jak gorliwie się modlił o Boże błogosławieństwo w takiej sprawie. Może to nawet trwać przez całe lata, i możesz myśleć, że trzeba będzie coś poprawić w tym lub tamtym, albo też podnieść daną usługę na wyższy poziom, ale tego nie da się zrobić.

 

Pochodzenie decyduje o przeznaczeniu, i to, co wywodzi się z ciała, nigdy nie stanie się czymś duchowym, pomimo wielkiego nakładu pracy w dokonaniu rozmaitych ‘poprawek’. To co urodziło się z ciała ciałem jest i nigdy nie będzie niczym innym. Wszystko w czymkolwiek jesteśmy więc samowystarczalnymi jest ‘niczym’ przed oczyma Bożymi, a nam nie pozostaje nic innego, jak przyjąć tę ocenę i zaksięgować ją u siebie jako zero. Ciało nic nie pomaga” (Jan 6,63). Tylko to co pochodzi z góry będzie trwało na wieki.

 

Tej prawdy nie nauczymy się tylko dzięki temu, że nam ktoś to powie. Sam Bóg musi położyć na czymś Swój palec i powiedzieć: ‘To jest pochodzenia naturalnego; to ma swe źródła w starym stworzeniu; to się nie ostoi.’ Zanim On tego nie uczyni, możemy się zasadniczo zgadzać z tego rodzaju poglądami, ale nie potrafimy tego naprawdę zobaczyć. Możemy się zgadzać z tą nauką i możemy nawet cieszyć się z wykładów na ten temat ale nigdy nie będziemy prawdziwie brzydzić się sobą.

 

Ale przyjdzie dzień, w którym Bóg otworzy nasze oczy. Stojąc wobec jakiegoś zagadnienia będziemy się czuli zmuszeni powiedzieć: ‘To jest nieczyste, to jest skalane; Panie, ja to widzę!’ Słowo ‘czystość’ jest bardzo błogosławionym słowem. W moim sercu zawsze kojarzy się ono ze słowem Duch. Czystość oznacza coś, co pochodzi całkowicie od Ducha. Nieczystość oznacza mieszaninę. Z chwilą, gdy Bóg otworzy nasze oczy na prawdę dotyczącą naszego naturalnego życia – że jest ono czymś, czego On nigdy nie będzie mógł użyć w Swojej pracy, stwierdzimy, że już więcej tej nauki nie wyznajemy z satysfakcją. Można by wtedy powiedzieć, że czujemy obrzydzenie do samych siebie z racji tej nieczystości, która jest w nas; ale gdy dojdziemy do tego punktu, Bóg rozpoczyna Swoje dzieło wyzwolenia. Za chwilę przyglądniemy się temu, co Bóg przygotował w tym celu, ale wpierw musimy zatrzymać się jeszcze chwilę przy tej sprawie, którą omawiamy obecnie, to jest przy sprawie objawienia Bożego.

 

ŚWIATŁO BOŻE A ŚWIADOMOŚĆ

 

Rzecz jasna, że jeśli ktoś całym sercem nie pragnie służyć Panu, to nie będzie odczuwał potrzeby światła. Tylko wtedy, gdy Bóg stanie na czyjejś drodze życia, i gdy człowiek ten pragnie iść dalej naprzód z Nim, światło okazuje się rzeczą konieczną. W celu poznania serca Bożego i Jego myśli, koniecznie potrzebujemy światła. Wtedy tylko możemy rozróżnić, co jest z Ducha a co z duszy: co jest Boże, a co tylko z człowieka; wtedy tylko możemy rozróżnić jaka jest różnica pomiędzy rzeczami prawdziwie niebiańskimi – duchowymi, a rzeczami ziemskimi – cielesnymi; wtedy możemy dopiero wiedzieć z całą pewnością, czy w danej rzeczy naprawdę prowadzi nas Bóg, czy też kierują nami nasze uczucia, zmysły i wyobraźnia. Dopiero wtedy, gdy doszliśmy do takiego punktu w naszym życiu, że chcielibyśmy całkowicie pójść Bożą drogą, odczuwamy prawdziwie, jak bardzo ważne w życiu chrześcijańskim jest światło – ba! że jest ono najważniejsze!

 

Gdy rozmawiam z młodszymi braćmi i siostrami, bardzo często spotykam się z następującym pytaniem: ‘W jaki sposób mogę być pewny, że chodzę w Duchu? W jaki sposób mogę rozeznać, która pobudka odzywająca się w moim sercu pochodzi od Ducha Świętego, a która ze mnie samego?’ Wydaje się, jak gdyby wszyscy pod tym względem byli do siebie podobni. Niektórzy poszli jednak dalej. Usiłują oni poprzez patrzenie do swego serca analizować, odróżniać, rozgraniczać, i w ten sposób wpadają w jeszcze głębszą niewolę. To, należy podkreślić, jest sytuacją dla życia chrześcijańskiego rzeczywiście niebezpieczną, ponieważ wewnętrznej wiedzy nigdy nie osiągniemy na jałowej drodze analizowania swego serca.

 

Słowo Boże nigdzie nie zaleca nam sprawdzania naszego wewnętrznego stanu. Dwa pozorne wyjątki znajdujemy w 1Kor.11,28.31 oraz w 2Kor.13,5. To pierwsze miejsce napomina nas jednakowoż, abyśmy się upewnili, czy zdajemy sobie sprawę z ciała Pańskiego, i ma to ścisły związek z obchodzeniem Wieczerzy Pańskiej, a nie ze znajomością samego siebie. Stanowczy rozkaz Pawła w drugim cytacie, abyśmy badali samych siebie, czy jesteśmy w wierze, ma do czynienia z stwierdzeniem, czy w nas się znajduje, czy też nie znajduje owa fundamentalna wiara, czyli innymi słowy, czy jesteśmy chrześcijanami, czy też nie. Nie ma to żadnego związku natomiast z naszym codziennym chodzeniem w Duchu, albo ze znajomością samych siebie. Możemy więc powiedzieć, że wszelkie próby analizowania swego serca w sensie przedstawionym poprzednio, mogą prowadzić tylko do niepewności, chwiejności i rozpaczy. Nie oznacza to, abyśmy nie mieli mieć znajomości samych siebie, i mieli nie wiedzieć, co się w nas dzieje. Nie chcemy żyć w jakimś urojonym świecie marzeń; abyśmy zeszedłszy może z drogi Bożej, mieli nie uświadomić sobie, że jesteśmy nie w porządku; abyśmy mając spartańską wolę uważali, że czynimy wolę Bożą. Ale taka znajomość samego siebie nie przychodzi dzięki zwracaniu naszego wzroku do wewnątrz; nie przychodzi dzięki analizowaniu naszych uczuć, pobudek i wszystkiego, co się dzieje wewnątrz, i usiłowaniu potem wyrażenia sądu, czy chodzimy w Duchu, czy w ciele.

 

W Psalmach znajdujemy kilka miejsc, które rzucają jaskrawe światło na to zagadnienie. Pierwszym z nich to Psalm 36,10: “W światłości Twojej oglądamy światłość”. Uważam, że jest to jeden z najlepszych wersetów w całym Starym Testamencie. Jest tutaj mowa o dwóch światłach: mamy światłość Bożą, a potem, gdy znaleźliśmy się w kręgu tej światłości, “oglądamy światłość”.

 

Pomiędzy tymi dwoma światłościami zachodzi różnica. Moglibyśmy powiedzieć, że pierwsza jest obiektywna, a druga subiektywna. Pierwsza światłość należy do Boga i otoczyła nas; druga jest świadomością, którą uzyskaliśmy dzięki tej światłości. “W światłości Twojej oglądamy światłość”: będziemy coś wiedzieli; coś nam się stanie jasne; coś zobaczymy. Żadne spoglądanie do wnętrza nas samych, żadna retrospektywna analiza samego siebie nie przywiedzie nas do takiej jasnej wizji. Nie, tylko wtedy możemy zobaczyć, gdy przychodzi światło od Boga.

 

Wydaje mi się, że jest to bardzo proste. Jeśli chcemy się przekonać, czy nasza twarz jest czysta, co robimy? Czy obmacujemy ją starannie naszymi rękami? Oczywiście, że nie. Szukamy lusterka i idziemy do światła, a wtedy wszystko staje się jasne. Nikt nie otrzymał jeszcze wizji poprzez dotyk, lub analizowanie czegoś. Wizja przychodzi wyłącznie dzięki światłu Bożemu, przenikającemu do wnętrza naszej istoty. A z chwilą, gdy ono się tam znalazło, nie ma więcej potrzeby, aby się pytać, czy dana rzecz jest dobra, czy zła. Wtedy wiemy.

 

Czy pamiętacie, co pisze Psalmista w Psalmie 139,23? “Wyszpieguj mię, Boże! a poznaj serce moje”. Zdajecie sobie chyba sprawę, co oznaczają słowa ‘Wyszpieguj mię’? Z całą pewnością nie oznaczają one, że ja mam wyszpiegować samego siebie. ‘Wyszpieguj mię’ oznacza ‘Ty wyszpieguj mię!’ W ten tylko sposób przychodzi oświecenie. Bóg przychodzi i szuka, a nie ja sam. Nie będzie to oczywiście nigdy oznaczało, że mam iść ślepo przed siebie, nie zważając na mój istotny stan. Nie o to tu chodzi. Tutaj chodzi raczej o to, że choćby moje egzaminowanie samego siebie wykazało nie wiadomo ile rzeczy, które należy naprawić, to takie egzaminowanie w rzeczywistości nigdy nie sięga głębiej, jak tylko samej powierzchni. Prawdziwa znajomość siebie samego dana mi będzie dopiero wtedy, gdy to “wyszpiegowanie” zostanie dokonane nie przeze mnie, lecz przez Samego Boga.

 

Zapytasz może, co to znaczy w praktyce, abyśmy przyszli do światła? W jaki sposób to działa? W jaki sposób w Jego światłości “oglądamy światłość”? I znowu przychodzi nam z pomocą Psalmista. “Początek słów Twoich oświeca i daje rozum prostakom” (Psalm119,130). W sprawach duchowych jesteśmy wszyscy prostakami. Jesteśmy zależni od Boga – On tylko może nam dać zrozumienie, a szczególnie odnosi się to do naszego: ‘prawdziwe – nieprawdziwe’. I tutaj właśnie objawia się działanie Słowa Bożego. W Nowym Testamencie najwyraźniej mówi o tym List do Żydów: “Bo żywe jest Słowo Boże i skuteczne i ostrzejsze od wszelkiego miecza obosiecznego, i przenika aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpików, i rozeznaje myśli i zdania serca. I nie masz stworzenia ukrytego przed obliczem Jego; owszem wszystko obnażone i odkryte oczom Tego, przed którym zdamy sprawę” (Żyd.4,12.13). Tak, wszelkie nasze pytania i niepewności rozstrzyga to wszystko przenikające Słowo Prawdy Bożej. Ono daje nam możność rozeznania, czy motywy naszych poczynań są czyste i co pochodzi prawdziwie z Ducha, a co z duszy.

 

Po tych kilku uwagach dogmatycznej natury, uważam, że możemy przejść teraz do praktycznej strony zagadnienia. Nie wątpię w to, że wielu z nas prowadzi szczere życie przed obliczem Bożym. Robiliśmy postępy i nie uświadamiamy sobie niczego takiego, w czym byśmy byli nie w porządku. Aż pewnego dnia, gdy tak pielgrzymując przeżywamy wypełnienie się tego słowa: “Początek słów Twoich oświeca”, Pan użył, któregoś ze Swoich sług, aby nam przedstawić Swoje Słowo i Słowo to przeniknęło do nas. Albo sami trwając w modlitwie otrzymaliśmy od Niego jakieś słowo, które podziałało z mocą na nasze serce, gdy Pan przywiódł nam na pamięć jakiś werset czytany kiedyś dawniej, lub też przemówił do nas bezpośrednio przy czytaniu Swego Słowa. A wtedy odsłania się naszym oczom coś, czego dotąd nigdy nie widzieliśmy. Słowo to nas potępia. Zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy w błędzie i przychodzimy do Pana wyznając: ‘Panie, ja to teraz widzę. We mnie znajduje się nieczystość. Istnieje we mnie mieszanina! Jakżeż byłem ślepy – i pomyśleć tylko, że przez tyle lat byłem wobec Ciebie nie w porządku, a nie zdawałem sobie z tego sprawy!’ Światło wchodzi do naszego wnętrza i widzimy wszystko jasno – w światłości. Światło Boże sprawia, że problemy naszego własnego życia stają się nam jasne, i to jest niezmienną zasadą: wszelka znajomość samego siebie przychodzi w ten sposób.

 

Nie zawsze Bóg działa przez Swoje Słowo. Niektórzy z nas zetknęli się ze służebnikami Pańskimi, którzy znali swego Pana w tak prawdziwy sposób, że gdy się z nimi modliliśmy, albo z nimi rozmawialiśmy, odczuwaliśmy wprost, jak z nich promieniowało światło Boże, a w chwilach takich zobaczyliśmy coś, czego nigdy przedtem nie widzieliśmy. Spotkałem w mym życiu siostrę (teraz jest już u Pana), o której zawsze myślę jako o ‘promiennej’ chrześcijance. Z chwilą, gdy tylko znalazłem się w jej pokoju, natychmiast odczuwałem obecność Pańską. Byłem wówczas jeszcze bardzo młody, była to zaledwie dwa lata po moim nawróceniu, i miałem wówczas wiele planów i wiele pięknych myśli, chciałem uprosić Pana o zatwierdzenie mnóstwa moich pomysłów, które wydawały mi się wspaniałe, jeśliby tylko udało się je wprowadzić w życie. To wszystko przyszedłem jej powiedzieć, przyszedłem ją przekonać, że należało to, czy tamto wykonać. Ale zanim zdołałem otworzyć usta, ona powiedziała tylko jedno, czy dwa proste słowa – i wzeszło światło! Czułem się po prostu zawstydzony! To całe moje ‘czynienie było tak bardzo tchnące starym Adamem, tak pełne mego własnego “ja”. Coś się stało. Nagle istota moja napełniła się świadomością, dzięki której mogłem zawołać: “Panie! Mój umysł nastawiony jest wyłącznie na działanie właściwe stworzeniu, ale oto jest ktoś, nie szukający tych rzeczy zupełnie!” Ona bowiem miała tylko jeden cel, jedno pragnienie, a było nim uwielbianie Pana. Na pierwszej stronicy jej Biblii były napisane takie słowa: ‘Panie, ja nie pragnę niczego dla siebie’. Tak, ona żyła wyłącznie dla Boga, a gdy to ma miejsce, to stwierdzamy, że osoba ta skąpana jest wprost w świetle, i że światło to oświeca innych. Na tym polega prawdziwe świadectwo. Odnośnie do światła istnieje jedno prawo: świeci wszędzie tam, gdzie się je wpuści. Więcej nie trzeba czynić niczego. My sami możemy zagrodzić mu drogę, zasłonić się przed nim – ‘ niczego innego się nie boi. Gdy tylko otworzymy nasze serca Bogu, On nam wszystko objawi. Cała trudność powstaje wtedy, gdy posiadamy w naszych sercach takie miejsca, które zamykamy niejako na klucz, uważając w naszej zarozumiałości, że w tych rzeczach my mamy rację. Nasza porażka polega wtedy nie tylko na tym, że jesteśmy w błędzie, ale i na tym, że nie wiemy o tym, że jesteśmy w błędzie. W danym wypadku zło może mieć swoje źródło w naszej naturalnej sile; nieświadomość tego spowodowana jest brakiem światła. Można tę naturalną siłę dostrzec w niektórych ludziach, ale oni nie są w stanie dostrzec jej w sobie. Ach, jak bardzo nam tego potrzeba, abyśmy byli szczerymi i pokornymi, i otwierali serca nasze przed Bogiem! Ci, którzy otworzyli serca – widzą. Bóg jest światłością, i nie możemy żyć w Jego światłości i pozostawać bez znajomości prawdy. Powiedzmy zatem raz jeszcze z Psalmistą: “Ześlij światłość Twoją i prawdę Twoją; te mię poprowadzą” (Psalm 43,3).

 

Jesteśmy Bogu bardzo wdzięczni za to, że w dobie dzisiejszej dzieci Boże zdają sobie bardziej sprawę z grzechu, niż do tej pory. W wielu miejscowościach oczy wierzących otworzyły się i zrozumieli, jak wielkie znaczenie ma zwycięstwo nad poszczególnymi grzechami w życiu chrześcijańskim, w wyniku czego wielu chodzi w ściślejszej społeczności z Panem, pragnąc wyzwolenia z grzechów i zwycięstwa nad nimi. Chwała Panu za wszelkie poczynania zbliżające ludzi do Pana, za wszystko, co przyczynia się do powrotu do świętobliwości! Ale to nie wystarczy. Jest bowiem jeszcze coś, co musi doznać dotknięcia Bożego, a jest nim samo życie człowieka, a nie tylko jego grzechy. Zagadnienie indywidualności człowieka, jego potencjału duszewnego, jest jądrem tej sprawy. Ten, który uważa, że wszystko będzie załatwione, gdy zostanie załatwiony problem grzechu, znajduje się wciąż jeszcze na powierzchni. Gdy tylko mamy na uwadze grzechy, świętobliwość jest tylko czymś zewnętrznym, powierzchownym. Trzeba nam jeszcze dotrzeć do korzenia zła.

 

Adam nie wprowadził na świat grzechu poprzez popełnienie morderstwa. To się stało później. Adam wprowadził grzech na świat poprzez dokonanie wyboru, dzięki któremu dusza jego mogła rozwinąć się do tego stopnia, że mógł odtąd żyć samodzielnie, bez Boga. Gdy zatem Bóg przygotowuje Sobie pokolenie ludzi, którzy by mieli służyć ku Jego chwale, którzy by mieli stać się Jego narzędziem do spełnienia Jego celu w wszechświecie, to będzie to pokolenie takich ludzi, których całe życie – ba! każdy oddech będzie zależny od Niego. Dla nich On będzie “drzewem żywota”.

 

Odczuwam potrzebę, i to w coraz większym stopniu, jednego a sądzę, że tego powinny pragnąć wszystkie dzieci Boże – aby Bóg darował mi prawdziwe objawienie mnie samego. Powtarzam, że nie znaczy to, abyśmy nieustannie patrzyli w głąb naszego serca i pytali się: ‘Czy to jest z Ducha, czy też z ciała?’ To nie zaprowadziłoby nas nigdzie; to jest ciemność. Nie. Słowo Boże wyraźnie wskazuje nam w jaki sposób święci bywali przyprowadzani do poznania samych siebie. Działo się to zawsze dzięki światłu Bożemu, gdyż Bóg Sam jest światłością. Izajasz, Ezechiel, Daniel, Piotr, Paweł, Jan – wszyscy przychodzili do poznania samych siebie, ponieważ Pan oświecił ich jakby światłem błyskawicy, a ten błysk Bożego światła przyniósł im objawienie i świadomość ich prawdziwego stanu. (Izaj.6,5; Ezech.1,28; Dan.10,8; Łuk.22,61.62; Dz.Ap.9,3-5; Obj. 1,17).

 

Żaden człowiek nie jest w stanie poznać okropności grzechu i okropności swojego “ja”, dopóki nie oświeci go ów błysk światła Bożego. Nie mówię tutaj o jakimś uczuciu, ale o objawieniu się Samego Pana przez Jego Słowo. Czyni ono coś, czego poznanie samej doktryny nigdy nie jest w stanie dokonać. Chrystus jest naszym światłem. On jest tym żywym Słowem, a gdy czytamy Pismo Święte, to życie; które znajduje się w Nim, przy nosi objawienie. “Żywot był światłością ludzi” (Jan1,4). Niekiedy światło to wpływa do naszego życia stopniowo, a nie naraz; ale będzie się ono stawało coraz jaśniejsze i będzie objawiało coraz wyraźniej ukryte tajniki naszego serca, aż nareszcie zobaczymy samych siebie w świetle Bożym, i wszelka pewność siebie zniknie. Światło jest bowiem najczystszą rzeczą na świecie. Ono oczyszcza. Ono niejako sterylizuje. Zabija wszelkie takie “bakterie”, które nie powinny się w naszych sercach znajdować. W jego blasku owo ‘rozdzielanie stawów i szpików’ przestaje być tylko jakąś nauką, a staje się faktem w naszym doświadczeniu. Pozna jemy, co to jest bojaźń i drżenie (Filip.2,12), w miarę, gdy uświadamiamy sobie zepsucie ludzkiej natury, jakimi jesteśmy w rzeczywistości, i że prawdziwym niebezpieczeństwem dla pracy Bożej jest nasza własna nieopanowana energia duszewna. Jak nigdy przedtem uświadamiamy sobie wówczas, jak bardzo potrzebne są owe drastyczne ‘cięcia’ noża naszego niebiańskiego Winiarza, jak wiele musi On z naszego życia usunąć, aby móc nas użyć do Swej służby, i że bez Niego, jako słudzy Boży jesteś my niczym.

 

Ale i tutaj Krzyż, w swoim najszerszym znaczeniu, przyjdzie nam z pomocą; będziemy więc rozważać ten aspekt jego działania , który ma do czynienia z problemem ludzkiej duszy i daje , jego rozwiązanie. Tylko pełne zrozumienie Krzyża może bowiem przywieść nas do tego stanu zupełnego uzależnienia, który przyjął dobrowolnie i Sam Pan Jezus, czego wyrazem są Jego słowa: “Nie mogę Ja Sam od Siebie nic czynić. Jak słyszę, tak sądzę, a sąd Mój jest sprawiedliwy; bo nie szukam woli Mojej, ale wolę Ojca, który Mię posłał” (Jan5,30).

 

 

 

Rozdział 13

 

ETAPY DUCHOWEGO ROZWOJU

 

  1. NOSZENIE KRZYŻA

 

W naszym poprzednim rozdziale wspominaliśmy kilkakrotnie o służbie Bożej. Ponieważ mamy omawiać obecnie Boże metody zwalczania trudności wynikających z duszewnego życia człowieka, pomoże nam wielce, jeśli najpierw zastanowimy się nad tym, jakie są zasady, na których wszelka służba Boża polega. Bóg Sam ustalił te zasady, stanowią one podstawę sprawowania wszelkiej Jego służby i od nich żaden z tych; którzy pragną cokolwiek dla Niego zrobić, nie śmie się odchylać. Podstawą naszego zbawienia jest, jak wiemy, fakt śmierci i zmartwychwstania naszego Pana; jest to coś bardzo konkretnego – a warunki sprawowania naszej służby są nie mniej konkretnej natury. Zupełnie tak samo, jak fakt śmierci i zmartwychwstania Pana jest podstawą naszego przyjęcia przez Boga, tak zasada śmierci i zmartwychwstania jest podstawą naszego życia i służby dla Niego.

 

PODSTAWA WSZELKIEGO PRAWDZIWEGO USŁUGIWANIA

 

Nikt nie może być prawdziwym sługą Bożym, jeśli nie zna zasady śmierci i zasady zmartwychwstania. Nawet sam Pan Jezus usługiwał na tej podstawie. Z trzeciego rozdziału Mateusza dowiadujemy się, że zanim Pan Jezus rozpoczął Swe publiczne nauczanie, najpierw przeszedł przez wody chrztu. Nie został On ochrzczony z powodu popełnienia jakichś grzechów, lub potrzeby oczyszczenia się z czegokolwiek. Nie, znamy już znaczenie chrztu: jest on obrazem śmierci i zmartwychwstania. Pan Jezus nie rozpoczął działalności, dopóki nie stanął na tym fundamencie. Gdy więc zastał ochrzczony i dobrowolnie stanął na gruncie śmierci i zmartwychwstania, Duch Święty zstąpił na Niego, i potem zaczął działalność nauczycielską.

 

Jaka wynika stąd nauka dla nas? Nasz Pan był człowiekiem bezgrzesznym. Nikt poza Nim nie chodził po tym świecie nie znając grzechu. A jednak jako człowiek posiadał On indywidualność odrębną od Swego Ojca. Tylko gdy jest mowa o naszym Panu, musimy być bardzo ostrożni; przypomnijmy sobie Jego słowa: “Nie szukam woli Mojej, ale wolę Ojca, który Mię posłał” (Jan5,30). Co to oznacza? Oczywiście nie oznacza to, że nasz Pan nie miał Swojej własnej woli. Wolę taką posiadał, jak tego dowodzą Jego własne słowa. Posiadał On więc wolę jako Syn człowieczy – ale jej nie czynił; On przyszedł czynić wolę Ojca. I o to właśnie chodzi. Pomiędzy Nim i Ojcem zachodziła bowiem tylko jedna różnica – w Panu Jezusie była ludzka dusza, którą przyjął, gdy został z postawy znaleziony jako człowiek” (Filip.2,7). Będąc doskonałym człowiekiem, Pan nasz posiadał duszę, no i oczywiście ciało, podobnie jak ty i ja posiadamy duszę i ciało, zachodziła więc możliwość, by działał z duszy – to jest z Samego Siebie.

 

Przypominacie sobie; że zaraz po chrzcie naszego Pana, i zanim jeszcze rozpoczęło się Jego publiczne działanie, przyszedł szatan i kusił Go. Kusił Go, aby zaspokoił Swe najelementarniejsze potrzeby poprzez przemienienie kamieni w chleb; aby zapewnić Sobie natychmiastowy posłuch poprzez zjawienie się w cudowny sposób na dziedzińcu świątyni; aby objąć władzę nad światem, która była Dlań przeznaczona – natychmiast. Może ktoś będzie się dziwił, dlaczego on Go kusił do uczynienia tak dziwnych rzeczy. Zdaje się może, że winien był raczej usiłować nakłonić Pana do zgrzeszenia w jakiś bardziej drastyczny sposób. Ale on tego nie uczynił; on znał się na rzeczy lepiej od nas. On tylko powiedział: “Jeśliś jest Syn Boży, rzeknij, aby się te kamienie stały chlebem”. Co to miało znaczyć? Znaczenie tych słów było następujące: ‘Jeśli jesteś Synem Bożym, to musisz coś uczynić, aby to udowodnić. Oto wyzwanie. Na pewno znajdą się tacy, którzy podadzą w wątpliwość to, co o Sobie mówisz. Dlaczego nie załatwiasz tej sprawy z miejsca, udowadniając to publicznie?’

 

Całym, nader chytrze obmyślonym planem szatana było to aby nakłonić naszego Pana do samodzielnego działania – to jest do działania z duszy. Ale stanowisko, jakie zajął Pan Jezus, było całkowitym zaprzeczeniem tego rodzaju postępowania. W Adamie człowiek działał samodzielnie, bez Boga; to było tragedią Ogrodu. Ale w podobnej sytuacji Syn człowieczy zajmuje zupełnie inne stanowisko. Nieco później On Sam określił je jako Swoją podstawową zasadę życiową: “Nie może Syn sam od siebie nic czynić” (Jan5,19). To całkowite wyrzeczenie się życia duszewnego miało odtąd kierować całą Jego działalnością.

 

Możemy więc śmiało powiedzieć, że cała praca, którą wykonał na tym świecie Pan Jezus przed Swoim ukrzyżowaniem, została wykonana na tej podstawie, że Pan nasz kierował się zasadą śmierci i zmartwychwstania, jakkolwiek sam fakt Golgoty leżał jeszcze przed Nim. Cokolwiek czynił, czynił wyłącznie kierując się tą zasadą. A jeśli tak było, jeśli sam Syn człowieczy musiał przejść przez śmierć i zmartwychwstanie (w obrazie chrztu i przestrzeganych przez Siebie zasadach postępowania), aby usługiwać, to czy my możemy czynić inaczej? Z całą pewnością żaden sługa Pański nie może służyć Mu, jeśli nie pozna i nie zastosuje tej samej zasady w swoim życiu. Inaczej o jakimś skutecznym usługiwaniu w ogóle nie ma mowy.

 

Pan sprawę tę postawił zupełnie jasno wobec Swoich uczniów, gdy od nich odchodził. Po Swej śmierci i zmartwychwstaniu rozkazał im pozostać w Jerozolimie i czekać, aż na nich zstąpi moc Ducha Świętego. A czymże jest owa moc Ducha Świętego, owa “moc z wysokości” o której On mówił? Nie jest ona niczym mniej, jak mocą Jego śmierci, zmartwychwstania i wniebowstąpienia. Używając innego porównania moglibyśmy powiedzieć, że Duch Święty jest tym Naczyniem, w którym są zebrane wszystkie wartości śmierci, zmartwychwstania i uwielbienia naszego Pana, i w którym przyniesione zostały one nam. On jest Tym, który ‘zawiera’ w Sobie te wartości i udziela ich ludziom. Dla tej przyczyny Duch nie mógł być dany, dopóki Pan nie był uwielbiony. Dopiero wtedy mógł odpocząć na mężach i niewiastach, czyniąc ich świadkami; a bez tych wartości – śmierci i zmartwychwstania Chrystusa – żadne świadectwo nie jest możliwe.

 

Jeśli zajrzymy do Starego Testamentu; to stwierdzimy to samo i tam. Chciałbym skierować waszą uwagę na dobrze znane miejsce, a mianowicie na siedemnasty rozdział 4-tej Księgi Mojżeszowej. Tutaj ma zostać rozstrzygnięta sprawa usługi Aarona. Lud powątpiewa, czy Aaron jest naprawdę wybrańcem Bożym, a więc Bóg udowadnia, kto jest Jego sługą, a kto nim nie jest. W jaki sposób to czyni? W przybytku, naprzeciw Skrzyni Przymierza, kładą dwanaście lasek, i pozostają one tam przez całą noc. A z rana Pan wskazuje na Swego wybranego sługę poprzez tę laskę, która wypuściła listki, wydała kwiat i przyniosła owoc.

 

Wszyscy zdajemy sobie sprawę ze znaczenia tego wydarzenia. Wypuszczająca listki laska mówi nam o zmartwychwstaniu. Najwyraźniej znakiem prawdziwej służby Bożej jest śmierć i zmartwychwstanie. Bez tego nie posiadamy niczego. Wypuszczająca listki laska Aarona była dowodem, że stał on na właściwym gruncie, i w dalszym ciągu Bóg uzna za Swoich sług tylko tych, którzy przeszli przez śmierć do zmartwychwstania i stanęli na tym gruncie.

 

Widzieliśmy, że śmierć Pana ma ogromne znaczenie pod wielu względami i posiada różne aspekty. Wiemy, w jaki sposób śmierć Jego okazała moc swą nad naszymi grzechami. Wszyscy wiemy, że nasze odpuszczenie zawdzięczamy przelanej Krwi Jego, i że bez przelania Krwi nie ma odpuszczenia. Potem poszliśmy dalej i w Rzymian 6 zobaczyliśmy, jak śmierć złamała moc grzechu. Dowiedzieliśmy się, że nasz stary człowiek został ukrzyżowany, abyśmy odtąd nie służyli grzechowi i uwielbialiśmy Pana, że i tutaj Jego śmierć sprawiła nam wyzwolenie. W dalszym ciągu pojawia się kwestia naszej własnej woli i potrzeba poświęcenia się; i znowu znajdujemy w śmierci tę moc, która sprawia w nas gotowość do zrezygnowania z naszej woli i służenia Panu. I to właśnie stanowi punkt wyjścia dla naszego usługiwania, ale nie dotknęło to jeszcze samego serca sprawy. Zachodzi bowiem możliwość, że ktoś może wciąż jeszcze nie wiedzieć jakie znaczenie ma dusza.

 

Znowu inny odcinek rozwoju duchowego przedstawiany nam jest w 7-mym rozdziale Listu do Rzymian, gdzie jest mowa o życiu w osobistej świętobliwości. Tam znajdujemy prawdziwego męża Bożego, usiłującego podobać się Bogu w sprawiedliwości, dzięki czemu dostaje się pod Zakon – i tutaj wychodzi na jaw jego niezdarność. Usiłuje on bowiem podobać się Bogu w mocy siły cielesnej, a wtedy Krzyż musi go przywieść do miejsca, gdzie powiada ‘ja tego uczynić nie potrafię; nie mogę zadowolić Boga przy pomocy mojej siły; mogę tylko zaufać Duchowi Świętemu, że uczyni to we mnie.’ Jestem przekonany, że wielu z nas przeszło ciężkie doświadczenia, zanim się tego nauczyliśmy i zanim poznaliśmy wartość śmierci Pana Jezusa.

 

Ale proszę zwrócić uwagę na to, że zachodzi również wielka różnica pomiędzy “ciałem”, o którym jest mowa w Rzymian 7 w związku z świętobliwością życia, a działaniem naturalnych energii życia duszewnego w służbie Pańskiej. Gdy już wiemy o wszystkich tych rzeczach, o których była mowa poprzednio i gdy znamy je nawet z doświadczenia w praktyce życiowej to jednak pozostaje jeszcze ta jedna sfera, do której wejść musi moc śmierci naszego Pana, zanim się staniemy rzeczywiście przydatni do Jego służby. Pomimo tych wszystkich doświadczeń, Pan nasz nie może nam jeszcze powierzyć Swej służby tak długo, dopóki ta jedna jeszcze rzecz nie została dokonana w nas. Jak wielu jest takich sług Bożych, którzy – mówiąc obrazowo budują dwanaście metrów muru po to tylko, aby zburzyć z powrotem piętnaście! W pewnym sensie jesteśmy użyteczni, ale równocześnie rujnujemy naszą własną pracę, a czasem i pracę innych, a to dlatego, że pozostało jeszcze coś, z czym się nie rozprawił Krzyż.

 

Będziemy więc śledzić teraz, w jaki sposób Pan rozprawia się z duszą, a następnie jakie znaczenie to ma w szczególności dla naszej służby dla Niego.

 

SUBIEKTYWNE DZIAŁANIE KRZYŻA

 

Musimy teraz rozważyć cztery miejsca w Ewangelii. Są nimi: Mat.10,34-39; Mar.8,32-35; Łuk.17,32-34; i Jan12,24-26. Wszystkie te miejsca mają coś wspólnego. W każdym z nich Pan nasz mówi o życiu duszewnym człowieka, ale w każdym jest poruszony odmienny aspekt objawiania się tego życia. Pan uczy nas jednakowoż bardzo wyraźnie, że z duszą można się rozprawić w jeden tylko sposób, a mianowicie przez noszenie krzyża na każdy dzień i naśladowanie Go.

 

Jak już widzieliśmy, to życie duszewne, albo naturalne, o którym jest mowa tutaj, jest jeszcze czymś idącym dalej, aniżeli sprawy dotyczące starego człowieka i ciała. Staraliśmy się podkreślić to jak najwyraźniej, że w odniesieniu do starego człowieka Bóg uczynił coś raz na zawsze, i że kładzie nacisk na to, że stary nasz człowiek już został ukrzyżowany wraz z Chrystusem na Krzyżu. Wynika to jasno aż z trzech miejsc w Liście do Galatów, gdzie jest mowa o ‘ukrzyżowaniu’ jako o aspekcie Krzyża, mającym charakter faktu dokonanego; podobnie w Rzymian 6,6 dane nam jest jasne stwierdzenie, że “nasz stary człowiek został ukrzyżowany”, co moglibyśmy ze względu na formę czasownika użytą w tym miejscu powiedzieć innymi słowy tak: ‘Nasz stary człowiek został ostatecznie i raz na zawsze ukrzyżowany’. Jest to więc coś, co się już stało, co zostaje nam objawione przez Boga, a następnie urzeczywistnione wiarą.

 

Ale teraz będziemy rozważać ten aspekt Krzyża, który nosi nazwę ‘noszenia swego krzyża codziennie’. Krzyż niósł mnie; teraz ja muszę go nieść; a to noszenie Krzyża jest czymś wewnętrznym. To właśnie mamy na myśli, gdy mówimy o ‘subiektywnym działaniu Krzyża’. Co więcej, jest ono procesem ciągłym, mającym miejsce na każdy dzień; jest to chodzenie krok za krokiem w ślad za Nim. Ma to do czynienia z naszą duszą, i proszę zwrócić uwagę na to, że nacisk położony jest tutaj na nieco inną rzecz, nie tak, jak miało to miejsce w stosunku do starego człowieka. Nie ma tutaj miejsca ‘ukrzyżowanie’ duszy jako takiej w tym sensie, jakoby nasze naturalne dary, zdolności i nasza indywidualność miały zostać całkowicie usunięte. Gdyby tak miało być, to nie można by było o nas powiedzieć tego, co napisał autor Listu do Żydów w r. 10,39, że “jesteśmy z tych… którzy wierzą ku zbawieniu duszy”. (Porównaj 1Piotr.1,9; Łuk.21,19). Nie, my nie tracimy naszych dusz w tym sensie, gdyż w takim razie stracilibyśmy naszą egzystencję jako jednostki w zupełności. Dusza ze wszystkimi jej właściwościami i naturalnymi darami istnieje w dalszym ciągu, ale Krzyż musi wywierać na nią swój wpływ tak, aby naturalne zdolności przyprowadzone zostały do śmierci – aby na nich położony został znak śmierci – a potem, jeśli tak się spodoba Bogu, aby mogły być nam zwrócone w zmartwychwstaniu.

 

W tym właśnie sensie apostoł Paweł pisał do Filipensów, wyrażając pragnienie, “żeby poznać Jego i moc Jego zmartwychwstania i wspólność cierpień Jego, stając się podobny śmierci Jego” (Filip.3,10). Znak śmierci pozostaje zawsze na duszy w tym celu, aby ją przywieść do miejsca, w którym by zawsze była poddana Duchowi i nigdy nie objawiała się w swej własnej sile. Tylko Krzyż, działając w ten sposób, mógł sprawić, że mąż tej miary, co apostoł Paweł, posiadający tak wspaniałe naturalne zasoby, (o których wspomina w Filipensów 3) – zupełnie już tym naturalnym zasobom i zdolnościom nie ufał, co wynika z jego wypowiedzi w Liście do Koryntian: “Albowiem uważałem za rzecz potrzebną, nic innego między wami nie umieć, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to Jego ukrzyżowanego. I byłem ja u was w słabości i w strachu wielkim. A mowa moja i kazanie moje nie było w powabnych mądrości ludzkiej słowach, ale w okazaniu ducha i mocy, aby się wiara wasza nie gruntowała na mądrości ludzkiej, ale na mocy Bożej” (1Kor.2,2-5).

 

W duszy skoncentrowane są nasze uczucia – a jakże wiele naszych decyzji i poczynań zostaje powziętych pod ich wpływem! Nie ma w nich, pamiętajcie, niczego szczególnie grzesznego, niemniej oznacza to, że jest w nas coś, co może wylewać się w formie naturalnych uczuć ku innym osobom, w rezultacie czego cały tok naszej działalności może zostać skierowany na fałszywe tory. Stąd w pierwszym z wymienionych miejsc, nasz Pan powiada: “Kto miłuje ojca albo matkę nade Mnie, nie jest Mnie godzien; i kto miłuje syna lub córkę nade Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto nie bierze krzyża swego i nie idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” (Mat.10,37.38). Proszę zwrócić uwagę na to, że naśladowanie Pana drogą Krzyża jest tutaj przedstawione jaka coś normalnego, jako jedyny sposób życia przewidziany dla nas. A co jest tego bezpośrednim następstwem? “Kto zachowa życie (duszę) swoją, straci ją; i kto straci życie swoje dla Mnie, znajdzie je” (Mat.10,39).

 

Utajone niebezpieczeństwo polega na bardzo zdradliwym działaniu uczuć, które są w stanie odwrócić nas od drogi Bożej; a kluczem do rozwiązania tego problemu jest właśnie dusza. Z tym musi się rozprawić Krzyż. Muszę “stracić” swoje życie, swoją duszę, w tym sensie, jak to rozumiał nasz Pan – i w jakim usiłujemy rzecz tę wyjaśnić.

 

Niektórzy z nas dobrze wiedzą, co to znaczy stracić duszę swoją. Nie możemy już więcej spełniać jej pragnień; nie możemy jej się więcej poddawać; nie możemy ustąpić w celu sprawienia jej przyjemności: oto na czym polega ‘utrata’ duszy. Przechodzimy przez bolesny proces odmawiania duszy tego, o co prosi. A bardzo często musimy wyznać, że nie jest to jakiś konkretny grzech, który by nam przeszkadzał w naśladowaniu Pana aż do końca. Zatrzymuje nas jakaś utajona miłość, jakieś najzupełniej normalne uczucie powoduje nasze zejście z ‘Wąskiej Drogi’. Tak, uczucie gra bardzo ważną rolę w naszym życiu, i dlatego musi tutaj wkroczyć Krzyż i wykonać swoje dzieło.

 

A teraz przechodzimy do następnego miejsca w Ewangelii Marka 8. Uważam je za niezmiernie ważne. Nasz Pan dopiero co nauczał Swoich uczniów w Cezarei Filipa, że będzie musiał ponieść śmierć z ręki starszych ludu, gdy Piotr z całą miłością, jaką żywił do swojego Mistrza, podchodzi do Niego i zaczyna Go upominać, mówiąc: ‘Panie, nie czyń tego; miej litość nad Sobą: to się ,Tobie nigdy stać nie może!’ Z miłości dla swojego Pana błagał Go, aby się oszczędził. Ale Pan zgromił Piotra, tak jak gdyby czynił to w stosunku do szatana – za to, że myśli nie o tym, co Boże, lecz o tym, co ludzkie. A potem raz jeszcze zwracając się do wszystkich, mówi: “Kto chce iść za Mną, niech się zaprze siebie samego, i weźmie krzyż swój, i niech idzie za Mną. Albowiem kto chce duszę swoją zachować, straci ją; a kto straci duszę swoją dla Mnie i dla Ewangelii, ten ją zachowa” (Mar.8;34.35). (Poprawne tłumaczenie).

 

I znowu całe zagadnienie skupia się wokół duszy, a w tym szczególnym wypadku chodzi o pragnienie duszy, aby siebie samego zachować. Widzimy tutaj to podstępne działanie duszy, która mówi: ‘Jeśliby tylko pozwolono mi żyć, to jestem gotowa wszystko uczynić; ale muszę pozostać żywą!’ Krzyczy więc ona wprost o pomoc, wołając niejako, ‘Pójść na Krzyż, zostać ukrzyżowanym – o! to jest rzeczywiście za wiele. Zmiłuj się nad sobą, miej litość nad sobą! Czy rzeczywiście chcesz działać przeciwko sobie, i pójść z Bogiem?’ Niektórzy z nas już mieli możność doświadczyć, że aby móc pójść z Bogiem, musimy wiele razy postępować wbrew wołaniu duszy – albo własnej, albo innych ludzi – musimy pozwolić, aby wszedł Krzyż i uciszył to wezwanie do zachowania samego siebie.

 

Czy ja się boję woli Bożej? Ta droga siostra, o której już wspominałem jako o osobie, która wywarła ogromny wpływ na moje życie, wiele razy zadała mi pytanie: ‘Czy podoba ci się wola Boża?’ Jest to pytanie o ogromnym znaczeniu. Ona się nie pytała, czy ja ‘czynię’ wolę Bożą, ale zawsze się pytała czy ją ‘lubię’. To pytanie wcinało się głębiej w moje serce, aniżeli cokolwiek innego. Pamiętam, że pewnego razu miała z Panem spór o pewną rzecz. Wiedziała, czego On Sobie życzył i w sercu swoim również tego pragnęła. Ale było to coś trudnego, i słyszałem, jak się modliła w następujący sposób: ‘Panie, wyznaję, że tej rzeczy nie lubię, ale proszę, nie ustępuj mi. Proszę poczekaj, Panie – a ja ustąpię Tobie’. Ona nie chciała, aby Pan jej ustąpił i pomniejszył Swe wymagania w stosunku do niej. Nie pragnęła niczego innego, tylko podobania się Jemu.

 

Wiele razy musimy powziąć decyzję i zgodzić się na zrezygnowanie z czegoś, co nam się wydaje dobre i kosztowne – tak, i nawet z niejednej Bożej rzeczy – aby zadość uczynić Jego woli. Piotrowi troskę o swego Pana podyktowała jego naturalna miłość dla Niego. Możemy sobie wyobrazić, że Piotr żywił wspaniałą miłość w stosunku do swego Pana, aż tak wielką, że odważył się Go upomnieć. Przecież tylko bardzo wielka miłość mogła nakłonić kogoś do zrobienia czegoś takiego! Ale jeśli posiadasz już tę czystość duszy, która cechuje się wolnością od domieszki duszewności, to nie dasz się zwieść i nie popełnisz takiej pomyłki, jak on. Rozpoznasz wolę Bożą i stwierdzisz, że tylko w niej serce twoje znajduje prawdziwą radość. Już wtedy ani jednej łzy nie uronisz współczując ciału. Tak, Krzyż wcina się głęboko, i widzimy tutaj raz jeszcze, jak bezwzględnie musi się on rozprawić z duszą.

 

Raz jeszcze Pan Jezus mówi na ten temat w Łukasza 17, a tym razem czyni to nawiązując do Swego powtórnego przyjścia. Mówiąc o dniu, “którego się Syn człowieczy objawi”, Pan Jezus porównuje go z tym dniem, w którym “wyszedł Lot z Sodomy” (wiersze 29, 30). Po chwili mówi o przyjęciu (o wzięciu na niebiosa), powtarzając dwa razy te słowa: “Jeden przyjęty będzie, a drugi zostawiony – jedna przyjęta będzie, a druga zostawiona” (wiersze 34.35). Ale pomiędzy wzmianką o wyprowadzeniu Lota z Sodomy, a przepowiednią dotyczącą wzięcia Kościoła znajdujemy te, jakże charakterystyczne słowa: “Onegoż dnia, kto będzie na dachu, a naczynia jego w domu, niech nie zstępuje, aby je zabrać; i kto na roli, niech się także nie wraca nazad. Pamiętajcie na żonę Lota” (wiersze 31.32). Pamiętajcie na żonę Lota! Dlaczego? Ponieważ “Kto chce duszę swoją zachować, straci ją; i kto ją straci, zachowa ją” (wiersz 33).

 

Jeśli się nie mylę,. jest to jedyne miejsce w Nowym Testamencie, które nas poucza, jak się mamy zachować, gdy usłyszymy zew wołający nas do pójścia na powietrze, na spotkanie Panu. Może myśleliśmy, że gdy nasz Pan przyjdzie, to zostaniemy niejako automatycznie wzięci w górę, wnioskując z 1Kor.15,51.52: “Wszyscy przemienieni będziemy, natychmiast, w okamgnieniu, na trąbę ostateczną…” Jakbyśmy nie chcieli tych dwóch miejsc pogodzić – jedno jest pewne: nad tym miejscem w Ewangelii Łukasza powinniśmy się głęboko zastanowić; tutaj bowiem wielki nacisk położony jest na to, że jedni zostaną wzięci, a drudzy pozostawieni. Stąd możemy więc wnosić, że nasze wzięcie lub pozostawienie uzależnione będzie od naszego zareagowania na ów zew, dla której to przyczyny tak wielki nacisk został położony na sprawę naszej gotowości (porównaj Mat.24,42).

 

Istnieje po temu zapewne pełne uzasadnienie. Jasną jest przecież rzeczą, że ten zew nie spowoduje jakiejś cudownej zmiany w nas, która by się dokonała w ostatniej minucie, całkowicie niezależnie od naszego poprzedniego chodzenia z Panem. Nie, ale w tej chwili stwierdzimy dopiero, co stanowi prawdziwy skarb naszego serca. Jeśli skarbem tym jest Sam Pan, wówczas nie będzie owego spojrzenia wstecz. To jedno spojrzenie wstecz decyduje o wszystkim. Jest rzeczą tak łatwą przywiązać się bardziej do darów Bożych, aniżeli do Dawcy – a nawet, chciałbym dodać, do pracy Bożej, niż do Boga Samego!

 

Pozwólcie, że przytoczę przykład. Przypuśćmy, że piszę jakąś książkę. Napisałem już osiem rozdziałów, a mam napisać jeszcze dalszych dziewięć i o sprawę tę usilnie się modlę. Ale gdyby się rozległ głos, ‘Chodź tu do Mnie!’ a ja zareagowałbym słowami, ‘ A co z moją książką?’ to odpowiedź mogłaby niestety być taka: ‘Proszę bardzo, zostań tam na dole i dokończ ją!’ Ta pilna praca, którą wykonujemy tutaj na dole, ‘w domu’, może się stać wystarczającym powodem do zatrzymania nas na ziemi – takim kołkiem przytrzymującym nas na dole.

 

Chodzi więc i tutaj o tę zasadniczą sprawę: czy żyjesz duszą, czy też duchem. W tym urywku z Ewangelii Łukasza zobrazowane jest życie duszewne w jego powiązaniu ze sprawami tej ziemi – i proszę nie zapomnieć! nie z jakimiś grzesznymi sprawami. Pan nasz wspomniał tutaj takie rzeczy jak wychodzenie za mąż, szczepienie, jedzenie, picie, sprzedawanie – same dozwolone rzeczy, w których nie ma przecież zasadniczo niczego złego.

 

Ale jeśli zajmujemy się nimi tak intensywnie, że przywiązujemy do nich nasze serce, wówczas są one wystarczającą przyczyną, aby nas przyszpilić do ziemi. Z niebezpieczeństwa tego można się uwolnić tylko jednym sposobem – to jest przez stracenie duszy swojej. Przepięknym tego przykładem jest zachowanie się Piotra, gdy poznał zmartwychwstałego Pana Jezusa na brzegu morza Tyberiadzkiego. Jakkolwiek powrócił był wraz z innymi uczniami do swego poprzedniego zawodu, to jednak w chwili tej zupełnie zapomniał o łodzi, a nawet o tej sieci przepełnionej tak cudownie złowionymi rybami. Gdy usłyszał z ust Jana to słowo rozpoznania ‘Pan jest’, czytamy, że “rzucił się w morze”.

 

To jest prawdziwa wolność od wszelkich pęt ziemskiego przywiązania. O wszystkim decyduje jedna rzecz – gdzie jest moje serce? Krzyż ma sprawić w nas to prawdziwe uwolnienie się od wszelkich powiązań z kimkolwiek lub z czymkolwiek, poza Samym Panem.

 

Ale nawet teraz mamy do czynienia zaledwie z zewnętrznymi aspektami działalności duszy. Gdy dusza poddaje się uczuciom, gdy dusza stara się postawić na swoim i sama coś robić, jeśli dusza zaangażuje się zbytnio w sprawach ziemskich: to wszystko są tylko jeszcze drobne sprawy, a nie sięgają jeszcze jądra całego zagadnienia. Jest jeszcze coś głębszego, co będę się starał teraz wyjaśnić.

 

KRZYŻ A OWOCNOŚĆ

 

Przeczytajmy raz jeszcze Jana 12,24.25. “Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: jeśliby ziarno pszeniczne, wpadłszy do ziemi nie obumarło, ono samo jedno zostaje; lecz jeśliby obumarło, obfity owoc przyniesie. Kto miłuje życie swoje (w jęz. greckim ‘duszę swoją’ podobnie jak w poprzednich cytatach), utraci je, a kto nienawidzi życia swego (duszy) na tym świecie, ku wiecznemu żywotowi zachowa ją”.

 

Słowa te wyjaśniają, na czym polega wewnętrzne działanie Krzyża, o którym mówiliśmy poprzednio – owa strata duszy swojej – w połączeniu ze śmiercią Samego Pana Jezusa, zobrazowaną przy pomocy ziarna pszenicznego, przy czym rezultatem jest wzrost. Celem więc, który przyświeca temu procesowi jest owocność. W tym ziarnku pszenicznym jest wprawdzie życie, ale ono ;,samo jedno zostaje”. Swoją moc żywotną może udzielić innym dopiero wtedy, gdy pogrąży się w śmierć.

 

Wiemy, jaką drogę obrał Pan Jezus. Przeszedł przez śmierć, co, jak widzieliśmy poprzednio, sprawiło w rezultacie, że życie Jego objawiło się w wielu innych. Umarł Syn, ale zmartwychwstał jako pierworodny “wielu synów”. On stracił życie Swoje, tak abyśmy mogli je otrzymać. I my mamy umrzeć w podobnym sensie, aby w tym aspekcie śmierci naszego Pana być Mu podobni. W tym bowiem ‘utraceniu duszy naszej’, to jest naszego naturalnego duszewnego życia, stajemy się, jak nas uczy Słowo Boże, dawcami życia innym, dzieląc z nimi nowe Boże życie, które jest w nas. Taka jest droga prawdziwego usługiwania Bożego i na tym polega tajemnica prawdziwej owocności dla Boga. Tak jak to określa Paweł: “Zawsze bowiem my, którzy żyjemy, bywamy wydawani na śmierć dla Jezusa, aby też życie Jezusa było jawne w śmiertelnym ciele naszym. Dlatego śmierć okazuje moc swoją w nas, ale życie w was” (2Kor.4,11.12).

 

Przychodzimy więc do naszej głównej myśli. Skoro przyjęliśmy Chrystusa, jest w nas nowe życie. Wszyscy ten kosztowny klejnot nosimy w naczyniu. Chwała Panu za prawdziwość Jego życia w nas! Dlaczego jednak tak mało życie to jest widoczne? Dlaczego doświadczamy tego ‘pozostawania samemu jednemu?’ Dlaczego nie przynosi ona w obfitości życia innym? Dlaczego jest ono ledwie widoczne w naszym własnym życiu? Przyczyną jest to, że chociaż nasze życie wewnętrzne istnieje, nie może się prawie zupełnie objawiać z powodu przeszkody jaką dla niego stanowi dusza, która podobnie jak łuska otaczająca ziarno otacza to życie, tak że nie może się ono uzewnętrznić. Żyjemy w duszy; pracujemy i usługujemy w naszej własnej naturalnej sile; nie czerpiemy z Boga. To dusza właśnie stoi na przeszkodzie skiełkowaniu życia. Strać ją! Na tej drodze znajdziesz bowiem pełnię.

 

CIEMNA NOC – PORANEK ZMARTWYCHWSTANIA

 

Tak więc wracamy do owej laski migdałowej, która została wniesiona do świątnicy na jedną noc – ciemną noc, w której nie można było niczego widzieć – a potem z poranku wypuściła listki. W tym obrazie przedstawiona została śmierć i zmartwychwstanie, życie położone i życie odzyskane, w ten sposób zostało stwierdzone prawdziwe kapłaństwo i prawidłowa usługa. Ale w jaki sposób to działa w naszej praktyce życiowej? W jaki sposób poznajemy, że Bóg istotnie działa w naszym życiu w ten sposób?

 

Przede wszystkim musimy być świadomi jednej rzeczy: dusza, wraz z jej naturalnymi zasobami energii i zdolności – pozostanie w nas do końca naszego życia. Aż do samej śmierci będziemy więc potrzebowali tego ustawicznego, codziennego działania Krzyża w nas, który wciąż głębiej i głębiej drąży, przeorując tę naturalną studnię naszej duszy. Ten warunek dla skutecznej służby będzie obowiązywał nas przez całe nasze życie, a ujęty jest słowami: “Niech się zaprze siebie samego, i weźmie krzyż swój, i niech idzie za mną” (Mar.8,34). Nigdy z tym nie skończymy. Kto usiłuje warunek ten jakoś obejść, ‘nie jest godzien Pana’ (Mat.10,38); Pan mówi o nim, że “nie może być uczniem Moim” (Łuk.14,27). Śmierć i zmartwychwstanie muszą pozostać zasadą naszego życia na każdy czas – ku straceniu duszy i władaniu w nas Ducha.

 

Ale i w tym możemy przeżyć pewien kryzys, który gdy tylko raz do niego dojdziemy i przeżyjemy go, przemieni nasze całe życie i usługiwanie dla Boga. Jest to znowu taka ‘Ciasna Brama’ przez którą możemy wejść na całkowicie nową drogę. Takiego kryzysu dożył Jakub w Fanuel. Był to ów ‘naturalny człowiek’ w Jakubie, który usiłował służyć Bogu i osiągnąć Jego cel. Jakub dobrze o tym wiedział, że Bóg powiedział: “Większy (czyli starszy) będzie służył mniejszemu (czyli młodszemu)”, a jednak usiłował dopiąć tego celu własną pomysłowością i własnymi środkami. Bóg musiał skruszyć tę siłę i tę naturę w Jakubie, a uczynił to, gdy się dotknął i wytrącił tym dotknięciem jego staw biodrowy. Jakkolwiek Jakub po tym przeżyciu nadal mógł chodzić, to jednak był kaleką, utykał. Był to już inny Jakub, na co również wskazuje i zmiana jego imienia. Mógł używać swoich nóg i po tym dniu, ale Bóg dotknął się siły jego i odtąd utykał, doznawszy zranienia, z którego nie miał się już nigdy w życiu wyleczyć.

 

Bóg musi przeprowadzić nas przez takie przeżycie – nie mogę powiedzieć jak On to uczyni – gdy po ciemnej nocy i dotknięciu się głęboko naszej wewnętrznej istoty, nasze naturalne siły zostaną tak osłabione i fundamentalnie zachwiane, że od tego czasu nie będziemy śmieli zaufać samym sobie. Z niektórymi z nas Bóg musi obejść się bardzo surowo i przeprowadzić nas ciemnymi i bolesnymi drogami życia, zanim do tego punktu dojdziemy. Wreszcie przychodzi taki czas, gdy już nie ‘lubimy’ ot tak sobie chrześcijańskiej służby – a raczej drżymy przed czynieniem czegokolwiek w Imieniu Pańskim. Ale wtedy dopiero jesteśmy zdatni do tego, aby Pan mógł nas użyć.

 

Mogę się wam przyznać, że przez cały rok po moim nawróceniu się, opowiadałem Słowo niemal z rozkoszą. Było to dla mnie wprost niemożliwością, aby milczeć. Odnosiłem wrażenie, jak gdyby wewnątrz mnie było coś, co mnie formalnie pchało naprzód, musiałem usługiwać. Opowiadanie Słowa stało się wprost moim życiem. Pan w łasce Swojej może i tobie pozwoli znajdować się w takim stanie przez dłuższy czas — i nie tylko to, lecz może ci udzielić nawet dosyć obfitego błogosławieństwa – aż pewnego dnia, ta naturalna siła, która cię pchała do pracy zostanie dotknięta, a od tego czasu będziesz już usługiwać nie dlatego, że tego sobie życzysz, ale ponieważ Pan Sobie tego życzy. Przed tym przeżyciem opowiadałeś Słowo dla satysfakcji, jaką stąd miałeś, służąc Bogu w ten sposób; a jednak niekiedy Bóg nie mógł nakłonić cię do zrobienia jakiejś jednej rzeczy, którą On pragnął, aby została wykonana. Żyłeś życiem naturalnym, a to życie jest bardzo zmienne. Jest ono niewolnikiem temperamentu. Jeśli twoje uczucia skierowane są w kierunku Jego drogi, wówczas podążasz naprzód całą parą, ale gdy uczucia twoje są skierowane w przeciwnym kierunku, to nie masz chęci ani ruszyć się z miejsca, nawet wtedy, gdy cię wzywa obowiązek. Nie jesteś podatny w rękach Bożych. Dlatego też musi On osłabić tę moc, która, objawia się w tym naszym kapryśnym ‘ja wolę to, lub tamto’ aż wreszcie będziemy działać nie dlatego, że nam się to podoba, ale dlatego, że On tego Sobie życzy. Dana rzecz może ci sprawiać przyjemność lub też nie, ale będziesz ją jednak wykonywał. Już nie będzie chodziło o to, że ty masz z racji opowiadania Słowa czy wykonywania takiej czy innej pracy Bożej pewną satysfakcję, i że dlatego to robisz. Nie, robisz te rzeczy teraz dlatego, ponieważ jest to wolą Bożą, i bez względu na to, czy daje ci to, czy też nie daje świadomej przyjemności. Prawdziwa radość płynąca z wykonywania Jego woli ma głębsze źródło, aniżeli twoje zmienne uczucia.

 

Bóg przyprowadza cię do takiego punktu, w którym wystarczy, aby wyraził jakieś życzenie, a ty natychmiast je wykonasz. Takim jest duch sługi (Psalm40,8.9), ale taki duch nie staje się naszym udziałem w sposób naturalny. Otrzymujemy go tylko wtedy, gdy nasza dusza, która jest siedzibą naszej naturalnej energii, woli i uczuć, doznała dotknięcia Krzyża. Pan pragnie znaleźć w nas wszystkich takiego ducha prawdziwego usługiwania i tego od nas wymaga. Droga wiodąca do tego stanu może być procesem bolesnym i u niektórych trwającym bardzo długo, u innych zaś może to się stać za jednym cięciem; ale Bóg ma Swoje drogi i musimy się z tym pogodzić.

 

Każdy sługa Boży musi przeżyć w swoim życiu taką chwilę, kiedy dozna jakiegoś ubezwładnienia, z którego się już do końca życia nie będzie mógł wyleczyć; po tym przeżyciu już nigdy nie będzie więcej tym samym. Musi to być coś takiego, co sprawi, że od tej pory będzie się prawdziwie bał samego siebie. Będzie się bał zrobić cokolwiek z samego siebie, jak Jakub, ponieważ wie, jakie konsekwencje to pociągnie za sobą ze strony Pana i jak smutne będzie jego serce, przed Panem, jeśliby uczynił coś z impulsu swojej duszy. Już zapewne poznaliście na sobie coś z działania owej karzącej ręki miłującego Boga, który “obchodzi się z wami jak z synami” (Żyd.12,7). Sam Duch poświadcza duchowi naszemu, że istnieje pomiędzy Bogiem a nami ten stosunek, że jesteśmy również uczestnikami dziedzictwa i chwały, “jeżeli tylko z Nim cierpimy” (Rzym.8,16.17); odpowiadamy zatem ‘Ojcu duchów naszych’: “Abba, Ojcze”.

 

Ale gdy to rzeczywiście zastało ugruntowane w tobie, to przeszedłeś do nowej sfery życia duchowego, która nosi nazwę ‘życia zmartwychwstałego’. Zasada śmierci musiała może doprowadzić w twoim naturalnym życiu do kryzysu, ale jeśli to się stało, wówczas Bóg wprowadza cię do zmartwychwstania. Stwierdzasz, że to, coś stracił, wraca – choć nie takim, jakim było uprzednio. Czynna jest teraz w tobie zasada życia – coś, co cię wzmacnia, pobudza, dając ci życie. Odtąd to, coś utracił zostaje ci przywrócone – ale teraz pod dyscypliną i kontrolą.

 

Niech mi wolno będzie raz jeszcze to wyraźnie podkreślić. Jeśli pragniemy być duchowymi ludźmi, nie ma potrzeby, abyśmy kazali sobie amputować ręce albo nogi; możemy nadal zachować nasze ciało. W ten sam sposób możemy mieć i dusze nasze, wraz z używaniem w pełni ich możliwości; a jednak sprężyną naszego życia nie jest teraz więcej już dusza. Nie żyjemy dłużej w niej, ani też nie czerpiemy z niej naszego życia; my jej tylko używamy. Gdy życiem naszym staje się nasze ciało, to żyjemy jak zwierzęta. Gdy dusza staje się naszym życiem, to stajemy się buntownikami i uciekinierami w stosunku do Boga – utalentowanymi, kulturalnymi, wykształconymi – niewątpliwie, a jednak dalekimi od życia Bożego. Gdy natomiast zaczynamy prowadzić życie w Duchu i zaczyna się ono objawiać przez działanie Ducha w nas, to chociaż używamy nadal naszych talentów i innych darów duszy, podobnie jak używamy naszego ciała i jego możliwości, ale są one teraz sługami Ducha. Dopiero gdy osiągnęliśmy ten punkt, Bóg może nas naprawdę używać.

 

Ale dla wielu z nas ta ciemna noc przedstawia wielką trudność. Pan odsunął mnie w łasce Swej przed kilku laty na okres kilku miesięcy, i duchowo wtrącił mnie do całkowitej ciemności. Wydawało się wprost, że mnie opuścił – jak gdyby już się więcej nic nie działo, i że doszedłem do końca wszystkiego. A potem, stopniowo, Pan zaczął mi przywracać wszystkie dary. Pokusa polega na tym, że usiłujemy pomóc Bogu poprzez odbieranie łask samemu; ale pamiętajcie, w świątnicy trzeba spędzić całą noc całą noc w ciemności. Tu nie może być pośpiechu; Pan wie, co robi.

 

Chcielibyśmy, aby śmierć i zmartwychwstanie następowały po sobie w odstępie jednej godziny. Nie znosimy wprost tej myśli, że Bóg nas odsunie na bok na tak długi czas; nienawidzimy czekania. Ale mogę cię zapewnić, że chociaż nie wiem, jak długo Pan cię tam zatrzyma, to jednak w zasadzie chyba się nie mylę twierdząc, że potrwa to jakiś określony czas. Będzie ci się wydawało, że nic się nie dzieje; wszystko to, co dla ciebie przedstawiało jakąś wartość, niejako wyślizguje ci się z rąk. Przed tobą znajduje się jak gdyby goła ściana, w której nie ma drzwi. Wszyscy inni wydają się być błogosławionymi i używanymi w służbie, podczas gdy ty zostałeś pominięty i czujesz się zgubiony. Ucisz się! Wszystko jest ciemnością, ale trwa to tylko przez jedną noc. Musi to istotnie być cała noc, ale to wszystko. A potem stwierdzisz, że wszystko ci zostaje zwrócone w pełnym chwały zmartwychwstaniu; i nie ma takiej miary, przy pomocy której by można było zmierzyć różnicę zachodzącą pomiędzy tym, co było przedtem, a tym, co jest teraz! Pewnego razu spożywałem kolację w towarzystwie młodego brata, do którego Pan się odzywał właśnie w związku z używaniem tej naturalnej energii. Rzekł on do mnie: ‘,Test to rzeczą nader błogosławioną, gdy człowiek sobie zdaje sprawę z tego, że Pan go spotkał, i że się go dotknął w ten fundamentalnie ubezwładniający sposób.’ Pomiędzy nami stał talerz z herbatnikami, więc wziąłem jeden z nich do ręki i złamałem go, tak jak gdybym go chciał zjeść, ale potem ostrożnie złożywszy dwie części razem, rzekłem: “To wygląda w porządku, ale nigdy nie będzie takim samym herbatnikiem, nieprawda! Gdy czyjeś plecy raz zostały złamane, to wówczas podda się nawet najlżejszemu do tknięciu Bożemu.’

 

U to chodzi. Pan wie, co robi z Swoimi dziećmi, i nie ma takiej rzeczy, nie ma takiej potrzeby w naszym życiu, dla której by nam nie przygotował pomocy w Krzyżu, aby chwała Syna Jego mogła się objawić w synach. Uczniowie, którzy poszli tą drogą, mogą, wierzę w to, powiedzieć prawdziwie z apostołem Pawłem, który miał prawo uważać się za sługę Bożego: “Służę w duchu moim w Ewangelii Syna Jego” (Rzym.1,9). Nauczyli się oni, podobnie jak on, tajemnicy takiego usługiwania: “my… duchem służymy Bogu i chlubimy się w Chrystusie Jezusie i nie ufamy ciału” (Filip.3, 3).

 

Mało było takich, którzy by prowadzili bardziej czynne życie od Pawła. Pisząc do Rzymian zaznacza, że głosił Ewangelię “od Jerozolimy do Iliryi” (Rzym.15,19) i że gotów jest iść również do Rzymu (Rzym.1,15), a stamtąd, o ile to możliwe, do Hiszpanii (15,24:28). A jednak w całym tym usługiwaniu, które obejmowało cały ówczesny świat – wszystkie kraje położone dookoła Morza Śródziemnego, serce jego znało tylko jedno pragnienie – aby wywyższać Tego, który sprawił, że to wszystko stało się możliwe. “Mam się tedy czym chlubić w Chrystusie Jezusie w rzeczach Bożych. Albowiem nie śmiałbym mówić tego, czego by nie dokonał Chrystus przeze mnie w przywiedzeniu pogan do posłuszeństwa słowem i uczynkiem” Rzym.15,17,18. To jest usługiwanie duchowe.

 

Oby Bóg uczynił i z każdego z nas takiego prawdziwego niewolnika Jezusa Chrystusa”, jakim był Paweł.

 

 

 

Rozdział 14

 

OSTATECZNY CEL EWANGELII

 

Jako punkt wyjścia dla naszego ostatniego rozdziału weźmiemy jedno wydarzenie; o którym czytamy w Ewangelii, a które miało miejsce niemal w cieniu Krzyża – wydarzenie, które dzięki swoim szczegółom ma charakter zarówno historyczny, jak i proroczy.

 

“I gdy On był w Betanii, w domu Szymona trędowatego, siedział u stołu, przyszła niewiasta, mająca alabastrowy słoik olejku nardowego czystego, bardzo drogiego, i stłukłszy słoik alabastrowy, wylała go na głowę Jego… Jezus rzekł… Zaprawdę powiadam wam: gdziekolwiek będzie ogłaszana ta Ewangelia po całym świecie, i to, co ona uczyniła, będzie opowiadane na pamiątkę jej” (Mar.14.3. 9).

 

Tak więc Pan rozkazał, aby opowiadanie o namaszczeniu Go kosztownym olejkiem przez Marię, zawsze towarzyszyło opowiadaniu Ewangelii; że to, co Maria uczyniła, winno zawsze być łączone z tym, co Pan uczynił. Tak się wyraził Sam Pan Jezus. Czego Sobie życzył Pan, abyśmy się stąd nauczyli?

 

Wydaje mi się, że historię tego, co zrobiła Maria, wszyscy znamy bardzo dobrze. Ze szczegółów podanych w Jana 12, gdzie wypadek ten opisany jest jako mający miejsce niedługo po wzbudzeniu jej brata Łazarza z martwych, wynika, że rodzina ta nie była szczególnie zamożna. Siostry musiały same w domu pracować, czytamy bowiem, że przy wieczerzy “Marta posługiwała” (Jn.12,2 porównaj również Łuk.10.40). Zdaje się nie ulegać wątpliwości, że dom “Szymona trędowatego” był domem Marii, Marty i Łazarza, przy czym Szymon prawdopodobnie także był ich krewnym. Zapewne więc zależało im na każdym groszu. Pomimo tego jednak, jedna z tych sióstr, Maria, mająca pomiędzy skromnymi posiadłościami jedną kosztowną rzecz, a mia-nowicie słoik alabastrowy zawierający cenny olejek wartości trzystu groszy – zużyła go w całości dla Pana. Po ludzku sądząc, było to rzeczywiście za wiele; dała ona Panu więcej jak gdyby, aniżeli Mu się należało. Dlatego też Judasz na pierwszym miejscu, a w ślad za nim i inni apostołowie, wyrażali głośno swoje niezadowolenie z powodu takiego marnotrawstwa.

 

Marnotrawstwo

“A gniewali się niektórzy sami w sobie mówiąc: na cóż się stała strata tego olejku? Albowiem można było to sprzedać drożej niż za trzysta groszy, i rozdać ubogim; i szemrali przeciwko niej” (Mar.14,4-5). Te słowa, które można ująć krótko słowem “marnotrawstwo”, będą tematem naszych końcowych rozważań, gdyż czuję, że życzy Sobie tego Pan.

 

Co to jest marnotrawstwo? Między innymi słowo to oznacza dawanie więcej niż potrzeba. Jeśli wystarczy zapłacić za coś złotego, a ja za tę rzecz zapłacę sto złotych, jest to marnotrawstwo. Jeśli wystarczy do produkcji czegoś zużyć dziesięć dekagramów, a ktoś zużyje dwa kilogramy, jest to też marnotrawstwem. Jeśli na wykonanie jakiegoś zadania wystarczą trzy dni, a ty na to zużywasz pięć dni lub tydzień – jest to marnotrawstwem. Słowo to oznacza więc, że dajesz za dużo w zamian za zbyt mało. Jeśli ktoś otrzymuje czegoś za dużo, a nie uważa się go za godnego tego, oto co nazywamy marnotrawstwem.

 

Ale pamiętajcie, że tutaj jest mowa o czymś, co według życzenia Pana miało być opowiadane razem z Ewangelią, i to wszędzie tam, gdziekolwiek Ewangelia ta będzie głoszona. Dlaczego? Ponieważ Pan nasz życzy Sobie, aby rezultatem opowiadania Ewangelii było coś, co odpowiada czynowi Marii, opisanemu w tym urywku Słowa Bożego, to jest, aby ludzie przychodzili do Niego i niejako roztrwonili samych siebie dla Niego. Oto rezultat opowiadania Ewangelii, którego On pragnie.

 

Zagadnieniu marnotrawstwa dokonanego na Osobie Pana, będziemy musieli przyglądnąć się z dwóch punktów widzenia: Judasza (Jn.12,4-6) i pozostałych uczniów (Mat.26,8-9); dlatego też przestudiujemy i dalsze sprawozdania tego wypadku, które znajdują się w innych Ewangeliach.

 

Wszystkich dwunastu uważało to za marnotrawstwo. W zrozumieniu Judasza, oczywiście, który nigdy Pana Jezusa, nie nazwał ‘Panem’ wszystko, co zostało na Niego wylane było marnotrawstwem. Nie tylko było marnotrawstwem wylanie Nań olejku; nawet wylanie Nań wody byłoby marnotrawstwem. W tym Judasz reprezentuje pogląd tego świata. Z punktu widzenia ludzi tego świata, i według ich oceny, służba Pańska i nasze oddawanie się tej służbie jest niczym innym jak marnotrawstwem. Jego ten świat nigdy nie miłował, nigdy nie miał dla Niego miejsca w swoim sercu, wszelką więc usługę i wszelkie dawanie Mu czegoś uważa za marnotrawstwo. Wielu mówi tak: “Taki a taki mógłby zrobić w świecie karierę, gdyby nie był się stał chrześcijaninem!’ To, że ktoś posiada jakiś naturalny talent, albo jakieś inne walory w oczach ludzi tego świata, a używa tych rzeczy w służbie Pańskiej, uważa się za wielką szkodę. Uważa się, że tacy ludzie są zbyt wartościowi, aby marnować swe zdolności w ten sposób. “Co za marnotrawienie tak wielkich zdolności!’ – powiadają. Pozwólcie, że przytoczę przykład z mojego własnego życia. Gdy powróciłem w roku 1929 do mej rodzinnej miejscowości po kilkuletniej nieobecności i przechadzałem się pewnego dnia po ulicy, opierając się na lasce, ponieważ byłem wówczas bardzo słaby i w kiepskim stanie zdrowia, spotkałem jednego z moich profesorów, który mnie uczył w gimnazjum. Zaprosił mnie do kawiarni, gdzie usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Przyglądnął, mi się wówczas od stóp do głów i rzekł: “Muszę ci powiedzieć że cieszyłeś się dobrą opinią w naszej szkole i myśleliśmy, że będziesz kiedyś jakąś sławą. “Czy uważasz, że to, czym w tej chwili jesteś, to już jest wszystko, co osiągnąłeś?” Zadając mi to bardzo bezpośrednie pytanie, wpatrywał się we mnie przenikliwym wzrokiem. Muszę się przyznać, że w pierwszej chwili chciało mi się płakać. Moja kariera, moje zdrowie, wszystko poszło, i oto tutaj mój stary profesor pyta się mnie: “Czym jesteś więc w tym położeniu, bez sukcesów, bez postępu, bez niczego, czym byś się mógł pochwalić?” Ale w następnym momencie – a muszę się przyznać, że było to po raz pierwszy w moim życiu – uświadomiłem sobie na prawdę, że “Duch chwały” na mnie odpoczął. Ta myśl, że byłem w stanie oddać całe swoje życie dla Pana; napełniła moje serce chwałą. Byłem tego świadomy, że w tej chwili istotnie chwała odpoczywa na mnie. Mogłem spojrzeć w górę i powiedzieć bez zastrzeżeń: “Panie, uwielbiam Cię! Oto najlepsza rzecz, jaką mogłem uczynić; poszedłem we właściwym kierunku!” Mojemu profesorowi służenie Panu wydawało się całkowitym marnotrawstwem, ale to jest właśnie celem Ewangelii, aby nas przywieść do właściwej oceny naszego Pana.

 

Judaszowi wydawało się to marnotrawstwem. “Lepiej byśmy byli zrobili, gdybyśmy byli zużyli te pieniądze w inny sposób. Jest przecież tylu ubogich! Dlaczego nie zużyć tych pieniędzy raczej na cele charytatywne, aby im jakoś konkretnie materialnie usłużyć? Dlaczego wylewać tak kosztowny olejek u stóp Jezusa?’ (Patrz Jn.12,4-6). Świat zawsze rozumuje w ten sposób “Czy nie możesz znaleźć lepszego celu w życiu? Czy nie możesz robić czegoś pożyteczniejszego? To rzeczywiście przesada, tak się całkowicie oddawać w służbę Panu!’

 

Ale jeśli Pan wart jest tego, jakże można nazwać to marnotrawstwem? On godzien jest tego, by Mu służyć. On godzien jest tego, abym był Jego niewolnikiem. On godzien jest tego, abym żył wyłącznie dla Niego. On jest godzien! Nie ma znaczenia, co mówi na ten temat świat. Pan powiada: “Zostawcie ją w pokoju”. Bądźmy więc spokojni. Niech sobie ludzie mówią co chcą, ale my możemy stanąć na pewnej podstawie tego, co powiedział Pan Jezus, a mianowicie, że ‘to jest dobry uczynek’. Pojęcie dobrych uczynków obejmuje coś więcej, niż wyłącznie czynienie dobrego ubogim; prawdziwymi dobrymi uczynkami są te uczynki, które uczyniona w stosunku do Pana. Gdy tylko oczy nasze otworzyły się na prawdziwą wartość naszego Pana, Jezusa Chrystusa, to zrozumiemy, że nie ma niczego, co byłoby zbyt kosztownym, aby Mu ofiarować.

 

Ale nie chciałbym się zatrzymywać zbyt długo na analizowaniu stanowiska Judasza. Przyjrzyjmy się teraz stanowisku, jakie zajęli w tej sprawie inni uczniowie, ponieważ to, jak oni zareagowali, ma dla nas jeszcze większe znaczenie, aniżeli postawa Judasza. Przeważnie nie przejmujemy się zbytnio tym, co mówi świat. Umiemy to znieść, ale bardzo nas boli to, co mówią inni chrześcijanie, którzy powinni nas zrozumieć. A jednak widzimy, że powiedzieli oni to samo co Judasz! I nie tylko to powiedzieli, ale byli bardzo rozgniewani z powodu tego wydarzenia. “Co ujrzawszy uczniowie Jego, rozgniewali się, znów mówiąc: na cóż ta strata? Albowiem można było ten olejek drogo sprzedać i rozdać ubogim” (Mat.26, 8.9)

 

Wiemy o tym dobrze, że i pomiędzy wierzącymi chrześcijanami aż nazbyt często spotyka się nastawienie, które można ująć słowami, ‘Staraj się dostać jak najwięcej za jak najmniej’. Ale w tym przypadku nie o to chodziło. Tu chodziło o coś głębszego. Oto przykład. Może już ktoś wam robił wyrzuty, że marnujecie swoje życie siedząc bezczynnie i nie robiąc wiele? Mówią oni, tak: ‘Oto ludzie, którzy powinni zająć się taką lub inną pracą. Mogliby być pożyteczni pomagając tej czy innej grupie ludzi. Dlaczego są tak mało aktywni?’ – i mówiąc to, mają na myśli cały czas użyteczność. Wszystko winno być w całej pełni użyteczne i to w myśl ich życzeń i tak, jak oni to rozumieją.

 

Są tacy, którzy bardzo się troszczą o to, że niektórzy kochani słudzy Pańscy są pozornie zbyt mało użyteczni. Wydaje im się, że robią oni za mało. Myślą o nich takimi kategoriami: ‘Oni mogliby zrobić o wiele więcej, gdyby tylko mogli znaleźć się w pewnych kołach i cieszyć się u niektórych ludzi większym uznaniem i większym autorytetem. Wówczas mogliby być użyci w daleko większym stylu.’ Wspominałem już o tej siostrze, którą znałem przez długi czas, i która, mam wrażenie, najwięcej mi pomogła w życiu duchowym. Pan ją używał rzeczywiście i uczynił ją błogosławieństwem dla wielu serc w czasie tych lat, w których ja z nią miałem kontakt, jakkolwiek niektórym z nas wówczas nie wydawało się, że tak jest istotnie. I w moim sercu powstawała myśl: ‘Ona jest za mało czynna!’ Ustawicznie mówiłem sam do siebie, ‘Dlaczego ona nie udziela się publicznie i nie usługuje na jakichś nabożeństwach, nie idzie gdzieś, nie robi czegoś? Co za strata, że ona żyje tutaj w takiej małej wiosce, gdzie się nic nie dzieje!’ Niekiedy odwiedzałem ją i niemal na nią krzyczałem. Mawiałem wówczas: ‘Nikt tak nie zna Pana jak Siostra. Siostra zna tę Księgę w cudownie żywy sposób. Czy Siostra nie widzi jak wielka jest potrzeba w około? Dlaczego Siostra czegoś nie robi? To jest przecież strata czasu, strata energii, strata pieniędzy, strata wszystkiego – takie siedzenie tutaj bezczynnie!’

 

Ale nie tak jest Bracia. Nie to jest najistotniejsze u Pana. On niewątpliwie życzy Sobie tego, abyśmy wszyscy byli pożyteczni.

 

Nie daj tego Boże, abym miał zalecać bezczynność, albo starał się popierać obojętność w stosunku do potrzeb tego świata. Przecież Pan Jezus Sam powiedział tutaj, “będzie ogłaszana ta Ewangelia po całym świecie”. Ale tutaj chodzi o uświadomienie sobie, na co Pan kładzie nacisk. Gdy dziś patrzę wstecz, zdaję sobie sprawę z tego, jak wielce Pan użył tę drogą siostrę w rzeczywistości. Usłużyła ona swymi świadectwami nam, kilku młodzieńcom, którzyśmy byli podówczas w Jego szkole przygotowawczej, przysposabiając nas do tegoż dzieła głoszenia Ewangelii, w którym obecnie jesteśmy zaangażowani. Nie mogę dosyć dziękować Panu za nią.

 

Na czym więc polega cała tajemnica? Niewątpliwie Pan nasz, pochwalając uczynek Marii w Betanii, równocześnie podkreślił istnienie jednej ważnej zasady we wszelkim usługiwaniu: abyśmy wylewali wszystko, co posiadamy, a nawet nas samych dla Niego; a jeśliby to było wszystko, co On nam pozwoli czynić – to wystarczy. Tu nie chodzi więc o to, czy się pomogło ubogim, czy też nie. Pierwszym pytaniem winno być: czy Pan jest zadowolony?

 

Możemy prowadzić wiele nabożeństw, usługiwać na wielu zjazdach i ewangelizacjach. Jesteśmy przecież zdolni do czynienia tego wszystkiego. Moglibyśmy pracować i wykorzystać czas do ostateczności; ale Panu naszemu nie tyle chodzi o to, abyśmy nieustannie dla Niego pracowali – nie to jest Jego największym życzeniem, Jego celem. Służby Pańskiej nie można mierzyć namacalnymi rezultatami. Nie, moi przyjaciele, na pierwszym miejscu Pan nasz chce nas mieć u Swoich nóg, oraz pragnie, abyśmy namaścili Jego głowę. Cokolwiek może w naszym życiu być tym ‘słoikiem alabastrowym’: to co mamy najkosztowniejszego, co mamy najdroższego na świecie – tak, niechaj mi to będzie wolno powiedzieć, nawet to życie, które z nas wypływa jako wynik działania tegoż Krzyża, o którym mówimy – wszystko to oddajemy Panu. Niektórym nawet spośród tych, którzy powinni to rozumieć, wydaje się to stratą; ale tego właśnie pragnie nasz Pan ponad wszystko. Bardzo często, oczywiście, to dawanie Panu będzie miało formę niestrudzonej pracy w Jego służbie, ale On zastrzega Sobie prawo zawieszenia tej służby na jakiś czas, aby nam samym udowodnić, co jest istotą naszego stosunku do Niego: czy nas trzyma przywiązanie do tej służby, czy też miłość do Niego Samego.

 

Sprawianie mu przyjemności

I “Gdziekolwiek będzie ogłaszana ta Ewangelia… i to, co ona uczyniła będzie opowiadane” (Mar.14,9). Dlaczego Pan to powiedział? Ponieważ Ewangelia winna przy nosić tego rodzaju owoc. Ewangelia w tym celu została nam dana. Ewangelia nie służy tylko ku zadowoleniu grzeszników. Chwała Panu, grzesznicy będą zadowoleni! Ale ich zadowolenie jest, że tak powiem, błogosławionym produktem ubocznym, a nie głównym celem Ewangelii. Ewangelia głoszona jest przede wszystkim w tym celu, aby Pan był zadowolony. Obawiam się, że za wielki nacisk położyliśmy na dobrach grzesznika, które otrzymuje on dzięki Ewangelii, a za mało uświadamiamy sobie, jaki cel ma nasz Pan. Zastanawialiśmy się nad tym, jak by się powodziło grzesznikowi, gdyby nie było Ewangelii, ale to nie jest głównym przedmiotem, który powinno się rozpatrywać. Tak, dzięki Panu! Grzesznik ma swą część. Pan zaspokaja jego potrzeby i obsypuje go dobrodziejstwami; ale nie to jest najważniejsze. Najważniejszą rzeczą jest to, aby wszystko się działo ku zadowoleniu Syna Bożego. Tylko wtedy, gdy On będzie zadowolony, my będziemy zadowoleni – i grzesznik będzie zadowalany. Jeszcze nie widziałem takiej duszy, która by postawiła sobie za cel sprawiać radość Panu, a która by sama nie znalazła szczęścia, czyniąc to. Jest to rzeczą niemożliwą. Radość staje się niezawodnie naszym udziałem, gdy na pierwszym miejscu staramy się Jego zadowolić. Musimy jednakowoż pamiętać, że On nigdy nie będzie zadowolony, jeśli nie ‘zmarnujemy’ samych siebie dla Niego. Czy już kiedyś dałeś Panu za dużo? Niektórzy z nas już się nauczyli tego, że w służbie Bożej zasada takiego ‘marnotrawstwa’, jakiego przykład znajdziemy w czynie Marii, jest właśnie zasadą posiadania Bożej mocy. Zasada, która decyduje o naszej użyteczności, to właśnie ta zasada zmarnotrawienia samych siebie. Prawdziwa użyteczność w ręce Bożej mierzona jest kategoriami ‘trwonienia’. Im więcej ci się zdaje, że możesz zrobić i im więcej używasz twych da rów – może aż do granic możliwości, (a niektórzy posuwają się nawet poza granice możliwości!) tym wyraźniej stwierdzasz, że stosujesz zasady tego świata, a nie zasady Pana. Drogi Pańskie z nami mają na celu utwierdzenie w nas tej drugiej zasady, a mianowicie, że wszelka nasza służba dla Niego wypływać musi z naszego usługiwania Jemu. Nie mam tu na myśli, że nie będziemy robili niczego; ale na pierwszym miejscu musi być Sam Pan, a nie Jego praca.

 

Musimy przejść do praktycznej strony tego zagadnienia. Powiadasz: ‘Zrezygnowałem z kariery; zrezygnowałem ze stanowiska kaznodziei; zrezygnowałem z pewnych atrakcyjnych możliwości zapewnienia sobie pomyślnej przyszłości – wszystko w tym celu, aby chodzić z Panem w ten właśnie sposób i teraz staram się Mu służyć. Czasami mi się wydaje, że mnie Pan słyszy, kiedy indziej zaś każe mi czekać na konkretną odpowiedź. Niekiedy mnie używa, kiedy indziej wydaje się, jakby mnie omijał. A gdy mi się tak powodzi, to porównuję siebie z jednym z tych, którzy zaangażowani są w jakiejś wielkiej organizacji religijnej. I on miał przed sobą wspaniałą przyszłość, ale z niej nigdy nie rezygnował. Idzie naprzód w swoim usługiwaniu dla Pana. Pan błogosławi jego pracy, dusze się nawracają. Ma powodzenie – nie mam tu na myśli powodzenia materialnego, ale duchowe – i niekiedy mi się zdaje, że jest lepszym chrześcijaninem niż ja. Jest taki szczęśliwy, taki zadowolony. Co ja mam z tego wszystkiego, koniec końcem? Jemu się cały czas dobrze powodzi – mnie cały czas biednie. On nigdy nie poszedł tą drogą, a jednak ma wiele z tych rzeczy, które chrześcijanie dziś uważają za rozkwit duchowy, podczas gdy mnie przytrafiają się różnego rodzaju komplikacje. Co to ma wszystko znaczyć? Czy ja czasem nie marnuję mego życia? Czy rzeczywiście dałem za wiele?’

 

A zatem masz taki problem do rozwiązania. Czujesz, że gdybyś poszedł śladami tego brata, to znaczy, gdybyś poświęcił się w dostatecznym stopniu, aby dożywać błogosławieństw, ale nie tak dalece, aby mieć kłopoty, dostatecznie aby Pan mógł cię używać, ale nie tak dalece, aby mieć drogę przezeń zamkniętą – to wszystko byłoby w najlepszym porządku. Ale czy rzeczywiście byłoby to tak? Wiesz o tym doskonale, że nie byłoby w porządku.

 

Odwróć wzrok od człowieka! Patrz na swego Pana i zapytaj siebie samego raz jeszcze, co On ceni najwyżej. On pragnie, abyśmy się kierowali zasadą ‘trwonienia’. ‘Dobry uczynek spełniła względem Mnie.’ Tylko wtedy sprawiamy sercu Bożemu prawdziwą satysfakcję, jeśli, po ludzku mówiąc, ‘trwonimy’ samych siebie dla Niego. Wydaje się, jak gdybyśmy dawali za dużo i nic w zamian nie otrzymywali – a to właśnie stanowi tajemnicę podobania się Bogu.

 

Ach, przyjaciele! Czegóż my szukamy? Czy staramy się o ‘pożytek’ podobnie jak i tamci uczniowie? Oni chcieli, aby każdy z tych trzystu groszy przyniósł pełny pożytek. Chodziło tam o taką ‘użyteczność’ dla Boga, która miałaby wyraźny charakter i którą można by zmierzyć i zaksięgować. Pan nasz czeka jednak na to, abyśmy powiedzieli: ‘Panie, mnie o to nie chodzi. Jeśli tylko mogę Tobie sprawić radość – to mi wystarczy’.

 

Namaszczenie przed czasem

“Dajcie jej pokój; dlaczego jej przykrość wyrządzacie? Dobry uczynek spełniła względem Mnie. Albowiem ubogich zawsze macie z sobą, i kiedykolwiek chcecie, możecie im dobrze czynić; ale Mnie nie zawsze mieć będziecie. Ona, co mogła, to uczyniła; uprzedziła, aby ciało Moje namaścić na pogrzeb” (Mar. 14. 6-8).

 

W wierszach tych Pan Jezus wprowadza przy pomocy słowa ‘uprzedziła’ czynnik czasu, co może i dzisiaj dla nas mieć wielkie praktyczne znaczenie. Wiemy o tym, że w przyszłości, w nadchodzącym wieku czyli eonie, zostaniemy powołani do wspanialszej jeszcze pracy, a nie do bezczynności. “Dobrze, sługo dobry i wierny! nad małym byłeś wiernym, wiele ci poruczę: wnijdź do radości Pana swego” (Mat.25,21; porównaj również Mat.24,47 i Łuk.19,17). Tak, przed nami jest jeszcze większa praca; praca domu Bożego będzie bowiem kontynuowana, podobnie jak wspomniana poprzednio praca usługiwania ubogim była kontynuowana. Biedni mieli pozostać z nimi zawsze, ale Jego nie mogli mieć zawsze. Było więc w tym czynie namaszczenia Pana przez Marię coś, co przedstawia nam konieczność zrobienia pewnych rzeczy przed czasem, gdyż później mogłoby już nie być sposobności. Wierzę w to, że w tym wielkim przyszłym dniu będziemy Go wszyscy bardzo miłowali – o wiele więcej, niż jesteśmy w stanie miłować Go teraz, ale wiem też, że będzie to szczególnie błogosławioną rzeczą, jeśli zdołaliśmy nasze wszystko wylać dla Pana dziś! Gdy ujrzymy Go twarzą w twarz, to na pewno rozbijemy i wylejemy wszystko dla Pana. Ale dziś – co czynimy dzisiaj?

 

Niewiele dni po namaszczeniu Pana Jezusa przez Marię, po rozbiciu owego słoika alabastrowego i wylaniu jego cennej zawartości na głowę Pana Jezusa, kilka niewiast poszło wcześnie rano namaścić Jego ciało. Czy tego dokonały? Czy osiągnęły swój cel w ów pierwszy dzień tygodnia? Nie, jednej duszy tylko udało się namaścić Pana, a była nią Maria, która namaściła Go przed czasem. Tamte tego nigdy nie zrobiły, gdyż Pan zmartwychwstał. Chciałbym zwrócić uwagę, że w podobny sposób kwestia czasu może i dla nas być bardzo ważna i że powinniśmy zadać sobie pytanie: Co robię dla Pana dziś?

 

Czy oczy nasze otworzyły się już na bezcenność Tego, któremu służymy? Czy przyszliśmy już do przekonania, że tylko to, co jest najdroższego, najcenniejszego, nadaje się, aby Mu ofiarować? Czy uświadomiliśmy sobie już, że praca dla ubogich, praca stanowiąca pożytek dla świata, praca dla dobra dusz ludzkich – a są to niewątpliwie bardzo potrzebne i ważne zajęcia – mają swoje uzasadnienie tylko wtedy, jeśli zajmują odpowiednie miejsce? Same przez się, jako oddzielne zjawiska, są niczym w porównaniu z pracą wykonywaną bezpośrednio dla Samego Pana.

 

Pan musi otworzyć nam oczy, abyśmy mogli zobaczyć jak olbrzymią On posiada wartość. Jeślibym za jakieś arcydzieło sztuki, które pragnę nabyć na własność, zapłacił wysoką cenę – taką, jaką za nie żądają – powiedzmy tysiąc, dziesięć tysięcy, a nawet milion złotych, czyż śmiałby ktoś powiedzieć, że to było marnotrawstwo? Pojęcie marnotrawstwa wtedy tylko wchodzi w rachubę – jeśli jest mowa o Chrześcijaństwie – jeśli nie doceniamy wartości naszego Pana. Zasadniczym pytaniem więc jest: Kim jest On dla nas teraz? Jeśli nie uważamy Go za posiadającego wielką wartość, to oczywiście dawanie Mu nawet najmniejszej ofiary wydawać się nam będzie karygodnym marnotrawstwem. Ale gdy On naprawdę przedstawia dla naszych dusz bezcenny Skarb, to nie zawahamy się: nic nie będzie za drogie, jeśli to jest przeznaczone dla Niego; wszystko co mamy najkosztowniejszego, najlepszego, najcenniejszego, wylejemy u Jego stóp i wcale nie będziemy uważali tego za stratę.

 

O Marii Pan powiedział: “Ona, co mogła, to uczyniła”. Co oznaczają te słowa? Oznaczają, że Maria oddała wszystko, co miała. Nie zatrzymała niczego na przyszłość – w zapasie. Niejako rozrzutnie wylała wszystko dla swego Pana; a jednak w dniu zmartwychwstania nie miała powodu żałować tej hojności. I z nas Pan nie będzie zadowolony, dopóki nie uczynimy z naszej strony ‘wszystko, co możemy’. Mówiąc to pamiętajmy, że nie chodzi tutaj o to, abyśmy czynili cokolwiek, używając w tym celu naszych wysiłków i energii, gdyż nie to jest pragnieniem Pana. Czego Pan Jezus szuka w nas, to życia, złożonego u Jego stóp – i to z szczególnym uwzględnieniem Jego śmierci, pogrzebu i przyszłego życia. Cienie śmierci i pogrzebu Pana kładły się już wówczas w Betanii. Dziś stoimy przed faktem Jego ukoronowania – przyjdzie dzień, gdy zostanie On obwołany w chwale jako ów Namaszczony, Chrystus Boży. Tak, wówczas wylejemy nasze wszystko – Jemu! Ale stanowi to dla Niego coś kosztownego -jeszcze coś daleko kosztowniejszego – jeśli Go namaścimy teraz, nie jakimś olejkiem materialnym, ale czymś znacznie kosztowniejszym, czymś, co pochodzi z naszego serca.

 

Nie ma tutaj miejsca nic li tylko powierzchownego, czy zewnętrznego. Z tym wszystkim już się rozprawił Krzyż, a my wyraziliśmy zgodę na Boży sąd i doznaliśmy w naszym doświadczeniu, jak Bóg te rzeczy Swoim ogrodniczym nożem obciął. Symbolem tego, czego się od nas Bóg domaga, jest właśnie ów słoik alabastrowy: coś, co wydobywa się z głębi kopalni, coś, co było toczone i szlifowane, coś, co będąc prawdziwym danym nam od Boga skarbem jest dla nas tak drogie, jak ów słoik był drogim dla Marii – tak, że nie chcielibyśmy, ba, nie odważylibyśmy się tego rozbić. I tę kosztowność, którą nosimy w swoim sercu i w głębi swej istoty przynosimy Panu, rozbijamy i wylewamy całą zawartość, mówiąc: ‘Panie, oto tutaj jest wszystko. Wszystko jest Twoje i wszystko jest dla Ciebie, ponieważ jesteś godzien!’ – a wtedy Pan otrzymał to, czego pragnął. Oby otrzymał takie namaszczenie od nas dzisiaj.

 

Wonność

“A napełnił się dom wonnością maści” (Jan 12,3). Dzięki rozbiciu słoika i namaszczeniu Pana Jezusa, dom napełnił się najsłodszą wonnością. Każdy mógł ją odczuć, i nikt nie mógł jej nie zauważyć. Jakie to ma znaczenie?

 

Ilekroć spotkacie kogoś, kto naprawdę cierpiał – kogoś, kto przeszedł przez doświadczenia z Panem, które przyniosły mu uciski w formie ograniczenia jego usługiwania, a który zamiast wyłamać się spod ręki Pańskiej, aby móc być ‘użytym’, dobrowolnie poddał się temu uwięzieniu przez Pana i nauczył się znajdować swoje zadowolenie w Panu, a w niczym innym – to natychmiast uświadamiacie sobie coś szczególnego. Natychmiast wasz duchowy zmysł odkrywa przepiękny zapach Chrystusa. Coś w tym życiu zostało rozbite, coś zostało złamane i daje się odczuć wonność. Ta woń, która napełniła ów dom w Betanii tego dnia, wciąż jeszcze napełnia Kościół; wonność Marii ma charakter nieprzemijający. Potrzeba było tylko jednego uderzenia, aby rozbić słoik dla Pana, ale zarówno skutki rozbicia jak i wonność namaszczenia pozostają.

 

Mówimy tutaj o tym, czym jesteśmy, nie o tym, co robimy lub głosimy. Może prosiłeś Pana od dawna, aby zechciał cię użyć w taki sposób, aby inni odnosili wrażenie, że im usługuje Sam Pan. Modląc się w ten sposób, nie prosimy dosłownie o dar przemawiania, albo nauczania. Chodzi raczej o to, aby stykając się z ludźmi sprawiać takie wrażenie, że stają się świadomi obecności Bożej; aby im móc przelać coś z odczucia Boga, z Boga Samego. Drodzy przyjaciele, nie uda wam się sprawić takiego wrażenia obecności Bożej na innych, jeśli wpierw nie zostaną złamane wszystkie, nawet najkosztowniejsze wasze posiadłości – u stóp Pana Jezusa.

 

Ale skoro tylko to zostało osiągnięte, może się wydawać, że jesteś, czy też nawet nie jesteś używany przez Boga, a jednak Bóg rozpocznie używać cię w kierunku stwarzania w innych głodu duchowego. Ludzie poczują w tobie wonność Chrystusa. Nawet najmniejszy święty, który jest członkiem Ciała Chrystusowego, odczuje to. Odczuje, że oto ma przed sobą kogoś, który poszedł za Panem, który ucierpiał, który nie poruszał się samowolnie, niezależnie, ale który doświadczył, co to znaczy zrezygnować z wszystkiego dla Niego. Tego rodzaju życie robi wrażenie na innych, a wrażenie takie stwarza głód, a głód zmusza człowieka do szukania tak długo, dopóki przez objawienie Boże nie dostąpi pełni życia w Chrystusie.

 

Pan Bóg nie powołuje nas, abyśmy na pierwszym miejscu głosili Ewangelię lub pracowali dla Niego. Pierwszym zadaniem, które nakłada na nas, jest stwarzanie w innych głodu za Nim Samym. To jest wszak tym najkonieczniejszym przygotowaniem gleby dla rozsiewania ziarna Słowa.

 

Jeślibyś postawił wspaniałe ciastka przed dwoma ludźmi, którzy co dopiero spożyli obfity posiłek, jaka będzie reakcja? Będą o nich rozmawiali, podziwiali ich wygląd, dyskutowali nawet na temat recepty ich sporządzania, sprzeczali się o koszta ich produkcji – będą w istocie robili wszystko, tylko nie będą ich jedli! Jeśliby natomiast byli naprawdę głodni, to nie trwałoby długo, a ciastka byłyby zjedzone. Podobnie jest w sprawach Ducha. Żadnej pracy nie można wykonać prawdziwie w życiu jakiejś duszy, dopóki nie powstanie w niej poczucie potrzeby. Ale jak tego dokonać? Nie możemy wcisnąć duchowego apetytu do innych siłą; nie możemy zmusić ludzi do tego, aby byli głodnymi. Głód trzeba stworzyć, a można go stworzyć w innych tylko dzięki Bożemu życiu takich ludzi, którzy noszą w sobie podobieństwo Boga.

 

Zawsze chętnie wspominam słowa tej “zacnej niewiasty” z Sunem. Mówiąc o proroku, którego obserwowała ona pewnego czasu, ale którego jeszcze osobiście nie znała, powiedziała: “Oto teraz wiem, że ten mąż Boży święty jest, który tędy przechodzi często” (2Król.4,9). Wrażenia tego nie wywarł Elizeusz tym co mówił, albo tym co robił, ale tym, czym był. Dzięki temu tylko, że przechodził tamtędy, niewiasta mogła zrobić to odkrycie, mogła się czegoś dowiedzieć. Co ludzie wiedzą o nas? Możemy pozostawić po sobie rozmaite wrażenia: ludzie mogą odnosić wrażenie, że jesteśmy mądrzy, że jesteśmy utalentowani, że jesteśmy tym czy tamtym. Ale w wypadku Elizeusza wrażenie była wyraźnie takie: w tym człowieku jest Bóg.

 

Sprawa naszego oddziaływania na innych uzależniona jest od jednej rzeczy, a jest nią działanie Krzyża w nas, którego skutkiem jest sprawianie radości sercu Bożemu. Krzyż żąda, abym starał się Jego zadowolić, żeby wyłącznie Jemu sprawiać radość, bez względu na to, ile by mnie to kosztowało. Siostra, o której już wspomniałem, znalazła się pewnego razu w bardzo dla niej trudnej sytuacji; mam na myśli to, że dana sprawa kosztowała ją bardzo, bardzo wiele – wszystko. Byłem u niej w tym czasie, i uklęknęliśmy razem do modlitwy ze łzami w oczach. Spoglądając w górę rzekła: ‘Panie, chętnie się zgodzę na to, aby moje serce pękło, byle Twoje serce znalazło zadośćuczynienie!’ Mówienie o pękającym sercu w ten sposób mogłoby się wydawać wielu z nas tylko jakimś romantycznym sentymentem, ale w tej szczególnej sytuacji, dla niej było to całkowitym odpowiednikiem rzeczywistości.

 

Musi być to coś – gotowość poświęcenia Panu wszystkiego, złamanie i wylanie wszystkiego Panu – co daje upust tej cudownej wonności Chrystusa i stwarza w życiu innych ludzi świadomość potrzeby, która wyciąga ich z ciemności dotychczasowego życia do poznania Pana. Czuję, że to jest sercem, jądrem wszystkiego. Ewangelia ma za zadanie stworzenie w nas, grzesznikach, takiego stanu, który by zadowolił serce Boga. Aby cel ten mógł być osiągnięty, przychodzimy do Niego ze wszystkim co mamy, z wszystkim, czym jesteśmy – i więcej jeszcze, najbardziej nawet kosztownymi duchowymi doświadczeniami i powiadamy Panu tak: ‘Panie, gotów jestem ofiarować Ci to wszystko – nie tylko dla Twojej pracy, czy dla Twoich dzieci, ani dla niczego innego – tylko dla Ciebie!’

 

Ach, być w ten sposób roztrwonionym dla Pana! Jakże wielkim to jest błogosławieństwem! Wielu z tych, którzy w świecie chrześcijańskim byli nawet znakomitymi osobami, nic nie wiedzą o tym. Wielu z nas było użytych w pracy Pańskiej w całej pełni, powiedziałbym nawet za dużo – ale nie wiemy, co to znaczy być roztrwonionym dla Pana. Pragniemy być zawsze ‘czynni’; niekiedy Bóg wolałby mieć nas w więzieniu. Myślimy kategoriami podróży apostolskich – Bóg zaś niekiedy dopuszczał do tego, że Jego najwięksi ambasadorowie bywali zakuci w kajdany.

 

“Lecz chwała Bogu, który nam zawsze daje zwycięstwo w Chrystusie, i objawia wonność poznania Go przez nas na każdym miejscu” (2 Kor. 2, 14).

 

“A napełnił się dom wonnością maści” (Jan 12; 3).

 

Aby Pan zechciał darować nam tę łaskę, abyśmy się mogli nauczyć, jak się Jemu podobać. Jeśli, podobnie jak Paweł, uczynimy to naszym najwyższym celem (2 Kor.5,9), wówczas Ewangelia osiągnie swój ostateczny cel.

 

Watchman Nee